Jastrząb

W czasie studiów dostałam psa od mojej matki, pojechałyśmy po niego razem, ona zapłaciła. Mały szczeniak był mieszańcem owczarka belgijskiego i niemieckiego. W chwili wzięcia go do domu nie ważył więcej niż pięć kilo. Nazywał się Grendel i wygląd odziedziczył po belgu.

Jego pierwszy spacer mógł być ostatnim, bo nad Warszawą latały wtedy jastrzębie, które ten teren wybrały sobie jako obszar polowań. Moja matka chciała z nim wtedy wyjść, ale zaoponowałam. Pani Joannie, która zajmowała się osiedlowymi kotami, ginęły koty. Stawiałam na jakieś dzikie zwierzę. Po wyjściu z bloku rozejrzałam się i zobaczyłam kołującego ptaka nad głową. Odpięłam smycz, żeby w razie czego mieć wolne ręce i móc użyć jej jako broni, chociaż nie przypuszczałam, że atak może nastąpić na podwórku, które znajduje się praktycznie w centrum miasta. Nie spodziewałam się ataku na psa.

Zostaliśmy zaatakowani przez drapieżnego ptaka. W ostatniej chwili zauważyłam smugę piór koło mnie i strzeliłam jastrzębia smyczą z taką siłą, że nie trafił szponami w mojego pieska. Odleciał i znowu zaczął kołować. Stanęłam bezpośrednio nad psem, żeby ptaszysko nie mogło zaatakować go z góry. Rozglądałam się, ale nic nie widziałam.

Bałam się ruszyć, czy wziąć psa na ręce, żeby nie stracić możliwości swobodnego uderzania smyczą. W końcu zaatakował ponownie, ale nie mnie czy mojego szczeniaka. Usłyszałam przeraźliwy wrzask i się odwróciłam. Jastrząb odlatywał z porwanym zdziczałym kotem, który wydzierał się z przerażeniu i bólu tak głośno, jak żaden kot, którego wcześniej słyszałam. Pani Joanna, która spędzała dużo czasu na podwórku, patrzyła na to w przerażeniu, jedyne, co mogła z siebie wydusić, to – mój kot!

Zgłosiłam atak dzikiego zwierzęcia na psa Policji przez telefon. Wiem, że pani Joanna zrobiła tak samo. Rozpowiedziałam wszystkim na uczelni, co się stało. W telewizji pojawiły się również ostrzeżenia przed atakami, a po jakimś czasie parę zbyt agresywnych niebezpiecznych ptaków wytropili i odstrzelili myśliwi.

Jastrząb może swobodnie porwać stworzenie ważące do dziesięciu kilogramów, mój szczeniak ważył o połowę mniej, a ptak który nas zaatakował był bardzo dużym jastrzębiem. Różne ptaki gniazdują też w mieście, nie mówiąc o tym, że dla dużych ptaków przelecenie na Mokotów chociażby z któregoś z otaczających Warszawę lasów to pryszcz.

Schizofrenicy z Gdańska, których nad życie pokochała moja matka, uznali moje opowieści o tym zajściu za psychozę, bo ich zdaniem to nie mogło się wydarzyć. Nieważne doniesienia prasowe, czy świadectwo sąsiadki, która widziała całe zajście i opłakiwała stratę kotów. Zaczęli mnie z tego leczyć w swoim stylu, czyli piorąc mi mózg i zastraszając. Imbecyle nie mogą więcej rządzić mną, fandomem, światem. Z jednej strony zawsze byłam otoczona idiotkami z uszkodzonym alkoholem mózgiem „bo dzieciom nie szkodzi, a lepiej śpią”, które uważały schizofreników i imbecyli za wybitnych specjalistów, a z drugiej obstawiali mnie autentyczni schizofrenicy, którzy uważają się za świętych. Obie te frakcje zawsze uważały się za mądrzejsze ode mnie i upierały się przy ręcznym sterowaniu mną i moim życiem. Tym razem nie dam się zaszczuć, aż do próby samobójczej, bo mogłaby być udana. Zamiast tego wycinam wszystkich tych idiotów już skutecznie i ostatecznie z mojego życia.

Mam nadzieję, że się odpierdolą po wyśmianiu na blogu. Mój ojciec cierpiał mając głupią żonę, chociaż jednocześnie kochał ją bardzo i nie mógł porzucić. Mam jego inteligencję, ale w przeciwieństwie do niego, nie mam już żadnych sentymentów do różnych osób z mojej rodziny, bo głupotą, jaką można znosić, ma swoje granice.

I odpowiedzieć im mogę, jak Rett Butler, tylko jedno – Frankly, my dear I don’t give a damn. Chociaż akurat on nie jest kryształową postacią, która nadaje się na wzorzec osobowy.

Dodaj komentarz