Archiwum kategorii: Różne

Izaak

Jednym z powodów dlaczego nie jestem chrześcijanką jest Biblia i katolicy. Z wykształcenia jestem historykiem literatury i nie potrafię podchodzić do Biblii inaczej niż do innych tesktów literackich, odmawiam więc traktowania jej na kolanach i zawieszania na kołku wszystkich narzędzi badawczych. Miałam z tego powodu scysje z katechetką z dzieciństwa, miałam na karku koleżankę ze studiów, która próbowała mnie „leczyć” i naprawiać pod dyktando szalonego księdza. Co gorsza, w odróżnieniu od luteran katolicy są zniechęcani do samodzielnego czytania Biblii (a widziałam jak robił to pastor Pilch) za to obowiązuje ich wykładnia świrniętej katechetki czy księdza łamiącego wszystkie kanony (czyli przepisy) Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W każdym razie takie wyniosłam wnioski z kontaktów z podobno wybitnymi przedstawicielami Kościoła.

Biblia jest tekstem literackim, napisanym przez ludzi. Chrześcijan obowiązuje wykładnia wedle której napisana została w sposób natchniony i przedstawia objawienia, w które nie wolno wątpić. I jest to moment, w którym rozjeżdżamy się w przeciwne strony. Zakładając nawet, że nastąpił jakiś „przekaz z góry,” nie jestem w stanie uwierzyć, że ułomne ludzkie mózgi i umysły byłyby w stanie przelać na papier owe objawienia w sposób bezbłędny, bez zniekształceń wprowadzonych przez kulturę sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Dla przypomnienia – były to czasy, kiedy dominującym modelem życia było pasterstwo, kobiety były traktowane jak inwentarz, a bełkot osób chorych psychicznie był traktowany z szacunkiem, na jaki nigdy nie zasługiwał. Do Biblii więc trafiły opowieści snute przez dosyć prymitywne plemiona. Piszę to z całą świadomością, że w naszym niedoskonałym kraju za podobne wypowiedzi można zostać skazanym za obrazę uczuć religijnych, sięgnę tutaj po przykład Doroty Rabczewskiej. Uważam, że Dorota nigdy nie powinna dać się zastraszyć, tylko prosić o konsultację biblisty. Dla naukowca oczywistym jest, że nie wolno dławić wolności dysputy naukowej, literaturoznawczej lub kulturoznawczej.

Jedną z ważnych postaci w Biblii (i nie tylko w Biblii, jest podporą trzech wielkich religii) jest Abraham. Dla przypomnienia – jest to ten człowiek, który usłyszał w głowie głos Boga, nakazujący mu złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna Izaaka na górze Moria. Wyobraźmy sobie to dziecko i jego przerażenie, gdy jest ciągnięte na rzeź, która ma nastąpić po długiej i męczącej wędrówce. Na całe szczęście Abraham „słyszy” inne instrukcje i egzekucja zostaje odwołana. Powtórzę, historia traumy Izaaka, niemal zamordowanego przez – jak sądzę na podstawie tekstu – chorego psychicznie ojca, stanowi podwaliny trzech religii, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Tkwi w tym olbrzymi paradoks. Legiony teologów i filozofów rozkładają na czynniki pierwsze relację Abrahama i Boga. Opiewają poddanie się owej „woli Boga” i prześlizgują się bez słowa nad postacią Boga żądającego bezmyślnego posłuszeństwa i krwawej ofiary. Z drugiej strony klasyczną krytyką europejskich pogan i argumentem za potrzebą kulturowego ich podbicia jest rzekomy pogański zwyczaj składania ofiar z ludzi. Chciałabym zobaczyć jakiś materialny dowód na te twierdzenia. Na razie są to same pomówienia, za to chrześcijańskie płonące stosy są historycznym faktem. Przypomnę, kobiety i mężczyźni płonęli na stosach z powodu pomówień o czary w liczbie haniebnej. Palono również naukowców i wolnomyślicieli. Dlaczego? Podejrzewam, że czyjeś tak cenne również dzisiaj uczucia religijne były tak silnie urażone, że wymagały całopalnej ofiary z ludzi dla przebłagania złego Bóstwa – a raczej zaspokojenia chęci zemsty i nakarmienia pychy oskarżycieli.

Rett Butler

Jedną z trochę już zapomnianych powieści jest „Przeminęło z wiatrem”. Niegdyś otoczona takim kultem, że castingiem do roli głównej bohaterki fascynowały się wszystkie amerykańskie media, obecnie razi współczesnego odbiorcę z powodu rasizmu i wybielania niewolnictwa i jest łabędzią pieśnią dawnego Południa USA. Dawniej dwory właścicieli plantacji otaczał mit romantyzmu, obecnie organizowanie ślubów w podobnych miejscach uchodzi za coś nagannego z powodu wspierania niewolnictwa. Ale zawsze można znaleść coś ciekawego nawet w takiej ramotce. Dla jednych będzie to obraz upadającego świata dużych posiadłości ziemskich i walka ich właścicieli o przetrwanie po Wojnie Secesyjnej, dla innych romans, ja czasem myślę o tym tekście od strony psychologii postaci.

Dzisiaj zajmę się Rettem Butlerem, czyli pierwowzorem wszystkich męskich postaci z romansideł, w których bohater musi koniecznie być skurwielem o złotym sercu (co do tego złotego serca Retta mam pewne wątpliwości, sądzę że szczodre gesty były na pokaz), gościem którego otaczają wszystkie możliwe „czerwone flagi”, ale bohaterka wie, że potrafi go zmienić. Na plus należy policzyć Scarlett O’Harze, że dzięki swojej inteligencji nie ma złudzeń co do Retta. Dzieje się tak pewnie dlatego że kocha Ashleya, więc nie daje się tak łatwo owinąć dookoła palca.

