Archiwum miesiąca: grudzień 2024

Psychopata

Uważam, że R. jest psychopatą. Niestety, jak się dowiedziałam, od lat siedemdziesiątych zawsze znajduje się biegły, który ocenia go i ratuje jako schizofrenika. Sami schizofrenicy potrafią być bardzo niebezpieczni i zakłamani, u niego dochodzi jeszcze bardzo silnie zaznaczona psychopatia.

Mam argumenty, dlaczego powinien być poddany obserwacji psychiatrycznej jak Trynkiewicz. Jest tworem subkultury kościelnej – a jak wiadomo, nie diagnozuje się jako chorych psychicznie osób z innej kultury. Piszę, że jest to inna kultura, bo są rażące różnice. W kulturze kościelnej jak najbardziej wypada mówić o tym, że zna się wolę Boga, lub że muszę podporządkować się wymysłom zakonnicy, bo „ona tak chce”, podczas gdy człowiek z naszej kultury od razu się zastanawia, czy ten głos Boga w jego głowie nie jest oznaką schizofrenii. Zapytałam kiedyś o te objawy R. i zaprzeczył istnieniu głosów w głowie, mówi tak, bo chce wymusić na ludziach podporządkowanie się jego woli. Chociaż symuluje, gdy jest to mu na rękę. Ostatecznym argumentem, który mnie przekona, ze to schizofrenik, a nie zdemoralizowany, poruszający się sprawnie w Kościele przestępca, byłoby obrazowanie mózgu, bo w jego wieku powinien już mieć typowe dla dziedzicznej degeneratywnej choroby, czyli schizofrenii, dziury w mózgu.

R. jest niewykształconym ignorantem, chociaż jest całkiem inteligentny. Postępowania z ludźmi nauczył go ojciec. Nie ma zahamowań psychicznych i nie boi się kłamać, dzięki oszustwom zagarnia poważne sumy pieniędzy. I z tego żyje. Próbował na mnie wymóc pomoc w kolejnym przekręcie, ale mu odmówiłam i zawsze odmówię. Nie jest moim krewnym, chociaż za takiego się podaje. Z łatwością uzależnia od siebie ludzi.

Ciężko się takie osoby diagnozuje, dlatego powstał ośrodek w Gostyninie. Rafała też bym tam chętnie widziała.

Gwiazdka

Jednym z najgłupszych numerów, jakie mi wycięła moja rodzicielka było zniknięcie w pierwszej połowie grudnia pewnego roku, gdy byłam na początku studiów. Po prostu pewnego dnia stwierdziła, że wyjeżdża do znajomego do Gdańska i nie było po niej śladu. Ot tak. Nawet nie zainteresowała się, czy mam kasę i czy dam sobie radę. Na całe szczęście miałam sporo uczniów i dałam radę się utrzymać z korków. Stwierdziłam, że moja matka oszalała i nawet zgłosiłam jej zaginięcie na Policję. Miałam nadzieję, że już w tym Gdańsku zostanie. Niech tylko odda mi kasę, którą w takiej sytuacji powinnam dostawać – czyli moją rentę po ojcu, która jak najbardziej przysługiwała osobie uczącej się, a którą sobie przywłaszczała.

Powtórzę – moja matka zostawiła mnie samą bez grosza przy duszy, na początku grudnia. Nie wiem, co myślała, ale zostawiła po sobie wyczyszczoną lodówkę. Nie miałam nawet biletów, żeby pojechać na Uczelnię. Byłam tak zdesperowana, że pojechałam na UW na gapę, myśląc, że jak mnie złapie kanar, to dopiero wtedy będę się martwić. Ale musiałam znaleźć pomoc dla siebie. Koleżanka zaczęła się mną wtedy opiekować, pożyczyła trochę pieniędzy. Od niej dostałam też trochę słodyczy na Święta. Wszystkie dziewczyny z Anglistyki zaczęły dla mnie szukać korków (czyli prywatnych lekcji). Tylko dzięki temu przetrwałam. Nigdy nie usunięto mnie z listy z studentów, nigdy nie musiałam być przywracana w prawach studentki. Nie miałam czasu, żeby kogoś odwiedzać, nie miałam jakiś „długich wakacji zimowych”.

Poinformowałam o wyczynie naszej matki moją starszą o trzynaście lat matkę, ale chyba nie zrobiło to na niej wrażenia. Za to pewnie do tej pory powtarza kłamstwa mojej rodzicielki o tym, że byłam wtedy z Rafałem i jego rodzicami.

