Życie

Są ludzie których nigdy nie bolała głowa, są też tacy co to nie wiedzą, co to bezsenność. To są szczęśliwi ludzie, którym nikt nie wyrządził żadnej krzywdy. Osoby takie jak ja – które zostały wielokrotnie poddane terrorowi oraz praniu mózgu przez gang schizofreników – nigdy nie zostaną przez takich ludzi zrozumiane.

Napięciowe bóle głowy czy bezsenność to dopiero początek psychosomatycznych zaburzeń. Dochodzą stany lękowe i związane z nimi wybudzanie się nad ranem, gdy człowiekowi przypomina się gwałtownie, co mu prosto do ucha wykrzykiwał schizofrenik, gdy reszta wariatów z jego rodziny go trzymała. Nie zasypia się po czymś takim, bo dochodzą wspomnienia niesprawiedliwych słów koleżanek, które uwierzyły wariatom oraz gwałtowne bicie serca i kolejne ataki paniki. Przeżywa się ponownie wszystko, co się wydarzyło i słyszy w głowie ryk wariata. I to dopiero początek dnia, bo reszta nie wygląda lepiej.

Niestety trauma ma to do siebie, że z jej powodu traci się pamięć. Wypiera się wszystkie interakcje z prześladującymi schizofrenikami-gwałcicielami, wszystkie z nimi rozmowy i ponowne gwałty, czy wmawianie, że znienawidzony napastnik seksualny jest „ukochanym mężem” i że ma się dzieci, podczas gdy serce wyje z rozpaczy, że jest się tak samotnym, przy czym ataki i plotki rozpuszczane przez schizofreników oraz ich sojuszników uniemożliwiają ułożenie sobie życia. A osoby, z którymi człowiek chciałby się spotykać, atakują nie mniej brutalnie od wariatów. I znowu temu towarzyszą niesprawiedliwe i brutalne traktowanie przez wszystkich innych z otoczenia, którzy uwierzyli, że ofiara prześladowania jest problemem i stanowi zagrożenie. Tak wygląda życie osoby zaszczuwanej przez gang schizofreników.

Nigdy nikomu nie zagrażałam. Nie zasługiwałam i nie zasługuję na takie traktowanie, jak mnie różne osoby traktują, słuchając we wszystkim schizofreników. Wyparte traumatyzujące wydarzenia wracają do człowieka i prześladują echa słów, które zostały wypowiedziane podczas brutalnych ataków. Straumatyzowana ofiara jest w stanie zapisać, co do niej mówiono z dokładnością do jednego słowa, gdy powracają do niej wspomnienia. Do tego dochodzą urojenia schizofreników, które są wtłaczane do głowy ofiary, która musi się potem uporać z tym, w co kazano jej wierzyć. W takim stanie można tylko wegetować, a leki na to nie działają. Można brać leki pomocniczo, z tym że niektóre leki psychiatryczne nie są wskazane przy takich zaburzeniach.Tym bardziej, że trzeba sobie wszystko przypomnieć i przepracować, żeby wyjść z traumy, czy scalić osobowości w jedną całość. Nie można od tego się odwracać. Ludzie w takim stanie decydują się czasem na eutanazję – czyli popełniają samobójstwo, bo już nie chcą tego znosić i nie widzą żadnej nadziei, a schizofrenicy bardzo często lubią wmawiać swoim ofiarom, że nie ma przed nimi ucieczki oraz odbierać nadzieję. Są tacy schizofrenicy, którzy uwielbiają w ten sposób zabijać swoje ofiary i przeżywają niezwykłą przyjemność, gdy się dowiedzą o czyjejś samobójczej śmierci wynikającej z zaszczucia.

Takie życie jest nic nie warte i jedyne, co trzyma pacjenta przy życiu to obietnica, że będzie się mógł zemścić, oraz przyrzeczenie, że ludzie zaczną mu pomagać, więc stanie na nogi i odzyska coś z życia (chociaż kobieta w odróżnieniu od mężczyzny nic już nie nadrobi w pewnym momencie, nie spłodzi dziecka w wieku sześćdziesięciu lat – takiej kobiecie obiecuje się, że będzie się mogła już zawsze zachowywać i bawić jak dwudziestolatka, więc tak zamierzam zrobić). To schemat terapii pod tytułem „Monte Christo”. Dlatego interesuje mnie tylko współpraca z pewną panią dziennikarką, z którą kiedyś umawiałyśmy się na odgrzebywanie wszystkich trupów oraz przestępstw popełnionych przez Kościół. A jest ich sporo – nasi kościelni funkcjonariusze nie różnią się od tych z Kanady czy Irlandii. Na pewno znajdziemy jakieś nielegalne pochówki pomordowanych dzieci, bo tacy sami ludzie w takich samych sytuacjach robią te same rzeczy. A wiem, co potrafią ludziom zrobić kościelni schizofrenicy oraz równie chorzy psychicznie egzorcyści. Przekonałam się na własnej skórze. W podręcznikach też jest sporo o tym, co robią, jeśli tylko mają okazję.

