Jednym ze filmików, jakie zdarzyło mi się wykorzystywać w pracy ze studentami jest opowieść Marty’ego Friedmana o tym, jak się uczył japońskiego. Przydaje się jako uświadomienie uczącym się, czym jest „learner’s autonomy” (czyli inaczej, jak sam nie będziesz chciał, to się, kurwa, nie nauczysz i ucz się w każdy sposób, w jaki możesz, nie zwalaj wszystkiego na nauczycieli). Oczywiście osobną sprawą jest motywacja, ale jak wiadomo, nic nie jest lepszą motywacją, niż uczenie się danego języka dla faceta lub laski.
Dlatego bawią mnie ludzie, którzy twierdzą, że jakiś zagraniczny metal, mówiący po polsku, koniecznie musi mieszkać w Polsce. Więc nie. Jak powiedział mi ktoś ze znajomych, czasem trzeba skoczyć na główkę bez zastanowienia się, czy w basenie jest woda. Jedną z cech tej subkultury jest, że zakochujemy się raz na całe życie. I dlatego nikt tak nie wyśpiewuje piękniejszych ballad miłosnych niż metale.
But, well, whatever, nazywajcie mnie dalej, ku swojej zgubie, przybraną córką Ryszarda (Pogromcy-Metalu-i-Rocka).