Matka wróciła drugiego dnia Świąt, cała wesolutka, rozpromieniona. Zupełnie nie reagowała na moje prośby o wyjaśnienie, dlaczego nagle zachowała się tak nieodpowiedzialnie. Powinna mieć trochę na uwadze moje potrzeby. Ale tak już jest, że ten narcyz wolał zawsze pytać Ryszarda – czyli ostatniej osoby, której bym powiedziała, co chcę robić – o moje plany i kierować się jego zmyśleniami, zamiast słuchania, co ja mam do powiedzenia. Chyba nawet nie dotarło do niej, że siedziałam w domu sama. Ale cóż, nie były to złe Święta, okazało się, że całkiem lubię samotność. Alternatywa była o wiele gorsza.

A jakie były plany tego sekciarza Ryszarda wobec mojej osoby? Oczywiście zrobić to, co wymyśliła sobie chora psychicznie zakonnica – czyli jeśli nie chcę iść do klasztoru, to mam wyjść za mąż za jej pupilka, którym był równie jak ona chory psychicznie Rafał.

Teraz sobie przypominam, że rzeczywiście te głupy z Opus Dei próbowały mnie zaprosić do rodziców Rafała na Gwiazdkę, wmawiając wszystkim, że jestem jego narzeczoną. Rozwalili mi w ten sposób zaawansowany związek z Piotrem i potem wszystkie inne, włącznie z oficjalnymi zaręczynami z Christianem. Oczywiście, że odmówiłam, bo nigdy nie byłam Rafałem zainteresowana. Jeszcze bardziej, że byłam zainteresowana jego planami spędzenia tego czasu w jakimś pierdolonym sanktuarium i modleniem się razem z nim i jego rodziną. W końcu jestem niedoszłą gwiazdą black metalu. W swojej naiwności uznałam, że ta zdecydowana odmowa całkowicie załatwia sprawę i zapomniałam o tej dziwnej propozycji. Niestety w mojej dysfunkcyjnej rodzinie narcyzów odmowa nie była brana pod uwagę, nikogo nie interesowało, co mówię, więc o tym, co robię, kogo kocham i jakie mam plany moje bliskie osoby dowiadywały się od schizofrenika Ryszarda i Rafała, a nie ode mnie. I jak zawsze uważali, że tylko wariaci mówią im prawdę.

Z mojego punktu widzenia wyglądało to jakby moja rodzina – całkowicie wbrew mojej woli – próbowała mnie przemocą wydać za mąż za kogoś, kto zupełnie do mnie nie pasuje. Podobnie było w dzieciństwie – z powodu chorej psychicznie zakonnicy i jej otoczenia, czyli Ryszarda i rodziny Rafała, znalazłam się w matni i zostałam zatłuczona prawie na śmierć. Dziadek z Francji mnie ratował przez telefon, konsultował się też z prawdziwy psychoterapeutą. Moja durna rodzina uwierzyła, że planuję zostać zakonnicą. JA! Ktoś kto tej samej zakonnicy powiedział, że jestem norweską poganką. Moja głupia matka chyba do śmierci wierzyła, że odrzucam Rafała dlatego, że planuję pójść do zakonu, gdy osiągnę wiek emerytalny. Z mojego punktu widzenia już w dzieciństwie wyglądało, że nagle moja matka stwierdziła, że trzeba się mnie pozbyć i zaczęła proces zmuszania mnie do pójścia do klasztoru, gdy tylko osiągnę pełnoletność. A potem stwierdziła, że zmusi mnie do wyjścia za mąż za najgorszego z moich adoratorów. Nigdy nie słuchała, co jej mówiłam. Nie miały znaczenia moje plany na życie i kogo kochałam. Liczyła się tylko przyjaźń z tymi wariatami i żeby jej ukochany Ryszard był zadowolony. Łgarz i skurwiel. Żyjący z tego, co wyłudzi lub ukradnie. Chory psychicznie zawodowy oszust podający się za psychoterapeutę. Moja matka uznała, że będzie mądrzejsza od dziadka i zawodowego psychologa, i uznała, że tylko z Ryszardem się będzie konsultować. Nie mogę jej już zamknąć w więzieniu, ale resztę mojej rodziny tak. I mam ochotę tak zrobić, bo zostali wychowani przez moją matkę w taki sposób, że uparli mi się zniszczyć życie, kierując się życzeniami wariata i jego równie wrednych i równie chorych psychicznie córek. Nigdy nie były moimi przyjaciółkami, każde ich słowo to łgarstwo (bo ich choroba oznacza również zniesienie barier moralnych) lub urojenie.

