Archiwum miesiąca: grudzień 2024

Chytrusy

Miałam szczęście urodzić się w fajnej rodzinie, która umożliwiła mi wiele rzeczy. Edukację, sport, swobodę intelektualną. Powinnam mieć życie usłanie płatkami róż, jak moja francuska babcia śpiewaczka. Szkoda tylko, że zdemoralizowane suki z Opus Dei (a raczej pewnego gangu, podszywającego się pod Kościół – aczkolwiek szczerze mówiąc, nie podejmuję się powiedzieć, gdzie kończy się gang, a zaczyna Kościół, dla mnie to wszystko oszuści) zrobiły wszystko, żeby mi to odebrać.

Emma organizowała w sali mojej podstawówki prywatny kurs angielskiego i udało mi się samodzielnie nadrobić nieposiadanie jakiejkolwiek znajomości angielskiego w taki sposób z książki, że przyjęła mnie do swojej grupy. Nejtiwi nie chcą uczyć od zera. i tak było w jej przypadku. Jeśli mam dobry akcent, to jest całkowicie jej zasługa. Dawno już nie żyje, zmarła, gdy jeszcze byłam w podstawówce, ale pamiętam, że opowiadała, że została w Polsce dla długowłosego chłopca, w którym się zakochała. Nie mogłam odwiedzić jej w szpitalu, ale prosiłam koleżanki, żeby ją ode mnie uściskały i powiedziały, że wiem, że będę jej zawdzięczać w życiu wszystko.

Trenowałam też sport. Pływanie i jazdę figurową na lodzie. Nie podobało się to imbecylom z Opus Dei, więc nakręcili spiralę oszczerstw, według której byłam demoralizowana na lodowisku. Rodzice zgłupieli na tyle, wierząc w te kłamstwa, że dostałam szlaban na sport. A w każdym razie tak to pamiętam.

Prześladujące mnie osoby z Gdańska, o których już pisałam, kręciły się w okolicach mojej podstawówki razem z krewniakami z Warszawy. Byłam przez nich bita i wyzywana. Oficjalna ich wersja jest taka, że tak bardzo mnie nie lubią, że nie wierzą w to, że kiedykolwiek cokolwiek potrafiłam. Słyszałam więc od tych zdemoralizowanych jednostek, że jestem kurwą i że „znają prawdziwą pływaczkę, która jest ich przyjaciółką”. Tak samo było w przypadku łyżew. Też podlegałam bullyingowi, który polegał na tym, że zadręczały mnie, odmawiając prawa do bycia sobą i wmawiając otoczeniu, że jestem oszustką. To są metody działania tych ludzi z Gdańska, ojca Rafała i samego Rafała.

Możliwe, że ta rodzina jest tak głupia, że te osoby nie panują nad swoimi projekcjami, ale w to szczerze wątpię.

W czasie studiów spotykałam się z interesującymi ludźmi, ale nie będę tutaj ich wszystkich wymieniać. Osoby z Gdańska wraz z chorą psychicznie zakonnicą i swoimi krewnymi z Warszawy znalazły mnie na Uniwersytecie i zaczęło się znów to samo. Miałam tym razem nie być studentką i podlegałam szykanom, które miały pozbawić mnie możliwości uczestniczenia w zajęciach. Poznałam wtedy też mojego krewnego Christiana (jak najbardziej Norwega pomimo matki Amerykanki) i jego ojca Bjorna. Z powodu pokrewieństwa Bjorn uznał, że musi się mną opiekować jak swoją córką, bo powinnam żyć na odpowiednim poziomie. Nie wiem, jak to się dzieje, że imbecyle z Gdańska mają czelność z jednej strony podawać się za moich krewnych, a z drugiej twierdzić, że nie jestem osobą, za którą się podaję. Chyba nikt tego nie rozumie. W wyniku ich kłamstw przejęli pieniądze, za które Bjorn chciał mi kupić mieszkanie. Oficjalna wersja tych złamasów jest, że wzięli je dla „prawdziwej krewnej Bjorna, bo ty nią nie jesteś”. Podobnie było z pieniędzmi na operację mojej mamy – niestety po nieudanej pierwszej próbie wszczepienia soczewek NFZ nie oferuje nic więcej i potrzeba powtarzać prywatnie. Wydaje się to wprost nieprawdopodobne, ale oszust Ryszard dokonał tego bezczelnie podając się za mojego „opiekuna prawnego” czy wręcz „zastępczego ojca”, nawet nazywając mnie swoją pasierbicą. Boleśnie atakowana, nie byłam w stanie przebić się z prawdą. Parę razy mnie o mało nie zabili swoimi kłamstwami.

Dowiedziałam się, że Ryszard za pieniądze ukradzione Bjornowi kupił swoim córkom mieszkania w Gdańsku. Umeblowały się zaś za pieniądze ze sprzedaży mieszkania przejętego na podstawie sfałszowanego testamentu. Imbecyle z Gdańska moją pomysł, że zmuszą mnie do małżeństwa ze swoim krewnym z Warszawy, który wszystko odziedziczy. Albo dla odmiany ja pójdę do klasztoru, a im zostawię swój majątek. Straszakiem na mnie było, że mogą mnie zastraszyć i zaszczuć na śmierć i że jest to jedyny sposób, żebym przeżyła. Mówili mi też dużo o swoich metodach działania, bo chcieli zmusić mnie do współpracy. Ale się nie dam zastraszyć.

Absolutnie nie wierzę w to, że nie wiedzą kim jestem i że uważają mnie z fałszywą krewną Bjorna. Sądzę za to, że są zawodowymi oszustkami i kurwami. Wszystko na to wskazuje. Ukradzione pieniądze, ukradzione ubrania, podawanie się za osoby, którymi nie są, wszystkie piętrowe intrygi.

Mam nadzieję, że odpowiedzą w końcu za zniszczenie mi życia.