Powiedzmy sobie szczerze, Rett Butler nie ma prawidłowej osobowości. Co o nim wiemy? Pochodzi z dobrego domu, ale wyparła się go jego własna rodzina. Bezpośrednim powodem była niefortunna wieczorna wyprawa z młodą panną powozem. Powrót był bardzo spóźniony, a panna skompromitowana. Scarlett słysząc plotkę o tym, pyta, czy dziewczyna urodziła dziecko. Szczęśliwie nie, ale Rett się pojedynkował z jej bratem. Na swoją obronę Rett twierdzi później, że nie zamierzał się żenić z głupią gęsią tylko z powodu wypadku na drodze. Nie jestem fanką tego wyjaśnienia. Z powodu samej wycieczki powozem nikt by się nie pojedynkował, tym bardziej że Rett znał konwenanse swojego środowiska i najwyraźniej celowo postanowił je złamać. Podejrzewam, że mógł w grę wchodzić gwałt. Bez względu, co się tam wydarzyło, powrót do świata wyższych sfer jest dla Retta Butlera długi i szacunek społeczny odzyskuje dopiero po małżeństwie ze Scarlett i spłodzeniu córki. Co się stało, że podobno bardzo inteligentny młody człowiek wypada ze swojego środowiska, a własna rodzina zamyka przed nim drzwi? Powinien przecież umieć przewidzieć konsekwencje swoich działań i brylować w swoim środowisku. Niektórzy widzą w nim zbuntowanego liberała, który słusznie nie przestrzega skostniałych norm swojego świata, ale nie mogę się z tym zgodzić. Nie zależałoby mu tak na odzyskaniu pozycji, gdyby był postacią wyprzedzającą swoje czasy, jest za to przestępcą i manipulantem. To Scarlett jest buntowniczką, której się wiele wybacza, bo jest uczciwa i odpowiedzialna, chociaż w świat wojenny wchodzi jako żywiołowa nastolatka, której w głowie tylko bale i niewinne romanse.

Rett Butler gwałci także Scarlett, dzieje się to przy końcu opowieści i jest to dobrze przedstawione w książce, zapomnijcie o filmie, ponieważ zniekształca relacje pomiędzy bohaterami i jego scenariusz został stworzony w duchu kultury gwałtu. Rett gwałci żonę w ramach zemsty za poniżenie, ponieważ pomimo lat wygodnego dla Scarlett małżeństwa nadal kocha Ashleya, który za chwilę może stać się wdowcem. Każdy gwałt niszczy psychikę, szczególnie jeśli następuje po latach podstępnego oplątywania i przebywania z gwałcicielem cały czas, gdy nie można od niego uciec. Na tym polega syndrom sztokholmski, pojawia się podporządkowanie i ofiara zaczyna postępować i czuć, to co chce napastnik, nawet jeżeli to nie jest zgodne z jej prawdziwymi przekonaniami i uczuciami. W efekcie Scarlett stwierdza, że Ashley jest już blady i nieinteresujący, chociaż obiektywnie nadal stanowi ideał mężczyzny.

Rett jest tak odmienny od swojego środowiska, że jego psychika stanowi zagadkę. Musiał go wychować ktoś inny niż rodzice. Bogacze z wyższych sfer mają piastunki, ale i mniej zamożni ludzie zatrudniają nianie. Bardzo ważne są pierwsze lata życia dziecka, wtedy właśnie wpajane są dziecku wszystkie nieuświadomione przekonania na całe życie i można w sposób niezauważalny zaprogramować dziecko na pewne reakcje. Można wyobrazić sobie, że piastunka pochodząca z półświatka wpaja dziecku przekonanie, że rodzice są chorzy psychicznie, nie należy się ich słuchać, i że gdy ktoś mówi, że trzeba rodzica leczyć, to się trzeba zaangażować i pomagać, niszcząc własną rodzinę i dokonując destabilizacji psychiki (lekceważąc fakt, że nie istnieją takie metody terapeutyczne jak te, którymi posługują się przestępcy). I trzeba robić tak, jak się chce, bo się wie najlepiej. Mam wrażenie, że pamiętam podobnie niebezpieczną opiekunkę z własnego dzieciństwa, babcia miała jakieś lewe przyjaciółki, za to bardzo zachwalane przez księdza, był to jeden z powodów, dlaczego mój ojciec wziął urlop tacierzyński. Na całe szczęście miał już prawo do emerytury resortowej i mógł zawiesić pracę.) Na trop dalszej demoralizacji i ataku świata przestępczego na rodzinę może nas naprowadzić pewien zwyczaj Retta oprócz gwałtów – korzysta z usług prostytutek i twierdzi że są uczciwsze niż panie z dobrych rodzin. Nie jest to norma teraz, nie była to norma społeczna w XIX wieku w wyższych sferach Charlestonu, gdzie młodzi ludzie pobierali się wcześnie i wierzono w romantyczne uczucia po grobową deskę. Sam nie znalazł swojej pierwszej prostytutki, to ona musiała znaleść swoją ofiarę i uwieść go, najprawdopodobniej na polecenie alfonsa, gdy był jeszcze dzieckiem, w momencie kiedy nie zdawał sobie z tego, że w pada ofiarą gwałtu i nie mógł też poradzić sobie z przedstawianą mu normalizacją płatnego seksu i seksualnej przemocy. Jakby nie było, nie bronił się przed demoralizacją i został wychowany przez kogoś innego niż jego właśni rodzice. Nie myślicie chyba, że chłopiec z porządnego domu sam uczy się przemycania kontrabandy i lekceważenia potrzeb innych ludzi? Stał się w efekcie nieszczęśliwym, zgryźliwym oraz cynicznym psychopatą i mordercą. Chociaż – o ironio – cały czas stara się wrócić do swojej sfery, czyli rodziny, którą niszczył.

Ale oczywiście dla psychiatry Rett też wariat, co mogło wynikać z tego, że piastunka usypiała berbecia alkoholem i zatrucie uszkodziło mu mózg. A ja chyba za dużo rozmawiałam z psychoterapeutą w dzieciństwie.

Chińska wiza

Bardziej szczegółowy komentarz poniżej.