Z przerażeniem dowiedziałam się jakiś czas temu, że są ludzie, którzy uważają, wbrew temu, co powiedziałam i co rzeczywiście miało miejsce, że spędziłam tamtą Gwiazdkę z Rafałem i jego rodziną. Jasne jest, że Ryszard okłamał moją matkę w kwestii moich planów,(1) ale nigdy nie wyjdę z podziwu, że była jedną z osób, dla których więcej warte jest słowo schizofrenika (który kłamie, żeby postawić na swoim), i że postanowiła uszczęśliwić na siłę ofiarę prześladowania, która już ledwo żyje. Byłam potem tak brutalnie zaatakowana przez Opus Dei na uczelni, że straciłam pamięć i zaczęłam smutną wegetację, nie do końca rozumiejąc, co się dookoła mnie dzieje. Nie mogłam przez to zrealizować jakichkolwiek moich planów życiowych, tym bardziej że kolejne wstrząsy doprowadzały do kolejnych problemów z pamięcią. Doszło już do tego, że zapominałam nawet niegroźne przypadkowe spotkania z moimi metalowymi przyjaciółmi – bo tak skończyło się pranie mózgu, czyli jak to nazywa Ryszard „leczenie z heavy-metalu”.

Mam dość. Uważam, że nie było gorszej matki niż moja w historii obu fandomów, metalowego i fantastycznego. Zamierzam o swoich planach informować na blogu i zapewniam, że najbliższą Gwiazdkę spędzam w domu sama. Na pewno nie z Rafałem, więc darujcie sobie rozbawienie wynikające z tego, że macie złudzenie, że mnie przejrzeliście i „wiecie”, że ukrywam jakiś romans z tym świrem, bo inne świry wam tak powiedziały. Na sto procent moja rzeczywistość i życie są wolne od Opus Dei, od Rafała i od Ryszarda. Jeżeli ktoś wam mówi inaczej, to łże jak pies. Jeśli czegoś nie usłyszeliście ode mnie, to się nie liczy. Macie zapamiętać, że ja jestem ostatecznym autorytetem w moich sprawach, a nie moi najgorsi wrogowie.

Właśnie za takie numery, podobne do tego, co mi zrobiła matka w tamtą Gwiazdkę, książę Mikołaj wydziedziczył moją siostrę i ojca, a moją matkę znienawidził. Dzieci mojej siostry nie mają prawa dziedziczyć tytułu, tak zadecydował. (Kilka osób bardzo ekscytowała sprawa sukcesji, to macie kawę na ławę, skoro już wetkaliście nosy w nie swoje sprawy.) Gdy byłam dzieckiem dziadek ratował mnie i podtrzymywał na duchu w czasie rozmów telefonicznych. Mam dosyć was tak samo jak wtedy.

I na całe szczęście jestem samodzielna z własnym mieszkaniem, więc mogę wszystkim pasożytom pokazać drzwi. Moja matka cały czas sterowała sytuacją tak, że nie mogłam założyć rodziny, za to wszystkie moje zasoby finansowe i psychiczne włożyła w obce osoby. Absolutnie nie mam obowiązku dbania o nie.

I oczywiste jest, że moja siostra w żadnej z tych sytuacji też mi nie pomogła, chociaż prosiłam o pomoc. Jak zwykle pewnie nic nie rozumiała (lub wolała rżnąć głupa) czy też ufała matce. No jasne, narcyz drugiego narcyza nigdy nie skrzywdzi w takim układzie. Dziecko, które nie jest narcyzem, jest zawsze traktowane przez rodzica narcyza tragicznie, bo rodzic jest przekonany, że musi decydować za dziecko, „bo sobie nie poradzi” lub „nie rozumie”, bo jest gorsze i głupsze. No co ja mogę powiedzieć, to nie ja jestem baranicą w tej rodzinie. Tam jest parę baranic.

⛧⛧⛧

(1) Okłamał moją matkę, to oczywiste. Ale też zadzwonił z Gdańska z kategorycznym poleceniem, że mam jechać na Święta do Rafała. Dlatego odwołałam zawiadomienie o zaginięciu matki, bo się dowiedziałam, że jest w Gdańsku. Absolutnie nie miałam zamiaru spędzać z Rafałem i jego równie chorymi psychicznie bliskimi nawet godziny. Dałam radę utrzymać się z lekcji, które dawałam przez grudzień. Dam radę zawsze być samowystarczalna, więc mnie nie złamie i zawsze będę robić to, co ja chcę robić.

