Wierni czytelnicy mojego bloga wiedzą, jak bardzo negatywną mam opinię o chrześcijaństwie. Jak wszystkie religie zostało stworzone przez schizofreników, którzy zdominowali ludzi w swoim otoczeniu, wmówiwszy im wcześniej, że mają jakiś kontakt z absolutem i wiedzą, co Bóg lub bogowie chcą od swoich niewolników – czyli osób, które bogowie podobno stworzyli i niby traktują z miłością.
Schizofrenicy uwielbiają zakatować psychicznie innych ludzi i przerobić ich na swoich niewolników. Tak też działa Kościół, dążący wszędzie do władzy absolutnej. Mam od dzieciństwa na karku różnych kościelnych idiotów oraz schizofreników, czasem o bardzo wysokiej pozycji, więc bywałam zmuszona z nimi o tym rozmawiać. Nie kryli, że dążą do przejęcia władzy oraz zaprowadzenia teokracji. Rolą państwa jest im to nie umożliwić. Niestety nadal nasze władze, także ludzie obryci w marketingu politycznym i politologii, nie dostrzegają, że konsekwentnie wyniki exit pollu w czasie naszych wyborów różnią się od wyników podanych po przeliczeniu głosów w komisjach. Zdaniem mojego amerykańskiego znajomego jest to całkowicie niemożliwe. A już na pewno nie za każdym razem i nie w takim stopniu, jak ostatnio zdarza się w Polsce.
Zapytałam o to prześladujących mnie schizofreników z Opus Dei. Jak mi powiedzieli, wszyscy zgłaszają się do pracy w komisjach i manipulują liczbą policzonych głosów. „Liczą” w taki sposób, że wyniki są takie, jak – ich zdaniem – „powinny być”. W celu odwrócenia uwagi rozsypują głosy. Liczą ponownie, twierdzą, że to oni policzyli dobrze, wmawiają ludziom „odpowiednie” liczby i tak dalej. Rozmawiałam z wariatami, więc nie są to osoby najwiarygodniejsze, ale akurat to mogło nie być ich urojeniem. Potrzebujemy większej kontroli nad tym, co się dzieje w komisjach i kto wchodzi w ich skład. Na pewno nie powinni to być ludzie z Opus Dei. Nie wystarczy, że są bezpartyjni.
Bardzo często powtarzam, że Kościół to świat na opak. Śmierć na przykład nazywają „życiem wiecznym”, a nienawiść „miłością”. Kościół nienawidzi miłości tak naprawdę. Podobnie jak schizofrenicy lubi ludzi krzywdzić. Księża nie tylko kierują się własnymi zaburzeniami popędu oraz problemami z własną seksualnością. Chrześcijaństwo jest przepełnione filozofią strachu oraz cierpienia. Ludzie od dzieciństwa są zastraszani, oraz uczeni tolerancji dla swojego i czyjegoś cierpienia. Cierpienie jest stawiane najwyżej na postumencie, a przyjemność została uznana za grzech. Szczególnie seksualność (którą Kościół wykorzystuje do kontrolowania ludzi, bo wydaje konkretne zalecenia oraz licencje komu i ile się wolno bzykać) jest znienawidzona przez kler.
Powiedzmy sobie szczerze, miłość – szczególnie miłość fizyczna, dzięki której ludzie łączą się w pary – jest czymś, co jest znienawidzone przez kler. Pamiętam nauki z czasów, kiedy jeszcze chodziłam na religię. Z cała pewnością nie wolno ludziom, szczególnie kobietom, doświadczać orgazmu. Mają wypełniać „obowiązki małżeńskie” z zagryzionymi zębami i zmuszać się do tego, aby mieć dzieci. Bo wtedy nie mają „grzechu”. Oczywiście spełnienie seksualne jest czymś, co wolno osiągnąć tylko wybrańcom z Kościoła, czyli schizofrenicznym „świętym”.
Psycholodzy i seksuolodzy są przerażeni takimi praktykami. Na poziomie biologii jesteśmy zwierzętami, monogamicznymi zwierzętami. Wszelkie akty seksualne, które nie są oparte na popędzie seksualnym to gwałt, jaki ludzi sami sobie zadają. Musimy czuć pożądanie, musimy kłaść się do łóżka z ludźmi, z którymi połączył nas dobór seksualny, który sprawia, że z tysiąca osobników, tylko kilku jesteśmy w stanie zaakceptować jako partnerów i mieć dużo frajdy ze współżycia.
Z reguły ludzie idą przez życie latami czekając na miłość – czyli na kogoś, na czyj widok szybciej bije im serce. Za tym stoi dobór seksualny. To on sprawia, że przez lata nie widzieliśmy nikogo atrakcyjnego, aż nagle na widok kogoś zaczynamy szaleć. Jeśli do kompletu ta osoba jest fajna i inteligentna (bo spotkanie gbura i imbecyla odrzuca i hamuje pociąg seksualny), to mamy taki zestaw cech, że te osoby muszą być razem, chociażby się waliło i paliło.