W Polsce jest dobrowolność leczenia. Nikt, żadna z moich koleżanek, czy przekupionych lekarzy czy psychologów nie miał prawa mnie nękać, czy prześladować. Nikt nie miał prawa mi wmawiać choroby psychicznej. Rzeczy, jakie te osoby robiły, to podstawowy błąd w sztuce. Mają w podręcznikach opisane, co potrafią wykręcić schizofrenicy i czym się kierują. Wiadomo, czym są gangi schizofreników i wiadomo, że nie wolno diagnozować na podstawie czegoś innego niż wywiad zebrany od pacjenta, czy wyniki badań. Dotyczy to też psychiatrii.

Mam w rodzinie lekarzy (także z wykształceniem neurologicznym – mogliście sprawdzić, co to Alzheimer i że tego nie diagnozuje psycholog, zresztą schizofreniczka Anna to żaden psycholog tylko tępe, zdemoralizowane babsko bez matury), mam zresztą w rodzinie także psychologa. Naprawdę wasza zajebista, fałszywa „troskliwość” podszyta czystą agresją i wrogością nie była mi potrzebna. Niepotrzebny mi był lincz, ani żadne wrzaski durnowatych ludzi, czy ich kolejne intrygi oraz fałszywe donosy. Mam nadzieję, że zajmie się wami w końcu prokurator, gdy już będę mogła zeznawać. Zniszczyliście mi całe życie. Kilku moim przyjaciołom też.

Nikt wam nigdy nie podziękuje. Wiem, że wam wariaci obiecali moje podziękowania oprócz ukradzionych pieniędzy, którymi was przekupili, udając kogoś z wyższych sfer, ale się nie doczekacie nigdy.

Haraldsdottir

W pewnym momencie, bardzo dawno temu, wymyśliłam sobie pseudonim, bo pojawiły się pewne plany nagrania płyty black metalowej ze znajomymi Norwegami. Moje prawdziwe nazwisko nie jest łatwe do przeczytania dla cudzoziemców. Sięgnęłam zatem do pradziadka oraz do tradycji prosto z Sag. Mój pradziadek nazywał Sigurd (tak jak ten dziad od smoka i złotych pierścieni) Haraldsson. Skróciłam imię i stałam się na użytek świata metalu Gosią Haraldsdottir (no bo przecież nie jestem niczyim synem, tylko córką). Zmieniłam pisownię „dóttir” – poprosiłam, żeby nie stawiać kropeczek, czy innych znaków diakrytycznych nad o. Mam nadzieję, że polskie imię sprawi, że nikt mnie nie będzie podejrzewał o to, że przybyłam z Islandii, bo stamtąd obecnie pochodzą tego rodzaju żeńskie formy nazwisk. Islandzki zachował wiele z dawnego języka staronordyjskiego.

Przy okazji – Haraldsson nie był przodkiem nikogo z Nowaków, żadna Renata czy Anna nie może się szczycić kimś takim.

I nikt z braci Johanssonów nie nazywa się Haraldsson, jak bredziły schizofreniczki z mojej podstawówki. Oraz oczywiście nikt z Johanssonów nie jest z tymi schizofreniczkami spokrewniony. Mają pipy w końcu zamknąć ryje i zostawić mojego przodka w spokoju. Nigdy nie bedą mną. Niech zaczną końcu się leczyć, bo mam już dosyć ich podszytych zawiścią urojeń wraz z ich oszustwami i kradzieżami. Nie mówiąc już o zaszczuwaniu ludzi na śmierć.

Straciłam życie oraz przyjaciół. Naprawdę mam dosyć tych zjebów z Opus Dei.

Pomoc

Zaryzykuję, że się będę powtarzać, ale opiszę ze szczegółami, dlaczego nie należy nigdy, ale to nigdy, pomagać narcyzowi, bo narcyz zawsze w końcu zniszczy osobę, która mu pomogła.

Narcyz źle znosi sytuację, kiedy musi mieć wobec kogoś dług wdzięczności. Mniej lub bardziej świadomie uważa, że sam powinien radzić sobie z jakimiś trudnościami, bo przecież jest taki wspaniały, a to że mu ktoś pomógł przeczy temu przekonaniu i raczej świadczy o tym, że nie jest wcale taki cudowny. Więc z dziką radością nasłuchuje wszelkich plotek, które świadczą o tym, że osoba, która mu pomogła, ma jakieś wady. I niczego nie weryfikuje.

