Archiwum kategorii: Różne

Henio

W czasie studiów przeszłam kurs historii Anglii. Odkryłam wtedy jedną rzecz – że interesuje mnie bardziej historia społeczna, materialna lub kulturoznawstwo, a nie historia polityczna, która jest głównym polem badań historycznych.

Jest w tym pewien paradoks, z jednej strony jeden z pierwszych wykładów na psychologii to biologiczne podstawy człowieka, gdzie studenci uczą się, że wszyscy ludzie mają ten sam wspólny człon zachowań wynikający z naszej biologiczności, z drugiej strony w badaniach historycznych dominuje model przypisujący wszystkim władcom wyłącznie motywy polityczne i racjonalne. Pozwolę się z tym nie zgodzić i za feministycznymi badaczkami przezwać, to co robi dominujący nurt w Polsce HIStorią. Pochylmy się chwilę nad HERstorią, biorącą pod uwagę podstawowe ludzkie potrzeby i emocje.

Podstawowe ludzkie zachowania, które gwarantują przeżycie, tak samo jak innych zwierząt, zawierają się w tak zwanych „czerech F”. Termin pochodzi od angielskich słów feed, fight, flee, fuck (jedz, walcz, uciekaj, ciupciaj). Wszystko inne tak naprawdę związane jest z tymi częściami mózgu, które odróżniają nas od zwierząt i zawiadują wyższymi emocjami. Praktycznie cała ludzka kultura to wysiłki, żeby w kulturowy sposób oswoić nasze cztery F i zamknąć w okowach dobrych obyczajów.

Jednym z moich ulubionych przykładów błędów popełnianych przez piewców poglądu, że mężczyźni stoją ewolucyjnie wyżej od kobiet i kierują się wyłącznie zdrowym rozsądkiem, a wszystkie decyzje władców są podyktowane kwestiami politycznymi, jest Henryk VIII.
Oto fakty: Katarzyna Aragońska i starszy brak Henryka zwierają małżeństwo. Brat Henryka umiera na tajemniczą chorobę, Katarzyna twierdzi, że małżeństwa nie skonsumowano, organizowane są zaręczyny młodszego brata z Katarzyną, po pewnym czasie Henryk twierdzi, że zaręczyny zostały zorganizowane bez jego zgody. Król Hiszpanii nalega na małżeństwo. Co twierdzi polska Wikipedia? „Henryk został zmuszony do oświadczenia, że zaręczyny zorganizowano bez jego zgody”. Śmiem wątpić i chciałabym zobaczyć źródła materialne, których używa się do poparcia tego stwierdzenia. Zresztą równie dobrze można twierdzić, że ściemniał później dla dobra miotającej się między Francją i Hiszpanią Anglii. Dumny Albion nie miał wtedy zbyt mocnej pozycji i potrzebował sojuszy. Popatrzmy na to obiektywnie. Dwóch rozbrykanych angielskich nastolatków i dewocyjna hiszpańska księżniczka, która z całą pewnością przybyła na dwór w towarzystwie kontrolującego ją katolickiego spowiednika. Małżeństwo było więc wyjątkowo niedobrane i według słów Katarzyny nie zostało skonsumowane. Bracia z całą pewnością rozmawiają na jej temat i z całą pewnością młodszy brat wcale nie ma ochoty na związek z kobietą, która prawdopodobnie nie chce spełniać obowiązku małżeńskiego, jest antypatyczna i brzydka, czego nie nadrabia wdziękiem czy ciepłem. Czy mam rzeczywiście wierzyć, że Henryk sam z siebie nie oponował? Moim zdaniem było wręcz odwrotnie, węszę możliwe morderstwo i intrygi Hiszpanów, doprowadzające do ukrycia faktu, że Hiszpanka jako klacz rozpłodowa jest towarem wybrakowanym i że zrobią wszystko, żeby uniemożliwić odesłanie jej do domu wraz z fanatyzującym dworem (nie pomylę się chyba bardzo, jeśli założę potencjalne istnienie w nim hiszpańskich szpiegów).

Nasz bohater był osobą wykształconą, muzykiem i autorem traktatów, co jest dla mnie dla mnie ważne, ponieważ za jeden z nich Henryk dostał od papieża tytuł „obrońcy wiary” Fidei Defensor. Ironiczne, biorąc pod uwagę, że dostał to za krytykę Marcina Lutra, a sam doprowadził do oderwania Anglii od Rzymu. Nie dziwię się temu niezrozumieniu, Luter wyprzedzał swoją epokę w kwestii opinii na temat pozycji kobiet w społeczeństwie i był skazany na niezrozumienie. Tak samo jak nie dziwię się, że po nieudanym małżeństwie z Kasią i najeździe hiszpańskich szpiegów Henio miał już po dziurki w nosie europejskich księżniczek.