Koncert

Chodzą zabawne słuchy, że nigdy nie byłam na żadnym koncercie heavy-metalowym. To bzdury rozpowiadane przez Opus Dei. Bywałam sama, bywałam z przyjaciółką Iwoną K-B, bywałam zapraszana na koncerty przez mężczyzn.

Na jednym z koncertów przyuważył mnie mój dawny partner z lodowiska, Michał, wytropił na Anglistyce i zaciągnął na kolejny koncert, na którym poznałam Tommy’ego i Christiana. BTW, spotykałam się wtedy z Piotrem, więc kupiłam sobie własny bilet. Michał, jako przyszły lekarz, dostał później na przechowanie moje notatki z podręczników psychologicznych wraz z uwagami na temat zachowania świrów na Anglistyce, bo robiłam bieżące notki z datami i godzinami. Przypomniał mi, że na jego adres w Powsinie w latach siedemdziesiątych przyszły listy dla mnie z Francji od dziadka. Gdy wpadł do mnie pracy, dowiedziałam się, że nadal ma wszystko.

Tommy zaczął uczyć mnie śpiewu jeszcze przed koncertem, a z Christianem bardzo szybko się dogadałam, że mamy wspólnego przodka z Norwegii, chociaż to bardzo, bardzo, bardzo odległe pokrewieństwo. Tata nauczył mnie, że powinnam opiekować się każdym Norwegiem na terenie Polski, więc się zaprzyjaźniliśmy, chociaż nie mam teraz kontaktu. Ale mam nadzieję, że jeszcze kiedyś drogi naszej trójki się skrzyżują. 😉

Mojej przyjaciółki nie było wtedy na tym koncercie, bo zarobiona była, czasu nie miała – zaczęła intensywne ćwiczenia (lub, jak ja czasem mówię, treningi), żeby zostać jedną z największych gwiazd pianistyki. Myślę, że jej się udało.

Sukcesja

Zawsze gdy robię sobie pantomogram, każda dentystka niepokoi się pewną nieprawidłowością z lewej strony żuchwy i wysyła mnie na konsultacje do chirurga szczękowego. Moja dentystka z lat dziewięćdziesiątych sama się skonsultowała z mężem, chirurgiem szczękowym i ten orzekł, że wygląda to na ślad pobicia. Mam to czasów studiów i jest to dzieło Rafała. Takie rzeczy widać na kościach, tak samo jak pęknięte żebra i inne urazy. To ślady po działaniu wariatów z Opus Dei.

Nie powinnam była iść na religię, katechetka była całkowicie szalona i znienawidziła mnie za kilka rzeczy – przeszkadzał jej sport, pozytywny stosunek do ludzkiego ciała, inteligencja, nie mówiąc o potrójnym obywatelstwie. Żeby jeszcze było gorzej, mój kolega z lodowiska, książę Michał był metalem, chociaż miał dopiero dziesięć lat.

Szalona katechetka wymyśliła sobie, że musi mnie „nawrócić”, czyli całkowicie mnie unieszczęśliwić. Ona sprowadziła do Warszawy fałszywego „psychoterapeutę” Ryszarda (a w każdym razie tak mi wydawało, schizofreniczki z jego rodziny po usłyszeniu plotki o mnie same się zgłosiły, chociaż sama zakonnica nie była bez winy), to ona rozmawiała z moimi bliskimi kłamliwie przekonując ich, że chcę iść do zakonu. Moi bliscy jako ludzie uczciwi chyba nawet w to uwierzyli i próbowali pogodzić się z „moim” wyborem. Stworzyli mi piekło w ten sposób.

Zaczął się atak Opus Dei na moją rodzinę i na mnie. Zgodnie z groźbą zakonnicy zostałam karnie zgwałcona, a mój prześladowca zaczął zaprzyjaźniać się z moimi bliskimi, opowiadając bzdury o tym, że nimi rozpoznał jakąś chorobę psychiczną u mnie. Byłam rozstrzęsiona, za to mój prześladowca miał się świetnie. Mój tata popełnił ten błąd, że uznał, że sam zdoła zorientować się, czy ten człowiek jest zdrowy psychicznie. Nie miał możliwości, żeby to sprawdzić. Psychol się z nim zaprzyjaźnił, w efekcie musiałam kontaktować się z gwałcicielem, co sprawiło, że zaczęłam mieć problemy z pamięcią. Katolicy, szczególnie z Opus dei, nigdy nie powinni być obdarzani jakimkolwiek zaufaniem. Toczą walkę ideologiczną, którą przenoszą na poziom biologiczny. Jesteśmy naiwni, jeśli z własnej wolo utrzymujemy kontakty z takimi ludźmi.