W moim przypadku tą wadą ma być choroba psychiczna i niepamiętanie, że „mam męża” – wiecie tego schizofrenika, który od dziecka mnie prześladuje swoimi urojeniami i przed którym i jego rodziną wielokrotnie ostrzegałam. Także mój tata ostrzegał wiele osób. Narcyz jest tak szczęśliwy, że odkrywa coś, co sprawia, że jego „obiekt wdzięczności” ma jakieś wady, że na całej kurwie leci tej osobie „pomagać” i jest przy tym podwójnie szczęśliwy, bo może udowadniać swoją wyższość. Taki człowiek jest nauczony ufać tylko sobie (znaczy się po tym, jak już uwierzy pierwszej osobie, która mu coś opowie), a jego narcyzm sprawia, że nigdy nie weryfikuje informacji, którą otrzymał. Więc na przykład nigdy nie chciał ze mną spokojnie porozmawiać o tym, co się dzieje i czy ci ludzie są w ogóle godni zaufania. Zamiast tego z całym przekonaniem okłamywał wszystkich na około. Zniszczył wiele osób – nie tylko kilka rodzaj moich karier zawodowych, ale też życie prywatne.

Chyb wszyscy wiemy, o kim piszę? Bez niego schizofrenik Nycz czy schizofrenik Ryszard ze swoją schizofreniczną rodziną nic by nie zdziałali w fandomie, ani by nie przekonali Rektora, że należy mnie zaszczuć nieprawdziwymi oskarżeniami o chorobę psychiczną.

Mam nadzieję, że tej męskiej kurwy nie będę już widzieć nigdy. Jak wszyscy narcyzi zniszczył osoby, które mu pomogły.

I mam kurwa dosyć. Bo do tego bigosu włączyły się także osoby, które stwierdziły, że będą celowo kłamać, żeby tylko postawić na swoim, bo przecież ksiądz nie może się mylić.

No ale co ja poradzę, rozmija się z prawdą tak bardzo jak tylko można. Większość księży i ludzi gromadzących się przy Kościele to schizofrenicy oraz osoby bardzo głupie. Nasz narcyz powinien pociągnąć tych schizofreników za język i dowiedzieć się, co naprawdę myślą o moim tacie oraz mamie. A moim rodzice to ludzie, których poznał – a przynajmniej mojego tatę oraz moją siostrę. Bo byli na konwencie w latach siedemdziesiątych.

Mam nadzieję, że zjeb w końcu zacznie się leczyć, a nie tulić do piersi manipulujących nim schizofreników oraz imbecyli.

Jestem skrajnie obrażona pomówieniami o chorobę psychiczną oraz związki – także małżeńskie – ze schizofrenikami z Opus Dei.

Zdrowa część Avangardy też może się wypchać.

O tu, fuck off, polskie kurwy!!!

Bogowie Losu

Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że już w podstawówce stwierdziłam, że nie jestem w stanie wierzyć w Boga chrześcijan. W liceum doszłam do wniosku, że moją religią jest Wicca. W liceum też spotykałam się z Bartkiem, który w pierwszej klasie wciągnął mnie do swojego zespołu.

Pewnego razu Bartek zabrał mnie na koncert. Usłyszałam wtedy pierwszy raz o Megadeth. To właśnie przed tym koncertem pobili mnie ludzie z rodziny Ryszarda, którzy oświadczyli, że są z Opus Dei i muszą pilnować porządku. Świadkiem pobicia był Inferno, którego wtedy poznałam. Zaczepił mnie też pewien psychoterapeuta i podał swoją wizytówkę. Stawiał na nogi ofiary Ryszarda i Opus Dei, więc znał tych ludzi aż za dobrze i wiedział, co potrafią zrobić swoim ofiarom. Dałam tę wizytówkę mojej mamie. Kontakt do Inferno, który wtedy był jeszcze smarkaczem, oraz tego psychologa uratował mi życie w czasie studiów, gdy po zaszczuciu przez schizofreniczny gang Ryszarda zaczęłam planować samobójstwo, które tym razem miało mi się powieść, bo już miałam się nie wycofać.

Bartek wtedy zwinął się już na dobre, bo uwierzył w bajdy imbecyli ze schizofrenicznego gangu i uznał, że już mi w nic nie wierzy, bo poznał mojego „męża”. Wściekły, podał mi mój bilet, ale wcale się już tym nie przejęłam, bo rozmawiałam już z nowymi dobrymi znajomymi, którzy okazali się być kolejnymi poznanymi przeze mnie gwiazdami polskiego metalu. A ja po tym koncercie zaczęłam spotykać się z Piotrem.