Mam nadzieję, że zdjęcia mojej wizy i jej przedłużenia (na których widać, kiedy wjechałam do Chin) rozwieją do końca fandomowe plotki o tym, że kłamię na temat swojego wyjazdu do Chin, bo widać dokładnie, kiedy byłam lub nie byłam w Polsce w 2002. Oczywiście przedłużyłam w Chinach, bo ambasada w Polsce nie wydawała wizy, o jaką polecono mi wystąpić, na dłuższy okres. Tak więc, ten tego, zdychajcie, kłamcy…. 🙂

Chińska ambasada zastosowała amerykański system zapisu daty na pierwszej wizie – 13 to dzień miesiąca, rok 2002. Cancel został wbity przy wystawieniu wizy przedłużającej pobyt. Przedłużenie zostało wydane w Chinach, jest wizą na zero wjazdów oczywiście i miesiąc jest określony angielskim skrótowcem.

I już jako wisienka na torcie – pieczątki z datą wjazdu i wyjazdu:

(Zapis daty też amerykański, oczywista oczywistość, że nie istnieje miesiąc oznaczany jako 28.)

Ks. Pilch

Mniejsza już o to, w jakich okolicznościach poznałam pastora Pilcha, który później zginął w katastrofie Tupolewa, grunt, że odbyłam wiele interesujących rozmów z tym luterańskim duchownym (oraz byłam światkiem, jak ludzie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego bywają atakowani przez różnych wariatów).

Interesowałam się religioznawstwem (i ogólnie kulturoznawstwem) już jako dziecko. W tamtych czasach główny dyskurs w studiach humanistycznych zakładał pewien zbyt optymistyczny model, według którego rozwój społeczeństw postępuje ku jasnej przyszłości i oświeceniu, od form prymitywnych do skomplikowanych, odrzucających zabobony i przesądy. Religioznawstwo omawiało szamanizm jako wczesną formę religii, potem miał następować okres religii politeistycznych, które zostały zastąpione przez religie monoteistyczne, które z kolei już miały nie zawierać w sobie żadnych elementów szamanistycznych. Pozostaje mi tylko ubolewać nas naiwnością badaczy lub raczej autorów książek publicystycznych, z którymi się zapoznałam jako dziecko!

Zacznijmy od tego, czym jest szamanizm. Występuje wszędzie na świecie, od lodów Syberii, poprzez azjatyckie stepy, aż po prerie równin amerykańskich, nie mówiąc o interiorze afrykańskim. Zakłada, że pewne jednostki, najczęściej całe rodziny pełnią rolę szamanów czyli kapłanów, twierdzących że są w kontakcie z duchami, które zsyłają im wizje ważne dla danych społeczności. Współczesny człowiek wychowany w naszej kulturze bez wahania nazwie kogoś takiego albo oszustem, albo wariatem. Ja nazywam schizofrenikiem. Szamanizm to jest religia wzniesiona na braku edukacji psychiatrycznej, zabobonie i niemożliwości ocenienia, czy żądania wariatów mają jakikolwiek sens. Szamani znani są z terroryzowania swoich współplemieńców, prania umysłów, przeklinania nieposłusznych. Więc jeśli szaman chce, żeby zapłonęły stosy, stosy płoną i duchy dostają swoje całopalne ofiary, skazane na śmierć, żeby przebłagać złe mzimu.

Następnym etapem w rozwoju społeczeństwa miał być politeizm. Kasta kapłańska się rozrosła, więc pewnie stąd pomysł, że nastąpił jakiś postęp. Ale czy rzeczywiście zerwano z szamanizmem? Ależ skąd! Instytucja wieszczek świątynnych temu przeczy. Nadal mamy grupę osób przeżywających swoje objawienia, które mówią innym „jak mają żyć.” Nie lepiej bywa w religiach monoteistycznych – weźmy na przykład katolicyzm. Co chwila napotykamy się na jakąś świętą, twierdzącą, że ma kontakt z bóstwem i próbującą zastraszyć społeczeństwo swoimi wizjami zagłady, jeśli ludzie nie będą wypełniać jej żądań. Jest to wygodny sposób na życie, o wiele atrakcyjniejszy niż bycie pogardzanym świrem.

Stąd też wynika moja ostrożna sympatia do luteran. Pozbyli się kultu świętych, więc nikt, tylko dlatego, że ma urojenia, nie może zastraszać współwyznawców. Nie dissują nauki, więc każda taka chora psychiatrycznie osoba jest odsyłana do odpowiedniego specjalisty. Luterańscy duchowni są ordynowani, a nie wyświęcani, za czym idzie, że nie mają szczególnie uprzywilejowanej pozycji w świecie luterańskim, a ich autorytet opiera się na autentycznej wiedzy, a nie zabobonie – „bo ksiądz się obrazi, potępi i nie da rozgrzeszenia.” Właśnie, rozgrzeszenie – luteranie nie mają spowiedzi usznej, więc żaden lubieżny ksiądz nie prowadzi spowiedzi dzieci czy dorosłych, zaspokajając swoją chorą ciekawość. Luteranie spowiadają się Bogu i tylko w swoich sumieniach przeprowadzają swój rachunek tego, jak dobrymi lub złymi ludźmi się okazali. Są w mojej opinii dojrzalsi od katolików.

Przy całej mojej sympatii dla poznanych luteran, nie jestem luteranką, chociaż można nazwać mnie anty-papistką 😉 Jestem Rodzimowierczynią, co oznacza, że lata temu świadomie wpisałam się na listę osób wnioskujących o rejestrację jednego z polskich kościołów pogańskich. Jest to nie w smak kilku osobom prześladującym mnie od dzieciństwa, ale taka jest prawda o mnie – wierzę we Wszechświat, który nas stworzył, i który dał nam mózgi, dzięki którym stworzyliśmy naukę, nasze narzędzie do poznawania naszego Stwórcy.