Szkoda tylko, że kilka osób spoza grona imbecyli z Opus Dei zbyt ambitnie przyłączyło się do prób zaszczucia mnie.

Gen vikinga

Moim przodkiem z epoki wikingów, o którym opowiadał mi tata, jest Harald Pięknowłosy, król Norwegii. Sam Harald Pięknowłosy wycofał się z afery, jaką była napaść na Anglię na czas i uważał Ragnara za wariata. Bo wiecie – Norwedzy są tymi spokojnymi, a wszystkiemu zawsze są winni Duńczycy. Tak mnie uczył tata. Oczywiście Szwedzi mogą mieć inne zdanie.

Mój ojciec uważał się za Norwega i Francuza, który mieszka w Polsce tylko dlatego, że moja matka nie chciała mieszkać we Francji, nie mówiąc już o Norwegii. Nie miała talentów lingwistycznych i nie odnalazłaby się w żadnym z tych państw. Dodatkowo mój pradziadek jej nie polubił. Moja prababcia ze strony ojca była Polką, ale to z kolei nie przeszkadzało mojemu dziadkowi uważać się za pełnokrwistego Norwega – szlachta jakoś tak zawsze miała, że mariaże z zagranicznymi pannami nie wpływały na narodowość dzieci. Dopiero mój ojciec był „mieszańcem”, bo jego matka Francuzka odcisnęła swoje piętno.

Pradziadek dodał nazwisko żony do swojego. Bo tak, bo żona nie chciała nosić cudzoziemskiego nazwiska. Nazwisko zmienił, ale nie przestał być przez to krewnym bardzo ważnej norweskiej szychy i szlachcicem. Nic na to nie poradzę. Bawiło go to. Też nie za bardzo lubił swoją rodzinę. To jakieś przekleństwo tej linii genetycznej. A we Francji i Norwegii to nazwisko znaczy więcej niż w Polsce.

Mój ojciec był anarchistą, skłóconym z całą bogatą rodziną, dlatego też wyjechał do Polski. Języka uczyła go babcia. Tutaj się zakochał i poślubił moją matkę, co Francuzi i Norwedzy z rodziny uznali za mezalians. Do tej pory uważam, że niechęć do mojej matki wynikała nie tyle z jakiegoś uprzedzenia, ile tego że najwyraźniej wydała się kimś głupim – ostatecznie pradziadek ożenił się z Polką „z gminu”. A może też dlatego nie podobało mu się to małżeństwo, bo sam żałował i rozczarował się małżonką? Mój tata miał klapki na oczach do śmierci.

Mój ojciec – tak samo jak mój były narzeczony Christian – odmówił przyjęcia spadku po swoich rodzicach. Po jego śmierci moja matka zajmowała się tymi sprawami dalej. Nic od nich nie chciał. Mój ojciec kontaktował się tylko z jednym z braci. Utrzymywał się tylko z tego, co zarobił. Z tego, co wiem, podobną sytuację ma Christian.

Wiedźmin

Nieprawdą jest, że kiedykolwiek podawałam się za współautorkę Wiedźmina – podejrzewam, że są to bzdury rozsiewane przez prześladujące mnie wariatki z Gdańska(1), które – oczywiście – nigdy nie były moimi przyjaciółkami, więc nic o mnie nie wiedzą, ani tym bardziej nie mogłam żadnej z nich ukraść tekstu. Nie wiem, jak w ogóle ktoś mógłby tak pomyśleć. Ale są to bzdury, które rozsiewają o mnie od lat dziewięćdziesiątych, więc już trochę się przyzwyczaiłam. Nie mogę za to przywyknąć do coraz to nowych osób, które biorą je na serio.

Tak samo nieprawdą jest, że splagiatowałam Sapkowskiego – moje opowiadanie z wątkiem ukradzionego miecza i demonicznym lisem zostało opublikowane lata przed Sezonem burz, więc jeśli już to Andrzej popełnił plagiat. W jednym ze swoich poprzednich wpisów wyjaśniłam, skąd ta zbieżność – po prostu podzieliłam się z nim tym pomysłem.

Prawdą jest, że zawsze zachęcałam Andrzeja do pisania – od samego początku, kiedy był niczym więcej niż tylko autorem jednego opowiadania. Prosiłam go, żeby pisał. Prosiłam też kiedyś, żeby o czymś nie pisał, bo dzwoni jako ten dzban tak, że zagłuszył dzwony i dzbany kościelne (a te są wyjątkowo durne).

A i skoro już jesteśmy przy dzwonach i dzbanach kościelnych – mam nadzieję, że ktoś w końcu strzeli w łeb pewnego znanego w fandomie księdza, którego ambicją jest zmusić mnie do wyjścia za mąż za wariata. Z tego co rozumiem, sam ksiądz przeżył zawód miłosny w młodości tak wielki, że został. księdzem, gdy jego ukochana wyszła za kogoś innego. Więc teraz, nie bacząc na moje protesty, postanowił wariata ze mną związać, bo się zbyt z nim utożsamił. I nie chce, żeby wariat cierpiał. O, tu mi łezka leci. To nie jest tak, że każdy durny narcystyczny „voluntary celibate” musi dostać jak zabawkę swój obiekt obsesji, żeby dalej mógł ją traktować jak worek treningowy. Nie ma możliwości, żebym wybaczyła sprzymierzenie się z wariatami i okłamywanie moich bliskich na temat natury mojej relacji z wariatem.

Tak samo nie zamierzam wybaczyć tym ludziom, którzy wbrew moim prośbom, żeby się nie mieszali, bo lepiej wiem, kim jest spierdolony imbecyl, który mnie prześladuje od dzieciństwa, oświadczyli mi, że „nam pomogą” i radośnie rzucili się z wariatami robić mi pranie mózgu i zaszczuwać, gdy się ośmieliłam zacząć bronić i protestować. A weźcie się pierdolnijcie w łeb, zniszczyliście mi wtedy życie do reszty.