Nie chcę już nikim na ten temat rozmawiać.

Alkoholowe uszkodzenie mózgu

Pamiętam, jak na początku lat dziewięćdziesiątych byłam prześladowana przez Ryszarda w budynku Anglistyki. Próbowałam go diagnozować, ale nic mi w sumie nie pasowało, mogła to nie być klasyczna schizofrenia. Dlatego takich ludzi się diagnozuje w zamkniętym zakładzie i robi to grupa ludzi, nie mówiąc o maszynach typu tomograf. W końcu zaczął mówić o alkoholu i że „świętym nie szkodzi” – znaczy się takim jak on. I doszłam do wniosku, że może cierpieć na alkoholowe uszkodzenie mózgu i stąd wynika wiele jego dziwactw, jak na przykład przeświadczenie o tym, że umie uzdrawiać. Z tego, co mi mówił, w jego grupie społecznej czy rodzinie panuje przeświadczenie, że alkohol dzieciom nie szkodzi i że można także pić w ciąży. (Podobno dzieciom nie szkodzi też prostytucja.) Dorośli już nie piją, bo nie wypada. Bo co ksiądz powie. Dzieci księża nie pytają o alkohol.

Jest to jego przykrywka, w rzeczywistości jest zawodowym oszustem wykorzystującym Kościół. Nieźle sobie żyje udając psychoterapeutę.

W czasie podstawówki rozmawiałam z jego córką. Nigdy, powtarzam, nigdy nie była moją przyjaciółką. Przysiadała się do mnie na przerwie i truła głowę urojonymi pretensjami. Też się przechwalała, że pije, bo dzięki temu będzie lepsza. Przestraszyła mnie tak, że opowiedziałam o niej dorosłym. Myślę, że szukali jej, ale nie znaleźli, bo rodzice przywozili ją do Warszawy z zupełnie innego miasta. Z Gdańska. W życiu nie mieszkałam w Gdańsku. Przyjeżdżały, żeby mnie nękać w szkole. A zapytane o obowiązek szkolny, całkowicie zdrowe radośnie odpowiadały, że lekarz „z Kościoła” wystawi im zwolnienie. A one one muszą się mną zajmować, bo jestem zbyt zdolna i obraziłam zakonnicę (która ściągnęła tego przestępcę). Więc mogą ze mną zrobić wszystko. (Fakt, radosne kurewki zniszczyły mi życie i poszczuły na mnie wiele osób zupełnie bezkarnie. Nie, nie jestem ich krewną, nie pochodzę z Gdańska. Wszystko co o mnie mówią, to kłamstwa. Mogły działać bezkarnie, bo ludzie są krańcowo naiwni i nic nie weryfikują. Szczególnie pewien znany w fandomie ksiądz kierował się opinią chorej psychicznie zakonnicy.) I że tylko katolickie, polskie dzieci mogą jeździć na lodzie i mieć szczęście w życiu. Zaczęły potem opowiadać, że są łyżwiarkami, które zniszczyłam. W życiu żadna z nich nie była na lodowisku oczywiście. Postawiły mi ultimatum, że albo się dołączę do ich gangu, albo mnie zniszczą. Uważam, że odmawiając im, wybrałam lepiej niż bycie zawodową prostytutką i oszustką, jak one. Ludzie nie wierzyli, że te dzieci i Ryszard mogą być kimś ze świata przestępczego jednocześnie prezentując dewocję. Ale zgadza się to z psychologią przestępcy – zawsze są zewnętrznie religijni, szczególnie gdy „uwodzą” debili, którzy ich potem bronią do śmierci, a nawet zza grobu.

W dzieciństwie rozmawiałam o niepokojących mnie ludziach z rodzicami, trudno żeby było inaczej. Myślałam, że mnie obronią przed nimi, ale zamiast tego uwierzyli, że małe – zawodowe już wtedy – oszustki były kimś, komu się zwierzałam. Byli na tyle nieostrożni, że nic nie przekazali Policji, za to karali mnie i ograniczali zgodnie z dyspozycjami zawodowego oszusta, ich „ojca”, jak sam o sobie mówi. Oszustki opowiadają o mnie, że jestem z Gdańska i że w Warszawie mieszkałam na „stancji”. Obecnie niby moje mieszkanie należy do Ryszarda. Są ludzie, którzy w te bzdury wierzą. Powtarzam z całą stanowczością – w życiu nie mieszkałam w Gdańsku, za głupotę mojej matki, która obdarzała zaufaniem niewłaściwe osoby, nie odpowiadam, a moje mieszkanie jest moje – odziedziczone po uczciwych rodzicach, których było stać, żeby należeć do spółdzielni mieszkaniowej, a potem wykupić mieszkanie na własność.