Przyjaźnię się z każdym rozumnym człowiekiem, szczególnie prześladowanym przez schizofrenika, więc żal mi ogromnie, że ksiądz Adam Pilch zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Jest mi również przykro, że ta katastrofa była – i pewnie jeszcze jest – rozgrywana politycznie i że tyle pieniędzy poszło już w błoto w ramach zapłaty dla ludzi, którzy w życiu nic nie mieli wspólnego z badaniem jakichkolwiek katastrof lotniczych.

Licencja na zabijanie

Jakiś czas temu wrzuciłam na Facebooka link do artykułu z serii wiadomości kryminalnych o dwudziestoczteroletnim wnuku podejrzewanym o wypchnięcie babci z okna, ale nie miałam siły komentować na gorąco. W przypadku tego mordercy prokuratura wystąpiła o umorzenie, chociaż przestępstwo jest poważne, za to w przypadku tej samej osoby i mniejszego przestępstwa, czyli kradzieży, odpowiednie organy nakazały areszt. Skąd ta różnica? Dlaczego niektórzy przestępcy dostają pozaprawnie wręcz bondowską „licencję na zabijanie”? A więc stąd, że żyjemy w podobno cywilizowanym kraju, a zatem nie wsadzamy do więzień psychicznie chorych i zawsze znajdzie się współczujący psychiatra ratujący schizofrenika lub „schizofrenika” (bywały wyroki skazujące dla psychiatrów ratujących przestępców przed więzieniem w ten sposób, nic nowego) przed konsekwencjami jego poczynań. Mniejsza o to, że chory był pewnie milion razy proszony przez swoje ofiary, by się leczył, mniejsza o to, że ofiary musiały rezygnować ze swoich planów osobistych i zawodowych z powodu lęku o swoje życie i zdrowie, nie mówiąc o zdrowiu i życiu innych osób lub zwierząt. Zasada, że jeśli występują ataki na inne osoby, winna jest choroba, jednak jeśli zagrabione zostało coś materialnego, nastąpiło to z powodu wad charakteru, również nie działa w świecie realnym.

Wzywając karetkę do chorego psychicznie człowieka, powinna ofiara zaszczucia przez obcego świra móc liczyć, że chory zostanie odtransportowany do psychiatryka, gdzie dopiero specjalista psychiatra go zbada i zadecyduje o przyjęciu na siedem dni. O, jakże inna jest praktyka! Może psychol wtargnąć do mieszkania, upierając że mieszka w tym miejscu (szczęście jeśli akurat jest w domu więcej osób i obiekt jego obsesji nie jest sam), ale lekarz pogotowia stwierdza, że „nie będzie się mieszać w sprawy rodzinne” wyraźnie obrażony, że nie ma jakiś „prawdziwych chorych”- WTF? – nikt nie jest rodziną z tym panem i on nigdy tutaj nie mieszkał! To wszystko jego aktywne urojenia. Człowieku, my już wszyscy ledwo żyjemy, bo to nie jest jego pierwsza taka akcja! Dopiero wezwana policja wyprowadza osła. Ludzie kupują psy obronne w takich okolicznościach i przestają liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Mamy już pełzającą irańską rewolucję, ludzie są zastraszeni i boją się mówić, co myślą. Wariaci przejmują władzę nad nami, tymczasem ględzi się o dobrowolności leczenia. Większej bzdury nie słyszałam. W przypadku zagrożenia epidemiologicznego wolność osobista jest znacznie ograniczona (widzieliśmy to w czasie pandemii, nie muszę przypominać przypadku wrocławskiej epidemii prawdziwej ospy). I nie przesadzam pisząc o zagrożeniu epidemiologicznego, ponieważ jedna lub dwie chore psychicznie osoby potrafią zniszczyć życie conajmniej kilkudziesięciu osób. A prokuratura czy policja zamiast pomóc potrafi rżnąć głupa i twierdzić, że osoba, która padła ofiarą gwałtu w dzieciństwie powinna wariata, który bezprawnie po raz kolejny próbuje wtargnąć w jej świat i przejąć nad nią całkowitą kontrolę, ubezwłasnowolnić i zawsze już za niego odpowiadać. Co więcej, chorzy psychicznie ludzie potrafią wejść do szpitala i skołować lekarzy opiekujących się kimś dla nich obcym, chociaż znienawidzonym. W efekcie przestają być podawane odpowiednie leki. Są świetni w zbieraniu plotek, bo oczywiście nie dowiedzieli się o pobycie w szpitalu bezpośrednio od kogoś z rodziny.

Drodzy Czytelnicy pewnie się domyślają jaki jest efekt podobnego litowania się nad chorymi lub „chorymi”? Nie ma możliwości stuprocentowego stwierdzenia, czy morderstwo zostało faktycznie popełnione w stanie niepoczytalności, czy też mamy do czynienia z osobami z półświatka o dwucyfrowym ilorazie inteligencji, które mszczą się za odrzucenie uczuć lub za wyimaginowane nierówności społeczne. Żadna z tych osób nigdy nie jest poprawnie diagnozowana. Takie osoby są z punktu widzenia ofiar zdemoralizowane i mają pewność swojej bezkarności. Dwoje moich przyjaciół popełniło samobójstwo po zaszczuciu przez osoby chore psychicznie i ich nieświadomych wspólników, ponieważ utracili pracę i niezasłużenie dostali łatkę osób chorych psychicznie. Jak to możliwe? Dlaczego policja nie reagowała? Najczęściej nie ma w zwyczaju mieszać się w sprawy, w których występują osoby chore. Dlaczego moi przyjaciele i ja sama nie reagowaliśmy skuteczniej? W traumie mózg się wyłącza, traci się pamięć i w efekcie nie można się skutecznie bronić, zwłaszcza jeśli nie wie się, co się stało i jakie oskarżenia nad człowiekiem wiszą. W niektórych sprawach wyroki potrafią zapadać z pogwałceniem starożytnej zasady „nic o mnie beze mnie”, wystarczy zrobić z kogoś osobę chorą psychicznie i niebezpieczną dla otoczenia. Nie jest to takie niecodzienne, osoby chore (lub chore i psychopatyczne, lub tylko psychopatyczne) z radością oskarżają swoje ofiary o same najgorsze uczynki, szczególnie jeśli znajdują się już w fazie schizofrenii, kiedy obrazowanie neurologiczne pokazuje dziury w mózgu. Wymysły takich osób są brane za prawdę i nikt nie docieka, jaka jest rzeczywistość i niczego nie weryfikuje z pomocą policji.