Wariat Rafał nigdy nie zostanie moim mężem.

⛧⛧⛧

(1) Wariatki z Gdańska są krewnymi wariata z Warszawy (czyli Rafała), którego matka – jeśli w ogóle wariaci powiedzieli mi prawdę – jest siostrą Ryszarda. Nikt z nich nigdy nie był ze mną spokrewniony. A Ryszard nie miał romansu z moją matką – za to był wpychany mojej rodzinie jako podobno „genialny wychowawca i psycholog”. Ryszardowi za to bardzo zależało na wmówieniu mi różnych rzeczy, które by wskazywały, że jest kimś kimś w rodzaju mojego „zastępczego ojca” lub jego najlepszym przyjacielem i może o mnie decydować. O ile wiem, dużo zyskuje na podtrzymywaniu tej fikcji, że jest związany z moją rodziną. Ten zawodowy oszust ciągnie kasę skąd się da. On, jego córki oraz Rafał są mi całkowicie obcy i zawsze byli personae non gratae. Proszę o tym pamiętać.

Blade Runner

Funkcje życiowe replikantów zanikają po czterech latach, co wygląda na dosyć nieprzemyślany model biznesowy. Taki krótki czas to trochę mało na zwrot inwestycji i nie wiem, ile osób chciałoby inwestować w genetycznie stworzonych niewolników, których trwałość jest tak ulotna. Chyba że założymy bardzo niski koszt wytworzenia replikantów. Ale szczerze mówiąc, byle pralka dłużej działa. Chyba, że krótki okres przydatności do użycia jest wymuszony przez konieczność zapobiegnięcia osiągnięciu przez replikantów świadomości, która sprawia, że buntują się i nie chcą posłusznie wypełniać roli niewolników.

Osobiście uważam, że replikanci są metaforą ludzkiego życia. Żyjemy krótko porównaniu do tego, jak długo potrafią istnieć nasze projekty, a czasem nawet nie dożywamy zakończenia etapów przygotowawczych tych projektów. Musimy liczyć na kolejne pokolenia, żeby je dokończyły, A żyjemy o wiele dłużej niż replikanci. Chociaż o wiele krócej niż inne zwierzęta, jak chociażby żółwie czy pewne meduzy, które mają o wiele więcej szczęścia od nas.

Nie dziwię się, że w czwartym, czyli ostatnim, roku życia Batty i jego koledzy uciekli przed niewolniczą pracą w koloniach na Ziemię, aby poznać swojego stwórcę i wyrównać z nim rachunki. W przeciwieństwie do nas mają stuprocentową pewność, że zostali stworzeni celowo i że mogą spotkać swoje stwórcę. Biorąc pod uwagę krótkość ich życia, musi to być dla replikanta wyjątkowo wkurzający absurd.

Niestety my też przemijamy bardzo szybko. Wiele osób z moich bliskich czy przyjaciół nie mogę już zaprosić na wódkę z colą i wyciągnąć z nich wspomnień czy poprosić o dodatkowe wyjaśnienia. Przerażające jest, że cała zgromadzona przez nich wiedza i informacje rozpłynęły się jak łzy w deszczu. I nie można już liczyć na to, że zmienią zdanie. Zostali zapisani w pamięci w tej jednej roli, z której już nigdy nie wyjdą.

Mam w głowie cała listę osób, z którymi nie zdążyłam spędzić tyle czasu, ile bym chciała. Ale to nie moja wina, tylko okoliczności, które sprawiły, że mi ten czas został ukradziony, bo zamiast cieszyć się towarzystwem cudownych ludzi, musiałam się zmagać z konsekwencjami prania mózgu zaserwowanego mi przez cudaków z Opus Dei.

Nic już na to nie poradzę.

Dziadek ułan

Jan Kurzępa

Mój dziadek ze strony matki był sierotą. Jego rodzice trafili z nim do Serbii, gdzie zmarli na tyfus. Rodzina, która zatrudniała pradziadków także zmarła w czasie tej epidemii i dziadek jako bardzo młody chłopak trafił do sierocińca. Po osiągnięciu pełnoletności wrócił do Polski z zamiarem wyjechania do Argentyny, gdzie miał wujka, ale wcześniej musiał odbyć służbę wojskową.

Sam się zgłosił do wojska i został ułanem. Opowiadał zawsze dużo o koniach i o ich różnych zwyczajach. Potrafiły, gdy jeźdźcom wydawano rozkaż „przez łeb skok”, zadzierać wysoko głowy, żeby utrudnić ludziom skok. W wojsku nauczył się zawodu, był przeszczęśliwy, bo spotkał moją babcię. Ona dla odmiany uciekła ze wsi do miasta na służbę, bo rodzina chciała wydać ją za bogatego chłopa, który był przerażającym wariatem i wiedziała, że zginie, bo ją zatłucze. Niestety, jak zwykle w takich sytuacjach tylko ona zauważyła, jakim rodzajem człowieka jest zalotnik. Zerwała całkowicie kontakty ze swoimi bliskimi. Dziadek był sierotą, ona zdecydowała, że nie ma rodziców. Tak więc oboje nie mieli żadnej rodziny, tylko siebie. Dopiero potem babcia pogodziła się ze swoją rodziną.(1) Mój dziadek wrócił do służby wojskowej przed wrześniem 1939 roku. Nie był dowódcą, był zwykłym ułanem, jeżeli w ułanach mogło być coś zwykłego. Jego oddział wpadł w pułapkę, a dowódca wydał rozkaz żołnierzom, żeby się poddali, sam zaś popełnił samobójstwo strzałem w głowę. Po części jego działanie wynikało z honoru, po części z tego, że nie chciał, żeby Niemcy wydobyli z niego informacje, jakie posiadał. A każdy torturowany w końcu mówi. Dziadek miał szczęście, że jego dowódca był inteligentny i chciał ocalić swoich ludzi przed śmiercią. Wszyscy z tego oddziału przeżyli. Mój dziadek trafił do obozu jenieckiego, a potem został przymusowym robotnikiem na wsi, co było zresztą chyba lepszą rzeczą niż siedzenie w obozie i umieranie z głodu. Nie trafił źle, miał ponownie szczęście.