Naprawdę nie było takiego momentu, żebym mogła być w jakiejś ciąży, której by ktoś nie zauważył, tak często bywałam na koncertach. Więc wszelkie stwierdzenia schizofreników, jakobym w wieku dziewiętnastu lat urodziła dziecko schizofrenika Romana i wzięła z nim ślub, można wyśmiać po całości.

Również z Piotrem byłam na koncercie Motorhead. Spotkałam wtedy nie tylko Lemmy’ego, ale także Breta, który pojawił się ze swoją rosyjską modelką i ich dziećmi. Nigdy nie ukrywałam, ku wściekłości Piotra, że wokalista Poison z tamtego okresu był w moich oczach najpiękniejszym mężczyzną świata. Bardzo bawi to moich znajomych, którzy bardziej mnie kojarzą z thrash lub black metalem.

Piotr miał jeszcze więcej powodów do wściekłości. Z całą bezczelnością wyznałam swoje uczucia Bretowi i powołując się na moje czarodziejskie moce, zamówiłam sobie u Bogów Losu spotkanie go, gdy już będzie wolny. Ale Bogowie są złośliwi, bo gdy go spotkałam na lotnisku w Toronto w 2000 sama byłam zablokowana i zakochana w kimś innym i nie dałam rady zerwać się ze smyczy. Do tej pory nie jestem w stanie darować sobie, że jednak nie weszłam w ten romans, tym bardziej że zaraz po moim powrocie ponownie zaatakowali mnie wariaci w czasie konwentu, a moje życie runęło w gruzach. Dla mnie lepiej by było w czasie pobytu w Kanadzie załatwić sobie wizę amerykańską i już zostać w Arizonie.

W czasie tego lotu poznałam też Lane’a i jego śliczną żonę modelkę. Plus wielu wielu innych glam metalowców.

Piotrowi nie byłam wierna, więc ten nagły atak wierności muszę przypisać praniu mózgu i zastraszaniu, jakie zaserwowali mi schizofrenicy, którzy od lat mnie „leczą”, próbując uświadomić mi, że Roman jest moim „mężem”. Opus Dei sięgało do terroru i zostałam całkowicie zastraszona. Wmawiano mi, między innymi, że Roman to Adam. Bo na pewno można by ich pomylić. Z drugiej strony Adam był atakowany w podobny sposób, bo wmawiano mu, że jego miłością i „żoną” jest niejaka Krystyna, jedna z chorych psychicznie córek Ryszarda, która oczywiście ten cały związek z nim sobie uroiła.

Lotniska, samoloty i wyznaczane przez ich loty linie oplatające Ziemię są z cała pewnością magiczne i kochane przez Los. Na lotnisku, ale tym razem Schiphol, spotkałam znowu Megadeth i Chrisa, którego poznałam, gdy był jeszcze nastolatkiem i z rodzicami zwiedzał Europę. Jakiś czas później minęłam się z Chrisem w jednej z polskich galerii handlowych w Warszawie. Też mu szczena opadła.

Nagły impuls sprawił, że sobie i siostrze bardzo tanie bilety do Sztokholmu. W czasie zwiedzania tego miasta nagle się okazało, że w samochodzie minął nas Tommy i PelleK, których już wcześniej spotkałam. I dodam, że nie miało ich tam być. Oczywiście wysiedli z samochodu, żeby z nami porozmawiać.

Moje opowieści o ciekawych zbiegach okoliczności, które są związane z samolotami, sprawiły, że dostałam w pewnym momencie zakaz latania samolotami bez kontroli mężczyzny. Ale to już inna historia.

Już nie będę mówić, kogo spotkałam w metrze w Londynie, gdzie też byłam z siostrą. Nasze wyprawy są także zawsze obarczone ciekawymi losowymi spotkaniami. Nas obu również nie można nigdzie puszczać bez nadzoru. I już zmilczę, jaki numer odpaliłyśmy potem na lotnisku przed wylotem ze Sztokholmu.

Ciekawych ludzi nie-metali też można poznać w samolocie.

Narcystyczny wielbiciel

Narcyz potrafi wykończyć wszystkich, jeśli czegoś nie zrozumie. Oprócz narcystycznych rodziców innym typowym przykładem ludzi zadręczających i niszczących tych, których kochają, są narcystyczni wielbiciele.

Taki narcyz rozkochuje w sobie swój obiekt uczuć i znika. Jego ofiara bardzo długo wychodzi z uzależnienia, bo po rozkochaniu w sobie, narcyz niszczy psychicznie swoje wybranki. W moim przypadku dlatego, ze uwierzył w kłamstwa schizofreników, ale sam też miał dużo za uszami.

Mój narcyz pojawiał się zawsze jak wańka wstańka, kiedy tylko miałam szansę ułożyć sobie inaczej życie, ciągnąc za sobą gang schizofreników. Takie zachowanie jest charakterystyczne dla narcyzów, którzy nie przyjmują do wiadomości, że ich ofiara ma prawo do swojego życia i jej wybory powinny być szanowane. Szczególnie, jeśli mówi, że chce się związać z kimś innym.