Praktyka w naszym kraju jest taka, że nie leczą się całe rodziny, korzystając z dobroczynności różnych instytucji, za to państwo nie ma litości dla ofiar osób chorych psychicznie, lituje się jednak przesadnie nad osobami chorymi psychicznie. Nie zrozumcie mnie źle, sama zasada jest dobra, ale stosowana bez dokładnego rozpoznania sytuacji przez policję, prowadzi do zaszczucia zdrowych osób, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś schizofreniczny pociotek lub tylko naiwny znajomy, broniący agresorów przed osadzeniem w psychiatryku, powtarzający wymysły chorego mózgu i wypowiadający się w imieniu osób, w których imieniu nie mają prawa się wypowiadać. Ja sama miałam być wedle urojeń (lub raczej celowych pomówień zawodowej oszustki) nastoletnią prostytutką lub złodziejką przedstawiającą teksty koleżanki z podstawówki jako swoje (nie utrzymuję z tą osobą kontaktu, oczywiście, więc nawet jakby coś napisała, to nie mam do tego dostępu). To mój osobisty „Tom Ripley”, ale niewiele mogę z tym zrobić, ponieważ ogranicza się do psucia mi marki osobistej, bez sięgania – o ile mi wiadomo (żart) – po pieniądze z opublikowanych przeze mnie tekstów. Ktoś inny z mojego szerokiego kręgu znajomych wylądował w więzieniu, został pozbawiony możliwości dochodzenia swojej niewinności po oskarżeniu o zabójstwo przyjaciela. Osoba faktycznie winna nadal chodzi na wolności, zadręczając swoje inne ofiary. Nie pytajcie mnie dlaczego chroni się przestępców, nie wiem, podejrzewam jednak udział w sprawie możnych, jednak niekoniecznie zdrowych psychicznie, protektorów.

Jak dalej żyć w kraju, w którym prawa uchwalane są pod dyktando osób chorych psychicznie (sorry, not sorry, ale totalnego zakazu aborcji uniemożliwiającego poprawne reagowanie w stanie zagrożenia życia pacjentki nie da się obronić) i leczą się w większości ludzie przez nich straumatyzowani, naukowcy są podobno nieobiektywni, bo studiowali dany temat (też to słyszałam), nie mówiąc o łamaniu podstawowych praw konstytucyjnych (bo jak nazwać np. nękanie fanów heavy metalu i robienie z muzyków osoby chore psychicznie, bo nie lubi się danego rodzaju muzyki)?

Nijak nie można tak żyć. Straciłam złudzenia do końca i po raz kolejny marzę o emigracji, nie tylko wewnętrznej.

Groby

Od kilku lat zadaje sobie jedno pytanie – a kiedy u nas? Były już doniesienia o bezimiennych grobach w Kanadzie, były też doniesienia o grobach w Irlandii. W każdym z tych przypadków chodziło o dzieci zakatowane przez zakonnice i pogrzebane cichcem. Znam te klimaty dosyć dobrze z dzieciństwa, chociaż paradoksalnie moi rodzice (Warszawianka i re-emigrant z Francji) wychowywali mnie w sposób bardzo nowoczesny, wyprzedzając w dużej mierze swoją epokę. Niestety, posłuchałam argumentu, że trzeba poznać kulturę, w której się mieszka i zgodziłam się uczęszczać na religię. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że zawsze fascynowałam się religioznawstwem, a gdzie lepiej poznać religię katolicką niż u źródła? Dodajmy do tego młody wiek, tłumaczący naiwność i mamy receptę na kłopoty.

Jako ktoś „niepewny ideologicznie” od razu podpadłam, wdając się w zbyt szczere dyskusje z katechetką na temat praw kobiet i tym podobne kwestie, włączając w to stosunek do seksu. Mam swoje doświadczenia z zakonnicami, jak również z pewnym zakonnikiem uważającym się za „psychoterapeutę”, ale nie chciałabym się za bardzo rozwlekać, bo to cała epopeja. Mówiąc w skrócie, ktoś taki jak ja działa na kler, jak czerwona płachta na byka. Nie mogą przejść spokojnie koło dziecka, któremu się wydaje, że możliwa jest szczera intelektualna rozmowa, że można szanować swoje zdanie i ładnie się różnić. Coś takiego to wyższa polityka, mająca zastosowanie w przypadku rozmów z ustosunkowanymi dorosłymi, którzy potrafią się bronić i przed którymi trzeba udawać. W moim przypadku ruszyła cała lokalna machina i ambicjonalne przekonanie, że mogą mnie „nawrócić”. W ideologii katolickiej dostaje się wszak dodatkowe punkty za „nawracanie pogan” lub „leczenie” gejów. A środki jakimi się osiąga ten cel nie mają znaczenia, zbożny cel pozwala na ignorowane wszystkich przykazań – wszak katolika obowiązuje Katechizm KK, a nie Biblia, a wszelkie zbrodnie bywają wybaczane, wystarczy tylko powołać się na mętny „interes Kościoła” (który – jest to powtarzane jak mantra – musi przetrwać, więc trzeba ukryć wszelkie niepowodzenia owego „nawracania” czy inne przestępstwa).

Nie chcę rozstrzygać do jakiego stopnia osoby, z którymi się spotkałam w dzieciństwie i później, były zdrowe psychicznie, bo nie mam do tego kompetencji. Wiem za to, jak chociaż w części mogły się czuć dzieci pochodzące z rdzennych ludów Kanady i te urodzone przez panny w Irlandii. I nie mam osobiście wątpliwości, że gdzieś w Polsce też istnieją nienazwane groby bezimiennych dzieci, które zostały zamęczone przez podobnych re-konkwistadorów. Osoby, które wbrew mojej woli próbowały mnie „formować” miały w sobie odpowiednią do tego mieszankę poczucia bezkarności, cynizmu i tępego sadyzmu, czyniące z nich, jak sądzę, wcale nie tak potencjalnych morderców.