Marianna Kurzępa

Uczyłam się jazdy konnej jako małe dziecko. Moja siostra też umie jeździć, chociaż może nie czuć się pewnie. Ale myślę, że tego się nie zapomina. Gdy zaczynałam studia, znajomy z UW zaciągnął mnie na Legię, na naukę jazdy konnej. Nie pamiętałam wtedy, że kiedykolwiek się uczyłam. Weszłam w kurs po kilku pierwszych spotkaniach i trafiłam na bardzo nieogarniętego trenera, który nie pozwolił przywitać mi się z koniem. Był poniedziałek i zwierzę było zirytowane bezczynnością i szczekającym psem, którego nikt nie zauważał, a powinien być wyproszony z padoku. Nikt nie powinien mnie zmuszać, żebym wsiadła na tak traktowanego konia. Zirytował się tak, że mnie zrzucił. Na całe szczęście wiedziałam, jak się zachować. Zasada jest jedna – po czymś takim trzeba przeprosić konia, bo jest zestresowany. Dostał ode mnie kostkę cukru i jabłko, przytuliłam się do jego szyi. Pozwolił mi na sobie wsiąść. Idiota trener kazał mi anglezować w rytmie zupełnie nie zgodnym z ruchem konia. Dopiero gdy konia pograłam, żeby ruszył szybciej, udało mi się z nim zgrać. Wtedy też sobie przypomniałam, że już jeździłam jako dziecko. Umiejętności zostały. Dogaduję się doskonale ze zwierzętami. Reszta kursantów nie miała już z tym koniem żadnego problemu. Dostawał łapówkę od każdego, bo podzieliłam się tym, co przyniosłam dla konia, i był zachwycony.

⛧⛧⛧

(1) Jak się potem okazało moja babcia uratowała życie, uciekając przed małżeństwem, w które chcieli ją wpakować bliscy (też pewnie świrus urobił ich, wmawiając ludziom nieprawdę, że są razem, w nadziei że wybranka się dostosuje, bo nie będzie mieć wyboru). Wiedziała, co robi odrzucając psychopatę, bo widziała jak ją traktował. Niechciany zalotnik, który w oczach wszystkich uchodził za ideał, zamordował kobietę, z którą się w końcu ożenił. Zatłukł ją gołymi pięściami i wylądował za to zabójstwo w więzieniu. Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie wierzył mojej babci, kim on jest i jaki jest. Możliwe, że jej przyjaciółka by przeżyła. Podobnie jak kilka osób z mojej historii.

Biała szałwia

Nie ma chyba nic bardziej pogańskiego od białej szałwii. Używana jest przez polskich pogan chyba od stuleci. Sama też jej użyłam w latach dziewięćdziesiątych dla odkażenia mieszkania po wizycie Rafała i innych świrów z Opus Dei. Nie był to żaden chrześcijański rytuał. Nie wiem, dlaczego moja matka uparła się, że moje zdanie się dla niej nie liczy i wierzyła w jakąś urojoną wersję mojej biografii.

Uważała na przykład, że w pewnym momencie wyrzucono mnie ze studiów i tylko dzięki Ryszardowi zostałam wpisana na listę studentów ponownie. Większej bzdury w życiu nie słyszałam. Skurwiel kłamał, że ukryć fakt, że nie udało im się zmusić mnie do porzucenia studiów, chociaż bardzo się starali i utrudniali mi studiowanie. Byłam atakowana przez sektę Opus Dei tak brutalnie, że w zimowym semestrze ustawiłam sobie zajęcia na późniejsze godziny, żeby w przypadku bezsenności wynikłej ze stresu pourazowego. Dawałam sobie radę. Za to moja matka zamieniła się bezdusznego potwora, który zadawał mi psychiczne rany oskarżając, że zaniedbywałam naukę. Przeżyłam serię ataków z jej strony, bezsensownego darcia japy, kiedy oskarżała mnie o najgorsze. Nie opuszczałam żadnych zajęć, ale tej babie nie dawało się przetłumaczyć, że powinna słuchać mnie, a nie wariatów. Nic z jej oskarżeń nie było prawdziwe. Za to prawdą jest, że zniszczyła mi życie. Tak samo jak reszta mojej rodziny, dla której też ważniejsze było, co mówi moja matka lub wariaci, a nie prawda o mnie i co ja sama chcę im o sobie powiedzieć. Nic, co mnie dotyczy, nie było konsultowane ze mną. Są to ludzie, którzy wierzą w jakąś urojoną wersję mojej biografii i mam dosyć.

Jestem poganką od dzieciństwa i tylko dziadek mnie rozumiał. Gdy zadzwonił z Paryża pożegnać się przed śmiercią, prosił mnie, żebym sama, gdy zakończę już życie, przychodziła do niego z Valhalli i odwiedzała go w chrześcijańskim Niebie. Nie wiem, czy jest to możliwe, ponieważ po wszystkich moich przeżyciach czuję tak przeraźliwą awersję do wszystkiego, co dotyczy chrześcijaństwa, że wątpię, żebym się przełamała po śmierci.

Jestem poganką i chrześcijaństwo nie jest dla mnie neutralne jak dla moich przyjaciół ateistów. Nie potrafię słuchać kolęd i zachwycać się ich muzycznym pięknem. Wkurzyłam się dzisiaj w pracy, gdy po przyjściu okazało się, że nie mogę rozpocząć zajęć, bo zaatakowano mnie kolędami. Nie mogłam przejść do sali, bo chrześcijanie zorganizowali sobie jakieś spotkanie wigilijne, zablokowali przejście i musiałam wysłuchiwać radosnych pieśni o przybyciu na świat ich Boga.