O ile mi wiadomo, do tej pory ta larwa, córka Ryszarda, opowiada, że była moją najlepszą przyjaciółką, że jest najlepszym źródłem informacji o mnie. Zastanawiałam się, czy ma manię prześladowczą, czy paranoję, ale już wtedy usłyszałam od niej, że mnie zniszczy. Teraz wiem, że jest zwykłym bandziorem, jak jej ojciec. Mam jej dość, jej pretensji i czy przechwałek, że jest moją krewną. Opowiada też, że kradnę jej pomysły i nie potrafię pisać. I że zniszczyłam ją. Moja matka rozbestwiła ją, bo dawała pieniądze, przyjaźniąc się z „psychoterapeutą” Ryszardem, czyli jej ojcem. Ale nie odpowiadam za błędy mojej rodzicielki. Nie mam z nią kontaktu, nie chcę mieć kontaktu. Nigdy nie miałam z nią kontaktu. Zbyt dużo życia mnie kosztowało udowadnianie ludziom, że nie jestem wielbłądem.

Dzieci w rodzinie Ryszarda są wychowywane zgodnie z zasadą, że nie ważne, co robią, byle chodziły do Kościoła i że „są lepsze, bo są katolickie”. Jeśli coś chcą, to mają dostać, bo „chrześcijańskie dzieci trzeba rozpieszczać”. Wyrastają na potwory. W ten sposób wychowuje swoje dzieci świat przestępczy, wiem to z lektur pedagogicznych. To są osoby o psychice Golluma z „Władcy pierścieni”, próbujące ludziom odebrać wszystko, co się świeci oraz kierujący się wrednymi impulsami i złośliwe. A przede wszystkim są maniakami religijnymi (albo takich udają), krzywdzącymi wszystkich, których uważają za zbyt mało polskich lub katolickich. Próbują z takich ludzi zrobić swoich niewolników lub zaszczuć do samobójstwa.

Ja byłam trzymana krótko, one nie. Moja matka – zupełnie niepotrzebnie – bała się, że przeoczy chwilę, w której nastąpi moja demoralizacja i dlatego chodziła na pasku debili, zupełnie nie biorąc pod uwagę ich demoralizacji i zakłamania. Zupełnie niepotrzebnie, to te oszustki są najbardziej zdemoralizowanymi osobami na świecie. Zniszczyła mi w ten sposób życie.

Ta przyjeżdżająca do mojej szkoły dziewczynka założył się ze swoją przyjaciółką, że uda się doprowadzić do mojej samobójczej śmierci i że odziedziczy po mnie wszystko. Opowiedziała mi o tym, zaśmiewając się. Wierzę jej, bo wzięły moją próbkę podpisu w pewnym momencie.

Swoimi kłamstwami zaszczuły mnie wielokrotnie, swoimi kłamstwami rozłączyły z prawdziwym narzeczonym, doprowadziły do moich problemów z pamięcią i zniszczenia zdrowia (także reprodukcyjnego). Wbrew jej zapewnieniom nie mam rodziny, nie mam dzieci. Jest złodziejką i oszustką. Tak samo jak jej ojciec.

Sami się nimi zajmujcie i tulcie do piersi, ja odpadam.

Kryminologia

W czasie studiów sięgnęłam także po podręcznik kryminologii, bo zainteresowała mnie psychologia przestępstw – sama miałam na karku szajkę idiotów i schizofreników, więc musiałam się dowiedzieć więcej. Wiele przestępstw ma związek z naszą biologią. Dla każdego psychologa, nie tylko psychologa-amatora – to truizm. Biologiczne podstawy człowieka stanowią obowiązkowy kurs. Nie wszyscy studenci psychologii sięgają jednak do psychologii zbrodni.

Wiele przestępstw ma swoje źródło w tym, że na poziomie biologicznym jesteśmy zwierzętami. A zwierzętami sterują popędy i potrzeby, szczególnie te, które z angielskiego nazywa się czterema F – czyli żarcie, walka, ucieczka i seks. Do tych czterech zajęć sprowadza się życie wielu zwierząt, a także ludzi o bardzo niskiej inteligencji. Ale są sytuacje, kiedy biorą górę i wpływają na zachowanie ludzi inteligentnych i wtedy biegły sądowy, albo może kogoś uniewinnić, zmniejszyć wyrok, lub zwiększyć, czy wręcz hospitalizować – jak w przypadku Trynkiewicza w ośrodku w Gostyninie.