A zatem, kiedy u nas?

Mam dosyć czekania. Zróbmy zrzutkę i wypożyczmy skądś sprzęt, i sprawdźmy kilka lokalizacji bez czekania na policję. Marzą mi się duże badania geofizyczne z użyciem takiego bum-bum. To kto się składa?

Katecheza

Katecheza w moim dzieciństwie była dosyć, hmm, szczególnym przeżyciem i jest to bardzo duże niedopowiedzenie. Jestem na tyle wiekowa, że odbywała się w salce przy kaplicy sióstr zakonnych i największą jej zaletę stanowiło, że po drodze nie przechodziło się przez szeroką ulicę do dużego kościoła, gdzie uczęszczała reszta dzieci (dla mnie i kilku innych oficjalnie nie było tam miejsca w grupie i obecnie zastanawiam się, jakimi kryteriami kierowano się przy selekcji, ale to inna sprawa), więc małe smerfy docierały w miarę bezpiecznie. I chyba na tym ich bezpieczeństwo się kończyło. Katechetka zaś zaliczyła wszelkie możliwe wpadki (chociaż wyglądały nie na „bug”, a raczej na „feature”), które skutecznie zniechęciły mnie do Kościoła Rzymsko-Katolickiego na zawsze.

Na samym początku dowiedziałam się, że wystarczy chodzić do kościoła, żeby być dobrym człowiekiem. Moje dociekliwe pytania pozwoliły na pewne doprecyzowanie, więc dowiedziałam się, że fakt, że ktoś był na przykład złodziejem nikł i bladł w porównaniu z faktem, że był to współwyznawca, i że należy go bronić przed innymi (czytaj nie wyznającymi wiary rzymsko-katolickiej). Wychowywana byłam raczej praworządnie i mieszkałam w bloku spółdzielni przy MSW, więc wstrząsnęło mną mocno. I jeśli zastanawiacie się, czy podobne podejście obowiązuje w sprawie pedofilii, to zapewniam, że tak – jak najbardziej zgadzało się to z wyrażanym w czasie katechezy światopoglądem, a i inne rozmowy z osobami również bardziej kościelnymi sprowadzały się do zapewnień, że „dzieciom krzywda się nie dzieje”. Nie mieści się to w głowie i nasza współczesna cywilizacja stoi na przegranej pozycji w zderzeniu kultur z organizacją, która według słów jej przedstawicieli, stoi na straży porządku, wyglądającego dokładnie jak 2000 lat temu, a może nawet jeszcze wcześniej, bo starożytne praktyki greckie dotyczące efebów, którzy dzięki swoim protektorom osiągali później wysoką pozycję w społeczności, miały nie być czymś złym. Obecnie nazywamy takie informowanie dzieci „groomingiem”, czyli przygotowywaniem ich do roli grzecznej i pogodzonej ze swoim losem ofiary seksualnego drapieżnika, a i wtedy spotykało się z raczej ostrą reakcją otoczenia. Oczywiście mam na myśli otoczenie bardziej ateistyczne lub mniej fanatyczne, bo „prawdziwi katolicy” (lub tak zwany kościół wewnętrzny) brak posłuszeństwa i entuzjazmu wobec bycia „wybranym” do kariery (lub raczej „kariery”) kościelnej karali i nadal karzą zaszczuciem swojej ofiary. W reportażu, który niedawno przeczytałam natrafiłam na motyw papaja, który po prostu milknie pytany o ofiary pedofilii i opis szoku osoby zadającej pytanie. Gdyby była kimś z tej grupki z katechezy, to by nie była tak zdziwiona, ponieważ usłyszałaby w dzieciństwie, że księżom, szczególnie hierarchom, to się po prostu należy w nagrodę za ich poświęcenie (czytaj celibat i brak rodziny). Hmm, w seksuologii istnieje (lub istniało) pojęcie pedofilii zastępczej, ale mam pewne wątpliwości, czy przy tak normalizowanej praktyce można mówić o środku „zastępczym”, wyglądało to na całkiem podstawową i jednoznacznie ukierunkowaną orientację, uznawaną przez tych kilka – jeśli nie więcej – osób za oczywistą. Dramatycznie brakuje mi tutaj odpowiednika angielskiego słowa „groomers”, szczególnie że nie musi to być sam pedofil, a ludzie chcący mu się przypodobać.

Reszta nauk katechetki była również szokująca, a dotyczyła dziewcząt i małżeństwa. Wedle jej słów panny do okresu dojrzewania były czyste jak śnieg, brudne stawały się dopiero dojrzewając. (Przy okazji – seks z dzieckiem miał nie być grzechem właśnie przez to dziecko jest jeszcze „czyste”. Cholera wie, jak to rozumieć, pomimo dodatkowych pytań nie udało mi się ogarnąć tej myśli i chyba nikomu zdrowemu na umyśle się nigdy nie uda.) Ale nie bójcie się, nawet jeśli już dojrzałyście, jest jeszcze dla was szansa – musicie wyrzec się seksu na zawsze, hajtnąć się z Chrystusem (czytaj wstąpić do zakonu) i skupić się na wizji idealnego pożycia z bóstwem, które będzie już można uprawiać „bez grzechu”. Bezwstydnie byłyśmy rekrutowane do życia klasztornego, a ponieważ, jak twierdziły zakonnice, już dzieci były „zepsute” dodatkowo nie szczędzono nam rad, że w razie gwałtu nie wolno nic mówić, bo to nasza wina. Wiązało się to oczywiście z katolickim poglądem na rolę kobiety, przez którą upadła ludzkości i zostaliśmy wygnani z Raju. Oczywiście, będąc dociekliwym dzieckiem, zadałam wtedy pytanie o to, gdzie był Adam i dlaczego odpowiedzialność spadła na Ewę, skoro kazano jej z tak silnym złym duchem jak wąż uporać się samej i wyraźnie została wystawiona przez Boga i Adama do wiatru. Czym do kurwy nędzy zajęty był Adam, skoro nie było wtedy jeszcze innych ludzi? Co było tak ważnego, że zostawił ją samą?