Nie wiem w jaką wersję mojej biografii wierzy jedna z moich koleżanek z pracy, ale ignoruje moje zapewnienia.o tym, że jestem poganką i nie chcę słuchać o jej szczęściu, że „Bóg się narodził”, albo że „Pan zmartwychwstał”. Spotyka mnie to prawie co święta. Chyba będę musiała przed nią uciekać w sezonie chrześcijańskich świąt, bo nie chcę być przy tym jeszcze łapana w pół i przytulana. Obawiam się, że owa pani usłyszała od psychola – który potrafił znaleźć mnie w każdej pracy – opowieść według której miałam na rok rzucić studia i pójść do klasztoru. Nie wiem do końca, dlaczego tak ten wredny wór kłamie i psuje mi reputacje, ale podejrzewam, że uważa, że jeśli zniszczy mi wszystko i rozpowie każdemu taką wersję mojego życia, to nie będę miała wyboru i podporządkuję się i w końcu pójdę do zakonu. Oczywiście zostawiając mu mój cały dobytek.

Niedoczekanie!!!

Piwnica

Miałam włamanie do piwnicy. Na pierwszy rzut oka brakuje worków ze starymi ubraniami. Były wśród nich za małe już i zawierające owczą wełnę, na którą jestem uczulona. Nie chce mi się tego zgłaszać, ale jeśli na przykład zobaczycie gdzieś jakieś dziunie w rzeczach, które pamiętacie z czasów, kiedy przychodziłam do Paradoksu, to nie wierzcie, że są moimi przyjaciółkami i że je ode mnie dostały. Zrobiły mi taki numer w latach dziewięćdziesiątych, weszły do mojego mieszkania, oświadczyły mojej matce, że powiedziałam, że mają zabrać moje ubrania i wyszły z pudłami, w których składowałam zdobycze z wyprzedaży, które czekały, aż skombinuję sobie szafę, bo ta którą miałam była rozmiarów pojedynczego regału Billy z IKEI, czyli była o wiele była za mała (szczególnie, jak na kogoś, kim mogłam się stać).

Zdemoralizowane pindy złodziejki nigdy nie były moimi przyjaciółkami.

Szkoda, że mojej matce nie dało się wytłumaczyć, że naprawdę nikomu nie chciałam oddać moich ubrań. Oczywiście nie pomogło mi to, że zostałam przez Rafała zastraszona w budynku Anglistyki i strzelona ponownie pięścią w głowę – co robi, gdy tylko mnie widzi – więc straciłam pamięć z powodu zastraszenia i ponownych ataków fizycznych oraz prania mózgu zaserwowanego mi przez maniaków religijnych. Utrata pamięci nie musi się wiązać z utratą świadomości, chodzi o zastraszenie fizyczne. W końcowej formie wystarczy już tylko burzliwa konfrontacja z takim zbirem, żeby stracić pamięć, dlatego też ofiary gwałtu zeznają po wyprowadzeniu takiego barbarzyńcy drugim wyjściem, tak aby nie musiały go oglądać. Bardzo nie dziękuję pewnej osobie, która za niego zaręczyła, bo przez jej głupotę musiałam przejść przez piekło, żeby udowodnić w nagranej rozmowie, że psychol kłamie i znowu uciekło mi życie. Mówiłam o wiele wcześniej tej głupiej osobie, żeby się nie mieszała w moje sprawy, bo moja matka źle jej powiedziała i dzieci nie powinny się interesować sprawami dorosłych, ani nie powinna była zostać zaprzysiężona jako mój cerber i wykonawca woli mojej matki w kwestii mojego życia jako dziecko na początku podstawówki. Niestety łatwo dzieci skrzywdzić w tak młodym wieku, ponieważ potrafią wbudować sobie mylne przekonania w swoją osobowość i nie można im już pomóc.

Możliwe też że te ciuchy trafiły do Rafała. Ten z kolei działa razem z szaloną zakonnicą i wedle tego, co mi powiedzieli, oczekują, że skoro moje niektóre ubrania są u niego, to mam obowiązek za niego wyjść. Mam iść za ubraniami. Bardzo dziwne myślenie magiczne i brak jakiegokolwiek sensu. Na całe szczęście zapełniłam dwie szafy i mam dosyć ciuchów, żeby się odnaleźć chyba w każdej sytuacji.

I jak już jesteśmy przy temacie ubrań – oddałam jednej ze swoich siostrzenic sukienkę sylwestrową, w której byłam w Hurgadzie. Nie miałam już wpływu, gdzie dalej trafiła, nie odpowiadam za jej dalsze losy. Ale biorąc pod uwagę, że Rafał za moimi plecami przedstawia się jako ktoś mi bliski i był w stanie ogłupić chyba już wszystkie osoby, o jakich tylko pomyślał, lub których dane ze mnie wydusił, to jego przechwałki, że sukienka trafiła do niego i się nią posłuży wraz z innymi rzeczami, które mi ukradł, żeby udowodnić, że niby z nim jestem i zmusić sądownie do uległości, mogą być nieprzesadzone. Na wszelki wypadek informuję że w Hurgadzie byłam z koleżanką z UW, nie z tym psychopatą z manią religijną, który jest też damskim bokserem, a prześladuje mnie od dzieciństwa wraz z innymi chorymi osobami. Zdjęcia zrobione przemocą lub podstępem też nie stanowią dowodu.

Krewne Rafała z Gdańska (tak, to są jego krewne, nie moje) zrobiły mi lata temu zdjęcie pod prysznicem w klubie fitness, który obecnie należy do sieci Zdrofitu. Nie wiem, jak nie tam wytropiły, pewnie zebrały informacje od wspólnych znajomych, albo coś podsłuchały w Paradoksie. Owszem, istnieją moje nagie zdjęcia, ale zgłosiłam naruszenie prywatności Policji, zgłosiłam też kradzież butów, ale nic z tego nie stanowi jakiegokolwiek dowodu, który mógłby mnie zmusić do przyznania, że jestem „żoną” Rafała i że ma prawo mną pomiatać, czy uważać się za mojego właściciela. To wariat próbujący udokumentować i uprawdopodobnić swoje urojenia. Podobnie działa ta nieszczęsna zakonnica, która już dawno powinna była się leczyć.