W pewnym momencie dostałam takiej furii, że przypomniałam sobie, co mi zrobił, więc rzuciłam gościa z wielkim wrzaskiem i awanturą. Tym bardziej, że zaczął mnie przekonywać, że nie ja byłem liderką pewnego zespołu, tylko jego znajoma schizofreniczka.

Nadal trzęsę się w furią, gdy o tym pomyślę. Bo tutaj już kurwa przegiął. Ja wiem, że narcyzi niczego nie weryfikują, bo są durni, ale są granice durnoty.

Każdy w końcu zaczyna takiemu debilowi stawiać granice.

A w takim razie jest moja wersja. Oczywiście nie pomogło, że moja fałszywa osobowość błyskawicznie wypierała interakcje z moimi prawdziwymi przyjaciółmi, o ile dotyczy heavy metalu i osób związanych z tym, czym się zajmowała moja prawdziwa osobowość.

Pranie mózgu, jakie mi zrobił gang schizofreników z Avangardy, też mi nie pomógł.

Naprawdę schizofreniczne zjeby powinny być leczone przemocą.

Narcystyczny rodzic

Do pewnego stopnia jest bardzo przyjemne mieć narcystycznego rodzica. Tutaj zaznaczę, że nikt z moich autentycznych nie był narcyzem. Narcyzem był ojciec Michała. Jego osobowość okazała się być bardzo przypadana w momencie, kiedy schizofrenik Ryszard zaczął swoje intrygi na Wydziale Psychologii.

Ten schizofreniczny zjeb rozpoczął swoją zwykłą kampanię kłamstw na mój temat i zaszczuwania z użyciem nauczycieli. Znalazł chętnego słuchacza w wykładowcy od behawioryzmu zwierząt. Mam świetny kontakt ze zwierzętami od dziecka, kocham je i doskonale rozumiem. Schizofrenik wmówił mojemu wykładowcy, że mam same dwóje i że nie nadają się na psychologa i studentkę. Do tego miałam podobno zabić kota.

Wkurwiony wykładowca postawił mi z egzaminu dwóję. Nie jestem narcyzem, więc uznałam, że moja propozycja, żeby sprawdzić, czy oswajanie zdziczałych kotów bez klatki nie ma więcej sensu, wywołała jego furię i że powinnam się pogodzić z dwóją. Mój nieformalny wierzący w mój geniusz teść dostał jeszcze większej furii – tak wielkiej, że zorganizował spotkanie mojego wykładowcy, dziekana oraz mnie – sam oczywiście także był obecny na tym spotkaniu, żeby wszystkiego dopilnować. Uczył mnie wtedy asertywności. Był całkowicie przekonany, że absolutnie nie zasługuję na dwóję.

Po gorącej dyskusji ocenę mi zmieniono na cztery, chociaż szczerze mówiąc zasługiwałam na piątkę. Ten sam wykładowca napadł na mnie wiele lat później w mojej pracy i bełkotał te same bzdury, jakie mu wsadził do głowy Ryszard. Zapomniał już, jak wyglądało nasze spotkanie w czasie studiów. Moja historia z tym wykładowcą jest przykładem na to, jak nieobiektywnie mogą być sprawdzane wszystkie testy i egzaminy, które nie są przygotowane jako zamknięte testy wyboru z konkretnymi odpowiedziami. Są ludzie, którzy w takim systemie ciągną całe życie na dobrej opinii. Ja całe życie z powodu pomówień schizofreników ciągnę na złej. Ale mam to w dupie.

Naprawdę nie zabiłam żadnego kota, ani nie wyrzucili mnie ze studiów. I o ile mi wiadomo, mam absolutorium z psychologii – czyli wszystkie przedmioty bez seminariów.

Split personality disorder to takie cholerstwo, że już lepiej mieć syndrom sztokholmski. Dalej jest już tylko ściana, jeżeli chodzi o zaburzenia psychologiczne. Wychodzi się z tego z bólem. Scalanie osobowości polega na bolesnym odzyskiwaniu wspomnień i wątpieniem we własne zdrowe zmysły.

Tak się skończyła „opieka” nade mną, jaką roztoczyli pierdoleni schizofrenicy z rodziny Ryszarda.

A ostrzegałam przed nimi.

Nie dziękuję ludziom zamieszanym w to wszystko po stronie tej schizofrenicznej rodziny.