Katechetka dopuszczała istnienie kobiet innych niż zakonnice i które stworzone zostały do życia rodzinnego, ale wyraźnie oceniała ich szanse na „życie wieczne” gorzej. Oceniam obecnie, że byłyśmy zniechęcane do wybrania tej opcji, ponieważ jej zdaniem katolickie małżeństwo miało wyglądać zupełnie inaczej, niż byście się spodziewali, że związek kochających się ludzi powinien wyglądać. Jedyną szansę na owo „życie wieczne” w sytuacji kobiety zamężnej miała dawać asceza małżonki, czyli współżycie bez przyjemności (serio-serio dobry katolik powinien ich zdaniem zadbać o brak seksualnej satysfakcji u prawowitej żony), wyłącznie w celu spłodzenia potomstwa. Po rozpłodzie katoliczka powinna myśleć wyłącznie o życiu po śmierci, wyrzec się seksu, odpokutowywać za jakieś miłosne uniesienia lub myśli i ratować swoją czystość, żeby się stać kimś tak godnym szacunku jak Matka Boska. Ach, dodatkowo miała nieść swój krzyż, który polegać miał na cierpliwym znoszeniu, że mąż ma kochanki (z którymi mógł już postępować inaczej i dbać o ich orgazmy, ponieważ nie musiał się troszczyć o ich życie po śmierci). Małżonce miała wystarczyć moralna wyższość modlitwy i zwierzanie się księdzu.

Kolejne moje pytanie zadane zakonnicy dotyczyło innych denominacji i czy w nich pozycja kobiet jest równie żałosna (chociaż może nie użyłam dokładnie tego słowa). Z pewnym zdziwieniem, ale szczerze katechetka odpowiedziała mi, że w luteranizmie pastorami są kobiety na równi z mężczyznami i nie ma obowiązku celibatu. Złożyłam sobie wszystkie te nauki w jedną całość, wyciągnęłam jedyny możliwy i logiczny wniosek, i wróciłam do domu gotowa oświadczyć rodzicom, że muszę zostać luteranką i że nie chcę dalej chodzić na religię rzymsko-katolicką. Oczywiście nie spotkało się to z pozytywną reakcją sióstr i ich współwyznawców (a dodam, że całkiem blisko mojego domu oprócz zakonu żeńskiego jest też i męski, taka dziwna okolica, mimo że stolica i całkiem blisko stąd do Śródmieścia), ale to już zupełnie inna historia, zbyt długa, żeby tu ją opisywać.

PS: jeżeli uważacie, to nie była „prawdziwa” zakonnica, albo „prawdziwa” nauka kościoła, bo mówiła o zasadach nie ujętych w kanonach, to muszę powiedzieć, że w moich namolnych groomingujących do kościelnej „kariery” rozmówcach nie było żadnej wątpliwości, że istnieją zasady i nauki przekazywane sobie w „prawdziwym”, „wewnętrznym” kościele w przekazie ustnym z pokolenia na pokolenie. Kanony są tylko dla zwykłych wiernych.

PS2: Nękano mnie, zastraszano i przypisywano chęć zostania zakonnicą, ponieważ nie chciałam Ryszarda. Bo wiecie, w mózgach wariatów był tylko taki wybór dla zgwałconego dziecka. Zakon, albo wyjście za mąż za gwałciciela. A zgwałcić mógł, bo równie szalony ksiądz „dał” w wieku paru lat i tak trzeba. Znaczy wskazał, jako przyszłą żonę. I trzeba było mnie do tego zmusić.

Dollhouse

Niektórzy fani kojarzą Jossa Whedona. Jest to facet, który uratował postać Buffy. Nieustraszona zabójczyni wampirów pojawiła się pierwszy raz w filmie pełnometrażowym, który okazał się kompletną klapą. Nikt nie wierzył w powodzenie Whedona, który postanowił przenieść opowieść na mały ekran. Zmieniło się dużo, przede wszystkim odtwórczyni głównej roli, ale jądro pozostało to samo – wspólny dla pewnego pokolenia mit o dziewczynie, która zostaje namaszczona na pogromczynię wampirów o graniczących z magią możliwościach fizycznych.

Dollhouse, (Dom lalek) to jeden z kolejnych projektów Jossa Whedona zakończony po dwóch sezonach. Widzimy w nim pewną agencję wyglądającą na krzyżówkę domu publicznego pełnego eleganckich „escorts” do wynajęcia z agencją detektywistyczną i tym razem zamiast urban fantasy znajdujemy się w środku sensacyjnej opowieści SF. Panny z Dollhouse można dowolnie edukować i inaczej niż w Matrixie przed wgraniem nowych umiejętności usuwana jest też osobowość i na jej miejsce wgrywana jest nowa wraz z potrzebnymi umiejętnościami. Jest to przerażająca wizja i niestety serial został urwany na początku powstającego ruchu oporu laleczek, które pomimo wszystkiego, co robiono z ich pamięcią zaczęły orientować się w jak bardzo są wykorzystywane i nie wiedzą dlaczego, ani jak znalazły się w tej sytuacji.