Nie jestem jego „kurwą”, którą musi zmusić do małżeństwa lub pójścia do klasztoru, żeby zrobić ze mnie kogoś „porządnego”, kto ma odpokutować za jakieś urojone przez to grono grzechy. To maniacy religijni, a nie moi przyjaciele.

Możliwe też, że za włamanie do piwnicy nie odpowiada nikt z gangu Rafała. Jakby nie było, udało mi się naprawić skobel. Wystarczyła krótka wizyta w Leroy Merlin i po zasięgnięciu języka trafiłam do działu, którego nigdy wcześniej nie odkryłam – budowlanego, gdzie na półce czekał odpowiedni środek do napraw, nie za drogi i w niewielkim opakowaniu. Czyli coś, czego szukałam.

Polecam.

Śródziemie

Każda z osób wypracowuje sobie swój własny idiolekt, czyli sposób wyrażania się dla niej charakterystyczny. Czasem używa słów z innym znaczeniu, czasem je przekręca. Nie świadczy to o chorobie psychicznej, tylko o kreatywności i lotności umysłu. Była też tak, że elementy idiolektu stają się szerzej znane i używane przez innych, wpływają wtedy nawet na dialekt jakiegoś języka.

Lubię czasem fandom (czyli środowisko miłośników fantastyki) nazywać Śródziemiem. Śródziemie to kraina wzięta z „Władcy pierścieni” Tolkiena pełna stworzeń, których nie spotkamy w naszej przaśnej rzeczywistości.(1) Zamieszkują ten ląd elfy, krasnoludy, hobbici (czy też niziołki), magowie, orkowie, nie mówiąc o licznych zwierzętach, tak różnych od naszych. Dla wielu z nas świat fantasy jest ucieczką od męczarni dnia codziennego – czyli tego, że mamy na przykład nie do końca satysfakcjonującą pracę, bliscy nas nie rozumieją, budżety się z trudem spinają, czy też przeżyliśmy jakiś zawód miłosny.(2) Można wtedy wziąć udział w sesji RPG i wcielić się w rolę elfa, czy maga i zacząć razem z innymi brać udział w magicznej przygodzie. Dlatego społeczność fantastów jest pełna osób, które mają swoje alternatywne persony używane w czasie gry i po terenach konwentów chodzą elfy, krasnoludy czy magowie, szczególnie jeśli biorą udział nie w klasycznym RPG, ale w LARPie, który wymaga też odpowiedniego przebrania, bo zbliża się do improwizowanego teatru. Nazwałam naszą społeczność fantastów Śródziemiem po raz pierwszy chyba w latach osiemdziesiątych i sądzę, że całkiem dobrze oddaje specyfikę życia konwentowego.

Oczywiście pisarze nie muszą grać w RPG, dostatecznie dużo zabawy daje wymyślanie i pisanie oderwanych od rzeczywistości historii. Muszę przyznać, że najczęściej nudzą mnie ogromnie powieści czy seriale ściśle obyczajowe. Codzienne życie ma za oknem.

Więc może coś jeszcze napiszę.

⛧⛧⛧

(1) Darujcie mi ten łopatologiczny wywód, ale spotkałam się z ludźmi, którym takie rzeczy trzeba tłumaczyć jak krowie na miedzy, chociaż brali udział w spotkaniach miłośników fantastyki, które nazywamy konwentami.

(2) W Dla wielu innych ludzi podobnym wentylem bezpieczeństwa i ucieczką jest muzyka i koncerty, szczególnie metalowe. To też jest fandom, który spaja poczucie lojalności. Dodatkowo w tej muzyce jest obecnych tak wiele elementów fantastycznych, że spokojnie można uznać na przykład black metal za gatunek fantastyczny. Z tymi duchami, diabłami, demonami, alternatywnymi światami czy czarnymi papieżami.

Zielona sukienka i szpilki

Na początku lat dziewięćdziesiątych spotykałam się z Christianem. Znajomość zaczęła nabierać tak poważnego charakteru, że wymógł na mnie założenie zielonej sukienki, którą „wypożyczył”. Dostałam kasę i miałam sobie dokupić szpilki. Kupiłam obcasy tak wysokie, że zażądałam przez telefon, żeby podjechał po mnie pod sam blok. Nie zdążył wjechać na podwórko, bo podbiegłam do samochodu. Okazało się, że bardzo dobrze sobie radzę na szpilkach każdej wysokości. Christian też się wystroił.

Zostałam zabrana do fajnej restauracji i napojona margheritami w wersji skinny (bo pilnowałam wagi). Pierwsze drinki z tequilą w moim życiu. Po upiciu mnie Christian mi się oświadczył i jego oświadczyny zostały przyjęte. Zażartowałam, że zdecydował się na oświadczyny, bo seksownie zlizałam sól z kieliszka. Dostałam drogi pierścionek, który mi potem imbecyl Rafał z kolegami zerwał z palca w budynku Anglistyki. Zgłosiłam kradzież przez telefon Policji. Christian poszedł na komisariat zgłosić ten napad na mnie. Niestety nie zrobił zdjęcia tego pierścionka przed podarowaniem mi go. A powinien, bo był bardzo drogi. O ile dobrze pamiętam białe złoto ze szlachetnymi kamieniami.

Nie mam już tej sukienki, ani szpilek, bo bardzo szybko po oświadczynach Christiana moja matka oddała je przypadkowemu człowiekowi. Zgłosiłam ponownie kradzież i wyłudzenie. Dowiedziałam się niedawno, że trafiły do Rafała, żeby mógł utrzymywać fikcję, że jesteśmy razem. Nie wiem, ile ma ukradzionych mi rzeczy, ale Policja ma dokładną listę.