Split personality disorder

Sama w pewnym momencie zdiagnozowałam u siebie osobowość wieloraką. Rozmawiałam wtedy ze znajomą gwiazdą metalu i nagle odkryłam, że mam poważne braki w pamięci. Nie pamiętałam kim jestem z zawodu, pamiętałam za to czas, kiedy byłam z Michałem, oraz różne spotkania z muzykami w czasie koncertów czy w innych sytuacjach.

Pamiętałam również, że oprócz Anglistyki studiowałam także Psychologię.

Z analizy wszystkiego, co wiedziałam i co mi powiedziano, wynikało, że rozmowę prowadziła moje prawdziwa osobowość, która zatrzymała się około roku 1991. Był to moment, kiedy bardzo energicznie i brutalnie napadł na mnie gang schizofreników, którym przewodziły moje schizofreniczne, znienawidzone przeze mnie koleżanki z podstawówki oraz ich krewny i ojciec, chory psychicznie Ryszard. Po praniu móżgu i aktach terroru, jakie na mnie przeprowadzono, powstała moja nieprawdziwa osobowość, która przejęła nade mną kontrolę. Całe życie, jakie od tamtej pory prowadziłam, było nieprawdziwym życiem, a ja nie miałam jak się obronić przed tymi wariatami i kolejnymi akcjami niszczenia mnie oraz życia, jakie powinnam była mieć.

Bardzo nie dziękuję ludziom, którzy ten gang zawsze tulili do piersi, zamiast mi zaoferować jakąkolwiek pomoc i wsparcie. Ostrzegałam kim oni są wielokrotnie.

Żyję jakimś cudem, chociaż schizofreniczki bardzo chciały doprowadzić do mojego samobójstwa. Zabiły już wiele osób w podobny sposób.

Gwałt

Pewnie nie wiecie, ale schizofrenicy – szczególnie Ryszard Nowak – posługują się językiem w bardzo specyficzny sposób. Orgazm w ich oraz Kościoła dialekcie to gwałt. Tak więc jeśli jakiś facet jest pomówiony o gwałt to oznacza, że przypisuje mu się udane współżycie z kobietą.

Ich ideą fix jest rozdzielanie kochających się par i łączenie kobiet i mężczyzn z ludźmi, którzy im się nie podobają lub budzą obrzydzenie. Deklarują wtedy – „bo nie będzie gwałtu”. Jest to mało zabawne, bo połączenie jakiegoś schizofrenika z niechętną ofiarą właśnie skończyłoby się właśnie tym, co reszta świata określa jako brutalny gwałt z pobiciem, po którym następuje samobójstwo zaszczutej kobiety. Schizofrenicy lubią takie akcje, bo po nich dziedziczą upatrzone dobra.

Nie wierzcie Nyczowi, że w udany sposób połączył wiele par w fandomie. Każda osoba, która miała z nim problemy, wie, że jest całkowicie odwrotnie. Niszczy ludzi i zaszczuwa razem z tą schizofreniczną rodziną Nowaków.

Ci schizofrenicy prześladują mnie od dzieciństwa. Naprawdę już mam ich dosyć. Mam dosyć zaszczuwania mnie, wmawiania mi nieprawdy, traktowania tych świrów jako „psychoterapeutów”. Zniszczyli mi wszystko, co się tylko dało. Ale zostało mi jeszcze trochę życia i zamierzam się dobrze bawić.

Znam psychologię i psychiatrię na tyle, że wiem, że tego gangu schizofreników ani się nie uda zamknąć w więzieniu, ani nie uda nakłonić do leczenia, bo z reguły starych schizofreników nie udaje się namówić. Poza tym zbyt dużo osób Kościoła radośnie podtrzymuje ich urojenia, żeby młodsi chcieli się leczyć i za dużo pieniędzy udaje im się od ludzi wyłudzić. Na sto procent czeka mnie ucieczka do Stanów, tak jak mój tata uciekł z Francji.

Powinnam była w 2000 roku przyjąć oświadczyny Amerykanina, zostać w Kanadzie, nigdy nie próbować robić kariery pisarskiej, a potem przenieść się do Stanów. Tylko wtedy miałabym jakieś życie i rodzinę. Niestety wybrałam źle – wróciłam do faceta, z którym – jak się okazało później – nie miałam szansy nic zbudować i z powodu którego zmasakrował mnie psychicznie gang schizofreników w takim stopniu, że do tej pory nie jestem w stanie stanąć o własnych siłach.

Mam nadzieję, że tym razem będę wiedziała, kiedy uciec. Schizofrenicy nie wyleczą się z obsesji. Jedyne, co może zrobić ofiara, to uciec w takie miejsce, że jej nie znajdą, bo schizofrenikom nigdy się nie nudzi i nigdy sami nie zrezygnują z nękania kogoś, kto budzi ich agresję, jest obiektem ich obsesji oraz urojeń. Schizofrenicy postępują całkowicie niezgodnie z oczekiwaniami zdrowych ludzi. Tylko zdrowym ludziom się nudzi i wypala się ich złość.