Mam to za niezwykle udaną metaforę sytuacji kobiet w zmierzeniu ze współczesną kulturą i żałuję, że serial nie był kontynuowany. Zawsze się znajdzie mężczyzna gotowy tłumaczyć kobiecie wszystko, szczególnie rzeczy, na których się nie zna. Prowadzi to do zabawnych sytuacji, kiedy okazuje się, że bywają chłopcy, którzy z całym przejęciem tłumaczą dziewczynom, że powinny być przyzwoite i powstrzymywać okres, aż znajdą się w łazience i że wcale nie potrzebują podpasek. Oczywiście jest to kwestia braku edukacji, ale stoi też za tym wmawianie dzieciom płci męskiej, że to oni mają traktować kobiety jako coś uległego, na czym najlepiej zna się np. znajomy ksiądz, który przedstawia swoje poglądy jako coś obowiązującego, a oficjalną naukę jako niebezpieczny scientyzm. Podobni mu księża potrafią też wmawiać wszystkim, że włożenie do pochwy penisa, nawet gwałtem powoduje, że kobieta staje się lubieżna i zakochuje się w gwałcicielu, a jedenastoletnia dziewczynka jest odpowiednio dojrzała do seksu i to ona bywa winiona za poczynania sprawcy gwałtu. Wszelkie próby opowiedzenia komukolwiek, co się stało, są gaszone w brutalny sposób wmawianiem ofierze, że to jej zemsta za odrzucenie napalonej młodocianej dziwki. W efekcie znajdujemy się w świecie Dollhouse gdzie dzieci i kobiety są torturowane psychicznie i są zmuszane do przyjęcia punktu widzenia oprawców. Mam nadzieję, że twórcy Dollhouse miał pomysł jak poprowadzić dalej fabułę i że kiedyś dowiem się, czym skończył się pączkujący bunt Laleczek.

Henio

W czasie studiów przeszłam kurs historii Anglii. Odkryłam wtedy jedną rzecz – że interesuje mnie bardziej historia społeczna, materialna lub kulturoznawstwo, a nie historia polityczna, która jest głównym polem badań historycznych.

Jest w tym pewien paradoks, z jednej strony jeden z pierwszych wykładów na psychologii to biologiczne podstawy człowieka, gdzie studenci uczą się, że wszyscy ludzie mają ten sam wspólny człon zachowań wynikający z naszej biologiczności, z drugiej strony w badaniach historycznych dominuje model przypisujący wszystkim władcom wyłącznie motywy polityczne i racjonalne. Pozwolę się z tym nie zgodzić i za feministycznymi badaczkami przezwać, to co robi dominujący nurt w Polsce HIStorią. Pochylmy się chwilę nad HERstorią, biorącą pod uwagę podstawowe ludzkie potrzeby i emocje.

Podstawowe ludzkie zachowania, które gwarantują przeżycie, tak samo jak innych zwierząt, zawierają się w tak zwanych „czerech F”. Termin pochodzi od angielskich słów feed, fight, flee, fuck (jedz, walcz, uciekaj, ciupciaj). Wszystko inne tak naprawdę związane jest z tymi częściami mózgu, które odróżniają nas od zwierząt i zawiadują wyższymi emocjami. Praktycznie cała ludzka kultura to wysiłki, żeby w kulturowy sposób oswoić nasze cztery F i zamknąć w okowach dobrych obyczajów.

Jednym z moich ulubionych przykładów błędów popełnianych przez piewców poglądu, że mężczyźni stoją ewolucyjnie wyżej od kobiet i kierują się wyłącznie zdrowym rozsądkiem, a wszystkie decyzje władców są podyktowane kwestiami politycznymi, jest Henryk VIII.
Oto fakty: Katarzyna Aragońska i starszy brak Henryka zwierają małżeństwo. Brat Henryka umiera na tajemniczą chorobę, Katarzyna twierdzi, że małżeństwa nie skonsumowano, organizowane są zaręczyny młodszego brata z Katarzyną, po pewnym czasie Henryk twierdzi, że zaręczyny zostały zorganizowane bez jego zgody. Król Hiszpanii nalega na małżeństwo. Co twierdzi polska Wikipedia? „Henryk został zmuszony do oświadczenia, że zaręczyny zorganizowano bez jego zgody”. Śmiem wątpić i chciałabym zobaczyć źródła materialne, których używa się do poparcia tego stwierdzenia. Zresztą równie dobrze można twierdzić, że ściemniał później dla dobra miotającej się między Francją i Hiszpanią Anglii. Dumny Albion nie miał wtedy zbyt mocnej pozycji i potrzebował sojuszy. Popatrzmy na to obiektywnie. Dwóch rozbrykanych angielskich nastolatków i dewocyjna hiszpańska księżniczka, która z całą pewnością przybyła na dwór w towarzystwie kontrolującego ją katolickiego spowiednika. Małżeństwo było więc wyjątkowo niedobrane i według słów Katarzyny nie zostało skonsumowane. Bracia z całą pewnością rozmawiają na jej temat i z całą pewnością młodszy brat wcale nie ma ochoty na związek z kobietą, która prawdopodobnie nie chce spełniać obowiązku małżeńskiego, jest antypatyczna i brzydka, czego nie nadrabia wdziękiem czy ciepłem. Czy mam rzeczywiście wierzyć, że Henryk sam z siebie nie oponował? Moim zdaniem było wręcz odwrotnie, węszę możliwe morderstwo i intrygi Hiszpanów, doprowadzające do ukrycia faktu, że Hiszpanka jako klacz rozpłodowa jest towarem wybrakowanym i że zrobią wszystko, żeby uniemożliwić odesłanie jej do domu wraz z fanatyzującym dworem (nie pomylę się chyba bardzo, jeśli założę potencjalne istnienie w nim hiszpańskich szpiegów).

Nasz bohater był osobą wykształconą, muzykiem i autorem traktatów, co jest dla mnie dla mnie ważne, ponieważ za jeden z nich Henryk dostał od papieża tytuł „obrońcy wiary” Fidei Defensor. Ironiczne, biorąc pod uwagę, że dostał to za krytykę Marcina Lutra, a sam doprowadził do oderwania Anglii od Rzymu. Nie dziwię się temu niezrozumieniu, Luter wyprzedzał swoją epokę w kwestii opinii na temat pozycji kobiet w społeczeństwie i był skazany na niezrozumienie. Tak samo jak nie dziwię się, że po nieudanym małżeństwie z Kasią i najeździe hiszpańskich szpiegów Henio miał już po dziurki w nosie europejskich księżniczek.