Wściekłe trio, czyli zakonnica-katechetka, Rafał i Ryszard nadal chyba uważają, że zaszczuwając mnie, kradnąc moje rzeczy i fałszywie wmawiając wszystkim ludziom – włącznie z moim najbliższym otoczeniem – że jestem związana z Rafałem, zmuszą mnie do małżeństwa z tym imbecylem, który uważa że gwałcenie kobiet i bicie ich pięścią po głowie, gdy stawiają opór, oznacza miłość. Zniszczyli mi życie, odegnali od mnie wszystkich moich ukochanych swoimi kłamstwami, ale nigdy za Rafała nie wyjdę.

Byłam dwa razy zaręczona, nigdy z Rafałem. Za to ten imbecyl uważa, mnie za swoją „kurwę”, którą może dyscyplinować biciem po głowie i zaszczuwaniem (w czym pomagają mu gorliwie debile, którzy decydują się olewać moje zapewnienia, że to bandzior z półświatka – a sądzę nie tylko po manierach i możliwościach intelektualnych, ale też po tym, co mi wprost powiedział o sobie i swojej rodzinie, i do czego mnie próbował zmusić już w podstawówce, gdy wymyślił sobie z kolegami, że zrobią sobie ze mnie swoją kurewkę i że sam będzie alfonsem jak ojciec). W efekcie już prawie dwa razy próbowałam popełnić samobójstwo i parę razy traciłam pamięć. Prześladuje mnie od początku podstawówki. I mam tego dosyć.

Weźcie strzelcie się sami w ryło, zanim znowu zaczniecie mi wmawiać, że ten zdemoralizowany skurwiel był kiedykolwiek moim ukochanym. Mam o wiele lepszy gust do mężczyzn i kobiet.

Z tego, co wiem, moja matka dała mu bardzo dużo pieniędzy. Serio uważam, że została zrobiona w chuja przez zawodowego przestępcę. Mam nadzieję odzyskać wszystkie moje rzeczy. Ciekawe czy zdecyduje się bandzior oddać z dobrej woli, bez wyroku sądu, czy trzeba mu wpuścić na kwadrat ekipę policyjną, która mu zrobi rewizję.

Sukienka była z Zary i ma wartość sentymentalną, chociaż sobie odkupiłam podobną. Niektórzy powiedzą też że „tylko z Zary”, ale metale nie kupują ubrań od designerów, takie są zasady kontrkultury. Taka skromność(1) nie dotyczy biżuterii, więc pierścionek nie był z żółtego złota – bo metale nie noszą złota – ale z pieruńsko drogimi kamieniami. I nie łudźcie się, mój były podał Policji dokładną cenę i szkic, jak wygląda pierścionek. Inne rzeczy, które mi ukradliście, to pikuś w porównaniu z tą błyskotką. Więc macie duże kłopoty.

⛧⛧⛧

(1) Chodzi nie tyle o skromność, mówiąc dokładniej, ale o niszczenie planety przez przemysł odzieżowy. Chyba żadna inna gałąź przemysłu nie zakłada tak ekstensywnej gospodarki i nie zalewa nas tak niszczącymi ściekami. Sama kupuję praktycznie wszystkie swoje ubrania na wyprzedażach, żeby za dużo nie zarobili. W czasie wyprzedaży metale się rzucają na sklepy, nawet jeśli śpią na workach z kasą. A wielu śpi, nie tylko ci bogaci z domu.

Myślenie

Miałam scysję z zakonnicą na religigii. Nie byłoby to problemem, gdyby nie to, że zarówno ona sama, jak i debilni smarkacze, których miała pod swoją opieką prześladują mnie do tej pory.

Jedną z rzeczy, o którą się z nią pokłóciłam było, czy należy myśleć. Sama zakonnica była raczej durna, ucząc dzieci, że należy wszystkim ufać, nic nie weryfikować, kierować się emocjami i wtedy człowiek będzie szczęśliwy. Wtedy katolik będzie szczęśliwy. Zaoponowałam ostro, bo mnie uczono w domu myśleć. Jako przykład czegoś, co może człowieka bezmyślnego zwieść na manowce podałam fakt, że moja matka pracuje w nocy. Ktoś durny i przesądny mógłby pomyśleć, że jest prostytutką, bo tylko to kojarzy mu się z pracą w nocy, ale tak naprawdę jest lekarzem, który z całym oddaniem spędza noce na SORze (czyli oddziale ratunkowym) w Szpitalu Wolskim, ratując ludziom życie. (Za to ją lubię. Za jej narcyzm i uzależnienie od Ryszarda, nie.)

Niestety zakonnica była jednym z głąbów, którzy uważają, że jak oni zamykają oczy, żeby się przespać w nocy, cały świat się zatrzymuje razem z nią. Nie ma żadnych wypadków, szpilate do rana się zamykają, a na ulicach można spotkać tylko kloszardów. Jej. głupota prześladuje mnie do tej pory. Niestety pewien Rafał i jego ojciec uznali, że mają traktować mnie jak gówno w celu „nawrócenia mnie”. I serio są ludzie, którzy do tej pory uważają, że byłam prostytutką i córką prostytutki. Nawet na uczelni robili mi pranie mózgu, każąc „przypomnieć sobie”, że byłam prostytutką i mam za to pokutować. Nie zamierzam odpowiadać za głupotę tych ludzi, którzy uważają, że kobiety nie mają prawa do przyjemności w czasie seksu. I że ktoś, kto chce się cieszyć dobrym seksem jest „zagrożony prostytucją”.

