Wychodzę ze związku zawodowego. Muszę, bo żadna ze spraw, które wnosiłam, nie okazała się być na tyle ważna, żeby którakolwiek z przewodniczących naszego koła się tym zajęła. Szczególnie mam na myśli zaszczucie mnie i kilku innych osób przez schizofreników, którzy nękali mnie w pracy. Jakby bezpieczne miejsce pracy nie było czymś, czym powinna była zająć się Solidarność.
Było jeszcze gorzej. Jedna z koleżanek widząc mnie i słysząc moje prośby, żeby wytłumaczyć tym ludziom, że naprawdę jestem anglistką, która tam pracuje, a nie schizofreniczką, która się podszywa pod lektorkę, zaczęła się śmiać i odwróciła się bez słowa. Schizofrenik i jego pomocnicy czy raczej wyznawcy (bo wśród katolików już uchodzi za świętego) uznali to za potwierdzenie słów schizofreniczki Renaty, że jestem kimś, kto się podszywa pod kogoś innego. Dla tych ludzi ona tam pracuje, chociaż w rzeczywistości jest wariatką, która nielegalnie pobrała klucze i zakłóciła pracę naszej instytucji. Przypomnę, że nie ma nawet matury, bo choroba nie pozwoliła jej się uczyć. Przychodziła na Anglistykę mnie nękać, a nie tam studiować. Miała wtedy wywołane zawiścią ostre urojenia, że ona tam studiuje. W efekcie ci ludzie mnie zakatowali w przekonaniu, że jest tak jak im powiedziała schizofreniczka Renata. Są tak samo żałośni jak ona.
To był znowu klasyczny numer tej schizofreniczki (inni nie są aż tak bezczelni jak ona), czyli udawanie mnie i mówienie otoczeniu, że nie mam żadnego wykształcenia i nic nigdy nie napisałam, ani nigdy nie miałam żadnego powodzenia u mężczyzn.
Napisałam już odpowiednie pismo z rezygnacją i zanoszę je po weekendzie.