Takie sprawy zawsze kończą się albo mniej lub bardziej samobójczą śmiercią ofiary, albo jej ucieczką.

Można jeszcze próbować informować i edukować otoczenie, ale kurwa nie wtedy, gdy narcyzi puszczają wszystko koło uszu. Wiem, bo próbowałam informować i edukować na początku lat dziewięćdziesiątych, ale za dużo było przy mnie durni i narcyzów, żeby mi pomogli. Tylko zniszczyli mnie wtedy.

Według jednego z podręczników śmierć ofiary jest nieunikniona, gdy ofiara zaczyna cierpieć z powodu amnezji, jak ja. Bo nie jest w stanie się bronić.

To więc, jedyne, co mogę powiedzieć – fuck off!

Złośliwość

Pewna Krystyna ma urojenia, że się ze mną przyjaźni. W rzeczywistości przyjaźni się nie ze mną, ale ze schizofreniczką Renatą z mojej podstawówki, która z lubością podaje się za mnie. W ich wersji jednak to ja mam być chorą psychicznie osobą, która sama nie wie, kim jest.

Żeby było zabawniej, to ta Krystyna jest śmiertelnie zakochana w schizofreniku Romanie, którego uważa za norweskiego księcia i bardzo bogatego człowieka. Oczywiście, że nic z tego nie jest prawdą. Można by było to porostu pominąć milczeniem, bo nie należy się za bardzo zastanawiać nad urojeniami innych ludzi, gdyby nie fakt, że śmiertelnie zakochana Krystyna uważa, że zniszczyłam jej życie i się na mnie mści.

No więc nie, sama sobie zniszczyła życie, nie przyjmując do wiadomości, że łajdaczy się ze schizofrenikiem, który nie jest moim mężem. Naprawdę nie musiałam i nie muszę dawać jemu rozwodu. Do tego jeszcze Krystyna odrzuciła miłość polskiego autentycznego księcia, co już w ogóle jest śmieszne. Właśnie stąd bierze się nienawiść tej Krystyny do mnie. Absolutnie nie jest moją przyjaciółką. Przyjaźni się za to z Renatą.

Są w fandomie dwie Krystyny z różnymi urojeniami, bo jest jeszcze druga. Obie mnie nienawidzą. Ta kolejna uważa, że jest prawdziwą żoną Adama, czyli stanowi analog Romana, są zresztą oboje spokrewnieni. I tak przy okazji – ta pani nie nazywa się Poniatowska i nie jest z tym rodem spokrewniona. Jej urojenia związane z Adamem i zawiść to powód nienawiści, jaką żywi do mnie ta schizofreniczka. Inna Krystyna, przypomnę, nienawidzi mnie z powodu urojeń swojej przyjaciółki Renaty, całego klanu Nowaków oraz Romana, którego uważa za mojego męża, bo tak jej ten schizofrenik wmówił, a bardzo by niego chciała poślubić, bo uważa go za multimilionera i arystokratę (LOL!!!). Niestety wszystkie jego pieniądze są ukradzione i wyłudzone, bo podaje się za kogoś, kim nie jest.

Niestety tej drugiej Krystynie nic nie poradzę. Chciała się tarzać w pościeli z wariatem to ma. Naprawdę jest – jeśli o mnie chodzi, bo może z kimś innym się hajtnął – stanu wolnego. Na dowód mam zaświadczenie o stanie cywilnym, które można znaleść na blogu. Z cała pewnością ta Krystyna jest jedną z wielu bab, które ten schizofrenik obraca, bo jak reszta nieleczących się, a jurnych, schizofreników stworzył sobie harem bab przekonanych, że osoba z chorych obsesji ich wybranka stoi na drodze do ich osobistego szczęścia. Nie, nigdy nie stałam na drodze do szczęścia tej pani. Jedyne co może teraz zrobić to – gdy już ma moje zaświadczenie o stanie cywilnym, bo jest na blogu – to zacząć leczyć swojego „księcia” i się hajtać. Tak jak jej zawsze powtarzałam.

Mówiłam wszystkim od zawsze, o co chodzi i żeby nie wykorzystywać ukradzionych przez schizofreników konspektów. I nie obchodzi mnie, co się z fandomem czy różnymi Krystynami stanie. Żadna z nich nigdy nie była moją przyjaciółką. Za to wiem, że czas spuścić ze smyczy prawnicze psy wojny.

I na jakieś rozpaczliwe szlochy i płacze, odpowiem jak Rhett Butler – Frankly my dear, I do not give a damn.

And just – could you please fuck off?