Zdzira, która mnie uczyła religii, do tej pory uważa, że ze swoim gangiem ma prawo oczekiwać, że pójdę do klasztoru i zostawię im swój majątek, tym bardziej, że nie mogę urodzić dziecka. Niedoczekanie tej suki, chociaż dążyła całe swoje życie, do tego momentu, wkurwiając się na każdy mój mały sukces. Najzabawniejszym jest, że głąby z jej sekty uważają, że za poprawianie zakonnicy lub sprzeciwianie się jej mylnym nauczaniom idzie się do piekła, jakby miała zapewnioną nieomylność niczym któryś z papieży. Nie miała pizda prawa „wybierać mi męża” i pilnować całe moje życie posługując się swoimi pionkami i kłamstwami, żebym nie związała się z kimś, kto mnie odpowiada, a nie jej. Jej Rafał w życiu nie będzie moim mężem, w życiu nic po mnie nie odziedziczy – bo takie zaczął mieć plany, że po mojej śmierci, ustawiony finansowo (bo mógłby na przykład starać się o rentę po mnie), weźmie sobie kogoś równie durnego jak on i będzie cieszył się rodzicielstwem.

Jak każdy imbecyl, gdy zapytany, odpowiedział szczerze, bo nie ma czasu, żeby wymyśleć kłamstwo, ani nie wie, jaki efekt wywołują jego słowa. Szczerze podzielił się swoimi pragnieniami ze mną, myląc – jak każdy imbecyl – swoje pragnienie z moim pragnieniem. Naprawdę zaczął mi wmawiać, że chcę umrzeć i wszytko mu zostawić w spadku. Równie durny jak Ryszard z córkami, zakonnica i kilka innych osób. Trzeba jeszcze dodać, że każdy imbecyl oprócz uważania, że wszyscy dzielą jego przekonania, kłamie jak z nut. Dzieje się tak, bo jego słaby mózg nie jest w stanie pomieścić tak zaawansowanych pojęć jak etyka lub odwaga cywilna. Nie ma tutaj znaczenia czy „chodzi do kościoła”, jak powtarza jeden z tych imbecyli. Będzie kłamać, bo musi ukryć to, że jest głupi, to jego strategia przetrwania. Do tego jak kura, nie może zmienić sposobu myślenia o kimś i wykonać poprawnego – użyjmy katolickiego pojęcia – rachunku sumienia. Chociaż ja nazywam to autorefleksją. Taka osoba potrafi nakłamać prowadzącemu przedmiot, że studentka przyznała się jej, że wszystko ściągnęła, żeby się na niej zemścić. W życiu z tą pizdą zakonna nie rozmawiałam w innym celu niż, żeby ją zdiagnozować. Nie wiem, jakie moje słowa przekręcił jej głupi mózg, żeby wyszło jej to, co chciała usłyszeć, żeby móc mnie zniszczyć.

Najzabawniejsze jest, że ta zakonnica ma jakaś własną definicję gwałtu. Dowiedziałam się z rozmów z imbecylem, że „gwałt” może również oznaczać satysfakcjonujący obie strony stosunek seksualny. ponieważ „ona wtedy nie pójdzie do nieba”. „Bo nie może mieć przyjemności.” A gówno mnie obchodzi, co jakaś zakonnica uważa za konieczny warunek zbawienia, przypominam, że od dziecka jestem ateistką i – nie bójmy się tego słowa – pogwałcono moje wolności obywatelskie, prześladując mnie, pomawiając o religijność i próbując zmusić do pójścia do klasztoru. Powiem więcej, według niektórych imbecyli miałam przerwać studia i był już jakiś czas w zakonie, tylko uciekłam. WTF?

Skąd się biorą takie imbecyle w Kościele? Z debilizmu i chorej ambicji rodziców imbecyli. Opiszę to na przykładzie Rafała i jego kolegów. Nauczyciele i psycholog szkolny chcieli go wysłać do szkoły specjalnej, gdzie by go nauczono jak sobie radzić z różnymi błędami poznawczymi i żeby nie kierował się impulsami. Ale rodzice się nie zgadzają na przeniesienie dziecka do takiej szkoły, gdzie miałby pomoc wykwalifikowanych pedagogów. Kibluje więc taki głąb w podstawówce, aż osiągnie pełnoletność, nauczyciele przepychają go z klasy do klasy na siłę, nic nie umie, ściąga wszystko, bo jego mózg nie potrafi niczego przyswoić, ale za to potem się szczyci, że ma wykształcenie (podstawowe). Trzeba uważać w rozmowie z takim, bo sarkazm i kpinę bierze na serio, więc uważa, że naprawdę komuś zaimponował ukończeniem takiej szkoły.

Zakonnica też jest kimś takim. Zamiast iść do szkoły specjalnej, zadręczyła nauczycieli, a potem poszła do klasztoru. Ale bez odpowiedniego nadzoru pedagogiczno-psychologicznego wyrosła na narcystycznego imbecyla, rwącego się do nauczania innych, bo „ona wie, jak trzeba żyć”. (Zresztą jest to fraza, którą ci wszyscy imbecyle powtarzają jak mantrę, bardzo chcą nam mówić, jak mamy żyć, mszcząc się za swoje braki intelektualne, kierując się zawiścią i chęcią zysku.) Nie byłoby problemu z wyborami życiowymi takich zakonnic, gdyby rzeczywiście siedziały za klasztorną furtą, a nie wychodziły na świat, żeby nas prześladować.

Największym problemem jest Kościół w tym momencie. Podobno zakonnica dostała jakąś specjalną misję od Biskupa i ją wypełnia, obiektem tej misji mam być ja. Zaś inny, znany w fandomie ksiądz na lewo i prawo ręczy za zakonnicę, Ryszarda i jego córki. Sorry, not sorry, ale imbecyle – bez odpowiedniej szkoły – nie są prawdomówni, mają psychikę Golluma i jego intelekt. Szkoda tylko, że inne osoby nie chciały tego dostrzec.

Życzę wszystkim udanych łowów na tych imbecyli. I na tego debilnego księdza.