Jedną z zasad w psychiatrii jest, że nie gania się za ludźmi, szczególnie zdrowymi, wmawiając im chorobę psychiczną, ponieważ ma to katastrofalne skutki dla psychiki tych osób. Trzeba też pamiętać, że jest cała masa różnych symptomów, które można łatwo pomylić z chorobą psychiczną i bardzo dużo rzeczy trzeba wykluczyć, zanim będzie się miało pewność. Jeśli chodzi o Ryszarda i Renatę, jest pewność, rozmawiałam z nimi w towarzystwie Pana Profesora Psychiatry i wykluczyliśmy wszystko, co tylko mnie jako kulturoznawcy i pedagogowi przyszło do głowy, a co mogło zakłócić diagnozę. Co do Rafała mamy różne zdania, ja myślę, że wariat (bo zdrowy człowiek nie realizuje chorych scenariuszy schizofreników), Pan Profesor, że tylko głupi.
Jeśli zaczniemy terroryzować wariata, żeby się leczył, straci się z nim poprawny kontakt i nie ma szansy na dobrowolne leczenie, a narzucanie komuś leczenia jest niezgodne z prawem. Dodatkowo zaszczuty tak chory może się zabić. Profesjonalista nie powinien tego robić. Oczywiście, jeśli mamy problem z nękającym kogoś schizofrenikiem, warto go wyśmiać i publicznie nazwać osobą chorą, dzięki czemu można się od niego uwolnić, bo w popłochu ucieka. Psychiatra też czasem tak się musi ratować, sama też tak zrobiłam, nie będąc psychiatrą, zresztą Pan Profesor sam mi to doradził. Za to spotkały mnie reperkusje, bo wariaci razem ze swoimi przystawkami rzucili się mnie mordować.
To co napisałam powyżej jest nie jest przesadą. Nie tylko musiałam odganiać schizofreniczkę od siebie, ale też musiałam znosić niezasłużone nękanie i wmawianie choroby psychicznej, ponieważ schizofrenik Ryszard przekonał pewnych lekarzy, że jest moim opiekunem (prawnym!), a Renata ofiarą. I to nie byle jacy lekarze – pewien profesjonalny psychiatra (pomińmy specjalizację drugiego) radośnie dołączył do gangu schizofrenika Ryszarda, święcie będąc przekonanym, że Ryszard jest moim wujkiem oraz chrzestnym. A więc nie, przypominam jeszcze raz, nie jest. Oraz nigdy nie ma taki lekarz prawa kogoś nachodzić w pracy, czy nękać rozmowami telefonicznymi, do których byłam zmuszona, a w czasie których wmawiał mi, że jestem chora, a przede wszystkim niebezpieczna. Ja, niebezpieczna? Najgroźniejsza rzecz, do jakiej się mogę posunąć, to pisanie tego bloga.
Ale jeśli różni wariaci (a bardzo lubią to robić) ganiają za osobą zdrową, która ma ten pech, że jest obiektem ich urojeń i nie chce przyznać, że mówią prawdę, należy ich czym prędzej powstrzymać, a nie cieszyć się, że ma się haka na nielubianą koleżankę, której nie chce się być za nic wdzięcznym. Osoba, która się do takich wariatów przyłączy, może liczyć na to, że w życiu nie odzyska czyjejś przyjaźni czy zaufania.
Konsekwencjami zaszczucia kogoś, jako osoby chorej psychicznie – szczególnie, jeśli ofiara jest zdrowa i jest nękana przez gwałcicieli, co wcale nie jest tak rzadkie – są takie problemy psychicznie, że wychodzi się z nich latami. Nie należy takiej osoby zastraszać, ani jej wmawiać, że nic się jej nie stało, a jej oprawcy to jej najlepsi przyjaciele, albo może nawet ukochany mąż. Może nawet w to uwierzyć z powodu syndromu sztokholmskiego, ale oznacza to zniszczenie życia tej osobie do końca. Owszem chodzi do pracy, myśli latami to, co narzucili jej oprawcy, ale jest nakręcaną marionetką, która nie robi tego, co chce.
Zupełnie jak w tej piosence Alice’a Coopera, z tą różnicą, że to pewne małżeństwo z Gdańska – nie będąc moimi rodzicami – byli analogiem oprawców dziecka z tekstu piosenki, ludźmi którzy zabili dziecku psychikę, a nie moi rodzice…