Jednym z podstawowych zajęć zwierząt jest walka o samicę. U wielu gatunków jest to proste i oczywiste, nasi panowie też dają sobie czasem w mordę. I wtedy może sytuacja eskalować, aż do morderstwa. Ale są też sytuacje mniej oczywiste. Facet o złamanym sercu nie ma przed sobą konkurenta, ale przyjaciela, chlają razem i nagle się pokłócą. Zaczynają walczyć, ponieważ górę biorą instynkty i mężczyzna po niepowodzeniu miłosnym staje się ofiarą gadziego mózgu, dawnych struktur, które dzielimy ze zwierzętami, które przejmują władzę i karzą mu zabić. Nie ma dostępu do konkurenta, często takiego nie ma, niepowodzenie miłosne może mieć wiele przyczyn, ale głębokich struktur mózgu to nie obchodzi. Ktoś musi zginąć, jedna iskra i nieważna kłótnia kończy się zabiciem przyjaciela. Sąd w takiej sytuacji powinien orzec czasową niepoczytalność.

Ale są sytuacje, w których nikt nie zwalnia z odpowiedzialności. U wielu zwierząt samiec zabija młode samicy, żeby szybciej mogła zajść w ciążę lub nie marnowała zasobów na obce młode. Biologiczne dziecko samca ma dostać wszystko. U ludzi też tak samem bywa, chociaż motyw rozmnożenia się jest mniej wyraźny. Dziecko kobiety z poprzedniego związku jest na zimno mordowane i niszczone, bo powinna zająć się i przelać uczucia oraz zasoby na faceta i jego dzieci.

Ale kobiety też potrafią zabić dziecko. Mam tutaj na myśli sprawę Waśniewskiej, niesławnej „mamy Madzi”. Mechanizm biologiczny jest podobny, chodzi o seks i rozmnożenie się, a istniejące dziecko przeszkadza w znalezieniu nowego, lepszego partnera, szczególnie takiego który by zapewnił życie na wyższym poziomie. Mama Madzi w czasie dochodzenia podwyższała swoją atrakcyjność, występując w mediach oraz rozpaczliwie zabawnej sesji zdjęciowej w bikini na koniu. Ale status celebrytki nie na wiele jej się zdał, bo i tak wylądowała w więzieniu. Z satysfakcją muszę powiedzieć, że nadal siedzi.

Powtórzę, co już napisałam powyżej, każdy zakochany facet może stać się zabójcą, wystarczy alkohol zdejmujący cywilizację i impuls z głębi mózgu przejmuje kontrolę nad człowiekiem, w efekcie nawet przyjaciel może być pomylony z kimś, kto uniemożliwia wypełnienie jednego z głównych zadań samca, czyli zdobycia swojej kobiety. Nie igra się z takimi rzeczami. Facet walczy wtedy o przetrwanie, szczególnie jeśli został obrażony obiekt jego uczuć. Wiem, że coś takiego spotkało Varga. Inaczej jest z ludźmi, którzy mordują dzieci stojące im na drodze do nowego związku, czy też ograniczające dostęp do jakiegoś zasobu. W tym przypadku nie ma usprawiedliwienia, ponieważ takich akcji dopuszczają się tylko psychopaci. Nie jest to coś, co wynika z chwilowej niepoczytalności. Ryszard jest takim zakłamanym psychopatą,(1) działającym jak lew zagryzający kocięta samicy, którą chce pokryć, jako jedyny zasób dostępny zwierzętom. Obawiam się też, że moja mama pod jego wpływem – a zupełnie nie zorientowała się, że rozmawia z osobami chorymi psychicznie – działała chwilami jak Waśniewska, godziła się na zagryzanie mnie, a także przekazała pałeczkę innym idiotkom, opowiadając o mnie same kłamstwa i prosząc, żeby „opiekowały” się mną dalej i słuchały tylko Ryszarda. Była pod wpływem schizofrenika, który zrobił jej pranie mózgu, nie połapała się, że różne jego opowieści – tak samo jak opowieści zakonnicy i Rafała – to urojenia. Nie dawało jej się nic wytłumaczyć.