Jeśli ktoś straci swojego partnera, z którym został połączony dzięki doborowi seksualnemu, co potocznie nazywa się wielką szaleńczą miłością, która spada jak grom z nieba, długimi latami cierpi i nie jest w stanie nawet pomyśleć o tym, aby wejść w inny związek. Ja z trudem przeżyłam stratę dwóch tak silnie zakochanym we mnie facetów, z którymi nawet nie miałam szansy pójść do łóżka, bo byłam dopiero na etapie uwodzenia mnie. Nie potrzebne mi było do kompletu pranie mózgu, jakie zaserwował mi Nycz oraz schizofreniczny gang Nowaków czy wariatka Dorota. Nie mówiąc o działaniach Krystyny czy Avangardy jako takiej.
Księża, gdy dowiadują się o wielkiej miłości, z reguły dostają furii, bo nie zgadza się z ich przekonaniem, że ludzie powinni cierpieć. Nienawidzą szczęśliwych par, które łączy namiętny seks. Szczęśliwe pożycie to grzech, któremu muszą zapobiec. Wiele osób idzie z problemami sercowymi do księży. Jest to błąd, bo ten człowiek z reguły zrobi wszystko, aby zniszczyć psychicznie zakochaną parę, bo doznaje zaostrzenia własnych problemów psychicznych. Dochodzi do wniosku, że lepiej wie, kto z kim powinien być. Słuchanie takiego księdza unieszczęśliwi zawsze, szczególnie jeśli duchowny odeśle do jakiegoś schizofrenika na „terapię”.
Coś takiego spotkało w fandomie jedną z moich przyjaciółek. Jej ukochany stracił życie, został zaszlachtowany psychicznie i zmuszony do samobójstwa „żaby pomóc w problemach psychicznych ukochanej”. Szok wywołany jego śmiercią miał jej pomóc „przypomnieć sobie”, że to co mówi schizofrenik to prawda i że dziewczyna ma kogoś innego. „Przypomnienie sobie”, że ma się „męża” miało spowodować ekstatyczną radość i wdzięczność „uratowanej” ukochanej. Takie rzeczy dzieją się w polskim fandomie, gdzie szaleje Opus Dei wraz z moimi znajomymi schizofrenikami. Dziewczyna w opisywanym przeze mnie przypadku przeżyła. Oczywiście poświęcenie się zakochanego faceta, którego doprowadzono do takiego stanu, że sam przestał być zdrowy psychicznie i się zabił, nic nie dało, bo nadal nie potwierdziła słów schizofrenika. Bo takich urojeń się nie da potwierdzić. Odbudowała sobie życie, wbrew temu wszystkiemu, co jej zrobił Nycz ze schizofrenicznym gangiem. Ja też żyję, chociaż spotkało mnie dokładnie to samo. Z tym, że nadal tylko liczę straty, a niczego jeszcze nie odzyskałam z życia.
Ostatnia osoba, do której należy chodzić po poradę sercową, to ksiądz. Uchwycił to świetnie Szekspir. W przypadku Romea i Julii świetnie widać, jak zręcznym manipulantem jest taki duchowny, najpewniej sam schizofrenik. Zresztą literatura jest pełna takich obrazów wziętych z obserwacji ludzi, którzy nie mieli wykształcenia psychoterapeutycznego, ale sięgali do doświadczeń ludzi ze swoich środowisk i opisywali w mniej lub bardziej przetworzony sposób to, o czym słyszeli i co stanowiło dla nich tak duży problem psychiczny, co tak bardzo ich uwierało, że musieli to pleść w swoją fabułę.
Nigdy się nie dowiemy, kto i jakie wydarzenia zainspirowały Szekspira do wykorzystania wątku księdza mordującego zakochanych podczas pisania jednej z jego najbardziej znanych tragedii, ale akurat psycholodzy nie mają wątpliwości, że uchwycił tutaj często powtarzający się schemat. Psychoterapeuci znają go z obowiązkowego podręcznika. Tak bardzo typowe jest takie postępowanie duchownych, że żaden psychoterapeuta nie powinien mieć wątpliwości, co się dzieje, gdy w sprawy sercowe miesza się jakikolwiek ksiądz. Oraz schizofrenicy twierdzący, że są „rodziną”, czy że sami są „psychiatrami”, czy „psychoterapeutami”. Takie twierdzenia schizofreników to też standard wprost z podręcznika.
No, ale spotyka się ludzi, którzy zdobywają kolejne dyplomy i nadal nic nie rozumieją z tego, co mieli w podstawowym podręczniku.