Zdaniem biskupa, który mnie torturował psychicznie, obrywam za swój ateizm zasadnie ponieważ – cytuję – „nie wolno odchodzić z Kościoła”. I tutaj pewne przypomnienie, nigdy nie byłam w Kościele. Byłam małym dzieckiem, które przyszła na lekcje religii z ciekawości. Byłam dzieckiem, które już miało ukształtowane poczucie sprawiedliwości oraz pewne zasady etyczne. Pochodzę z tak zwanego dobrego domu.
Jedynym moim problemem było, że zostałam wyselekcjonowana przez maniaczkę religijną, katechetkę, która postanowiła mnie „nauczyć rozumu” i zmusić, żebym została zakonnicą. Kierowała się pomówieniami Anny, córki Ryszarda. Rozumiem, że zostałam wrobiona przez nią, gdy usłyszawszy od swojej krewnej z Warszawy o mnie, postanowiła się – jak to schizofreniczka – zemścić na mnie za moje sukcesy sportowe oraz pochodzenie z kosmopolitycznej rodziny. Jak to jakiś czas temu mi ta suka powiedziała; „i widzisz, i widzisz, i widzisz, nic nie masz, a ja mam wszystko, to mnie uważają za autorkę twojego opowiadania, za kogoś, kto został zniszczony, chociaż nigdy łyżew nie miałam na nogach, a ty masz się czołgać i mnie przepraszać”.
Powtórzę jeszcze raz, ta osoba z Gdańska nigdy nie była moją przyjaciółką, kojarzę ją tylko jako małe wredne złośliwe dziecko, które się do mnie przysiadło na ławce i zapowiedziało, że mnie zniszczy. A potem udając kogoś z naszej grupy pływackiej sikało do basenu dalej uważa to, że ktoś pływał w jej siuśkach za wyczyn godny pamiętania. Jej matka, dokładnie taka sama zawistna schizofreniczna suka, umożliwiała jej wszystko przywożąc do Warszawy. Schizofrenicy nie takie jazdy potrafią uskutecznić.
Pinda rozkręciła aferę, cieszyła się tym, że wysłuchują jej urojeń hierarchowie oraz moi rodzice. Podlegam kościelnemu terrorowi do tej pory z jej przyczyny. To ona zniszczyła mi nie tylko życie ale też – co ważniejsze dla ruchu – zniszczyła muzykę oraz głos.