Przekręt

Podręczniki psychiatrii dokładnie opisują schizofreniczne intrygi oraz oszustwa, jakie popełniają tacy chorzy psychicznie. Są tak łasi na pieniądze, że zaczynają cierpieć na urojenia, że te pieniądze im się należą. Okłamią wszystkich bardzo skutecznie, żeby tylko nachapać się i udawać kogoś, kim nie są. Kasa potrzebna im jest, żeby stworzyć sobie dowód, że są osobami, na których punkcie mają obsesję. Czyli na przykład, że to one są przyjaciółkami kilku Amerykanów lub znajomymi różnych pisarzach.

Oczywiste jest, że nikt z moich znajomych nie przelałby pieniędzy wiedząc, że trafiają na konta schizofreniczek. Zawsze potrzeby był jakiś wybieg. I tak na przykład kilka osób wierzyło, że schizofrenicy podali im mój numer konta. A inni schizofrenicy opływali w dostatki, bo podawali swoje numery konta jako należące do moich nie istniejących, urojonych przez Romana „dzieci”.

O ile się orientuję, przeprowadzone śledztwo zablokowało schizofrenikom wszystkie przelewy pochodzące z zagranicy. Pozostał tylko pewien polski imbecyl, przekonany, że mi „pomaga”. Więc, nie, nie pomaga, za to zaszkodził mi tak jak nikt inny, także pomagając schizofrenikom zaszczuć na śmierć moich przyjaciół – których bardzo chciałam ratować. Kolportował i uwiarygadniał wszędzie ich kłamstwa.

Jest to człowiek, którego nie chcę oglądać. Niech im dalej daje kasę, gówno mnie to obchodzi. Po to studiowałam, żeby móc się sama utrzymać i nie wyciągać do nikogo ręki. Był ostrzegany przed tymi schizofrenikami. Stał się pod ich wpływem złośliwym bydlęciem, pozbawionym uczuć wyższych lub umiejętności kognicyjnych. Żyję tylko dzięki temu, że jeden z zaatakowanych przez tych schizofreników Amerykanów okazał się na tyle bystry, że postanowił przeprowadzić śledztwo i zweryfikować stwierdzenia schizofreników. Dodawał mi siły i otuchy przeprowadzając przez wszystko, co mi ci schizofrenicy robili. Schizofrenik Roman nie wiedział, przystawiając mi telefon do ucha, że dostaję wsparcie i jestem zachęcana do walki. I że wcale ten Amerykanin Romana i jego twierdzeń nie popiera. Bardzo inteligentnie lawirował pomiędzy schizofrenikami w taki sposób, że się nie zorientowali, co się dzieje i mnie dodatkowo nie zaatakowali. Nie dał się zaszczuć z wynikiem śmiertelnym jak jego kolega. Była to wtedy jedyna osoba, która mi pomagała. Udało mi się z nim porozumieć, pomimo tego, że został podobnie jak inni zmanipulowany i już chodził na smyczy wariatów, robiąc im przelewy. To że potrafił spojrzeć z boku na to, co się działo, świadczy o wysokiej inteligencji, a przede wszystkim o tym, że nie jest narcyzem.

Schizofrenicy bardzo skutecznie skłócają swoje ofiary z ludźmi z ich otoczenia i przechwytują w ten sposób kontakty. Ja obraziłam się na wiele osób z powodu ich współpracy ze schizofrenikami już na początku lat dziewięćdziesiątych i przestałam z nimi rozmawiać. Zostałam też tak zaszlachtowana psychicznie, że zaczęłam mieć problemy z pamięcią.Znalazłam się w takiej sytuacji, w jaki nikt nie powinien się znaleść. Nikt nigdy nic nie weryfikował urojeń wariatów pomimo ostrzeżeń mojego ojca oraz moich. Nikt oprócz wspomnianego Amerykanina nie chciał sprawdzić, co ja mam do powiedzenia i zweryfikować, co jest prawdą. Dotarł do wszystkich ludzi, do których powinien był dotrzeć i mnie uratował.

Hojne przelewy, jakie dostają schizofrenicy, pozwalają im udawać ludzi z wyższych sfer, a także dawać szczodre łapówki, które są wykorzystywane, aby mnie dalej zaszczuwać. Schizofrenicy dzięki przyjaźni z ludźmi ewidentnie chorymi (bo dali się wciągnąć w urojenia wariatów) zniszczyli mi całe życie. Udało mi się przeżyć, dzięki otrzymanemu wsparciu, ale wiem, ile straciłam.

A pan Andrzej był już na początku lat dziewięćdziesiątych ostrzegany, że powinien się leczyć. Może się ode mnie odpierdolić, bo ja się do niego nie chcę przyznawać. Szkoda, że nie skorzystał z mojej dobrej rady i nie poszedł do psychiatry, kiedy był na to czas.