Z dzieciństwa pamiętam moje przekonanie, że rodzice powinni się rozwieść. I że nie chciałam trafić pod opiekę matki po ich rozstaniu. Uważałam, że matka odpowiada za zniszczenie naszej rodziny. A przynajmniej taki był obraz, jaki sobie w tamtym okresie wyrobiłam, między innymi pod wpływem bełkotu chorego psychicznie Ryszarda, który uwodzi i owija wokół palca swoje ofiary, co jest raczej typowym zachowaniem schizofreników. Jej postępowanie również dawało powody, żeby sądzić, że jest z nią bardzo źle. Chciałam, żeby rodzice się rozwiedli, żebym nie musiała rozmawiać z Ryszardem, który zawsze podaje się za idealnego „wychowawcę” lub „psychoterapeutę” i dostaje wolny dostęp do dzieci, żeby prać im mózgi i zaduszać swoimi urojeniami. W moim przypadku również urojeniami na temat mojego ojca. Uważałam za moja matka odpowiadała za tę sytuację. Powinna była bardziej wierzyć w moje słowa, a nie uzależniać się od oszusta udającego psychoterapeutę. Wiedziała, co mi mówił, ale postanowiła to zignorować i wierzyć chorej psychicznie zakonnicy, która go znała „z Kościoła”. Tata poszedł za jej osądem i zrozumieniem sytuacji. Przeżyłam piekło. Taka zależność od niego uważałam za zdradę. Za to, że nie mogła przerobić mnie na swoją kopię, ani wydobyć ze mnie potwierdzenia jego słów, matka mnie znienawidziła, a może raczej ja ją. Wydawało mi się, że mam z ojcem dobry kontakt, ale nie dałam rady nic mu wytłumaczyć. Urojenia tej trójki wszyscy brali za prawdę i domagali się potwierdzenia słów wariata. Stworzyli sytuację niemożliwą do wytrzymania. Straciłam pamięć, przeszłam pranie mózgu i nikt mi nie pomógł. Pod wpływem Ryszarda matka zabroniła mi jeździć na łyżwach, a ojciec to podtrzymał. Ryszard cały czas ciągnął z nas pieniądze, także moje bo bardzo wcześnie zaczęłam zarabiać jako anglistka, a matka mnie zdominowała i trzymała wspólną kasę. Sama zgłaszałam ją jako chorą psychicznie Policji, ponieważ tak pod wpływem sekty Ryszarda odkleiła się od rzeczywistości w pewnym momencie. Zakonnica w życiu nie była kimś, komu mogłabym się zwierzać, zawsze była totalnie loco, swoimi urojeniami zniszczyła mi życie, ponieważ różni ludzie uwierzyli, że faktycznie wie coś o mnie. Przestępcy mieli pełen komfort nękania mnie i kontrolowania mojego życia. Bardzo wam za to nie dziękuję.

(Przy okazji – przestępcy i schizofrenicy tworzą wokół siebie sekty, które ich chronią i umożliwiają niezakłócone działanie. Nihil novi sub sole, tylko tak to mogę skomentować. Przykro tylko, że nikt wcześniej nie chciał mnie słuchać.)

Nie utrzymuję z draniem kontaktów i nie odpowiadam za wyłudzenia, które popełnia w moim imieniu, ani za kłamstwa, które za moimi plecami rozpowszechnia on czy jego wspólnicy.

⛧⛧⛧

(1) Znaczy się, schizofrenikiem, opowiada takie rzeczy, że jest to możliwe, tym bardziej, że zaawansowana schizofrenia daje obraz psychopatycznej osobowości. Chwilami chyba też celowo symuluje chorobę. Dla mnie jest psychopatycznym schizofrenikiem. Na pewno nie jest „moim drogim zastępczym ojcem”, z którym mam kontakt i który wie cokolwiek o mnie. Nie powinien nic o mnie mówić, bo kłamie. Łże jak porąbany. Dla mnie jego zachowanie jest tak oburzające, jakby – niech znajdę odpowiednie porównanie – podawał się za zastępczego ojca Adama Darskiego, z którym toczył batalie sądowe. Ma to tyle samo sensu.

Edit: Jest cwanym przestępcą, wie, że wariaci są chronieni i ludzie machają ręką, gdy udaje schizofrenika. Ja na moje nieszczęście też w pewnym momencie machnęłam. Przestępcy wiedzą, co robią. Wiedzą, że sterroryzowany człowiek zaczyna mieć problemy z pamięcią i każdy wstrząs grozi kolejnymi lukami w pamięci. Bardzo to te kurewki z Gdańska, które przyjeżdżały na występy do Warszawy, bawiło. Mam nadzieję, że już się przestaną tak dobrze bawić.