O Musica mundana słów kilka

Blisko pół roku zabieram się za popełnienie tego wpisu. Powodów zgromadziło się kilka. Po pierwsze, zanosi się na coś w rodzaju egzegezy własnej powieści, co można uznać za przesadny ekshibicjonizm, niech inni takie rzeczy piszą, jeśli uznają, że warto. Po drugie,  od czasu opublikowania eseju „Śmierć autora” Rolanda Barthesa – a, uwierzcie mi, nie jest to świeża rzecz – wszelkie dywagacje typu „co autor chciał wyrazić” wydają się co najmniej lekko nie na miejscu w postmodernistycznym świecie, gdzie czytelnik interpretuje lekturę i dzięki niemu ożywa. Lecz cóż mam zrobić, skoro nikt do tej pory nie poruszył kwestii warstwy politycznej tego tekstu? Zadecydowałam zatem, że czas jednak coś o tym napisać na blogu. Barthes też w końcu trochę osłabił swoje stanowisko.

Mam nadzieję, że nie zdradzę zbyt wiele z fabuły, mówiąc, że „Musica mundana” opowiada dzieje heavy metalowego muzyka, który trafia do świata rządzącego się magią. Nie jest to nowy motyw, wydawać się może nawet oklepany, ale od czasów studiów prześladowały mnie myśli o tym, jak go połączyć z jednej ze starymi wyobrażeniami niesłyszalnej dla ludzi muzyki sfer Boecjusza, a z drugiej z bardziej współczesną fizyką, a dokładniej modelem korpuskularno-falowym i pomysłami de Broglie’a, twierdzącymi że nawet materię można opisać jako falę. Dźwięk też jest falą, więc te dwa modele łączą się ze sobą, oczywiście nie ma to żadnego naukowego sensu, ale w fantasy wystarczy i w głowie autorki powstała myśl o magii opartej na muzyce i alternatywnych światach, które można odwiedzać, dostrajając się do odpowiedniej częstotliwości.

Utrzymuję się zupełnie z czegoś innego niż literatura; powiedzmy sobie szczerze, dla większości autorów w Polsce pisanie jest czasochłonnym hobby i najwyżej źródłem dodatkowego dochodu, a ja jestem dosyć leniwa, więc pewnie moje pomysły zostałyby niezrealizowane, mając towarzystwo innych, nigdy niezaczętych lub niedokończonych tekstów. Jednak stało się coś, co mnie zmotywowało i dochodzimy w końcu do części politycznej tego wpisu i mojej złości na polską rzeczywistość.

Zanim napiszę coś, co zantagonizuje kilka osób, które cenię, kilka słów wyjaśnienia. Nie mam nic przeciwko większości katolików. Bywają wśród nich ludzie wykształceni, traktujący religię albo ceremonialnie, albo jako zbiór metafor, z których czerpią pocieszenie, a literaturę biblijną tak jak należy ją moim zdaniem traktować – jako wytwór ludzi swojej epoki, kultury i czasów, zgodnie ze wszystkimi narzędziami, jakich dostarcza kulturoznawstwo i literaturoznawstwo. Problem mam jednak z osobami, które patrzą na Biblię i religię na sposób, którego nie powstydziliby się Amerykanie z Bible Belt, jako coś, co należy traktować dosłownie i walczyć, aby wszyscy wyznawali homogeniczny światopogląd. Oczywiście, spotkałam się już z zarzutem wojowniczego ateizmu, ale naprawdę uważam, że czas korzystać z prawa do wolności wypowiedzi i wyznawania poglądów bez lęku. Należy wskazywać na prymat nauki – inaczej okazuje się, że jesteśmy jak podgrzewana powoli żaba, której cały czas mówi się, że ma szanować potrzeby innych ludzi do wyznawania religii i zanim się zorientuje kończy martwa. Co w polityce można tłumaczyć jako zlikwidowanie wydawało się nienaruszalnego kompromisu w sprawie aborcji i wprowadzenie całkowitym zakazem aborcji.

Do tej pory pamiętam zdjęcie zadowolonego proboszcza i kilku dzieci, patrzących jak płoną egzemplarze „Harry’ego Pottera”. Pomińmy że ognisko najprawdopodobniej powstało z naruszeniem przepisów przeciwpożarowych – przypominam, że w miastach nie wolno rozpalać ognisk. Nieważne też, że od lat czterdziestych XX wieku nie istnieje żadna oficjalna lista dzieł zakazanych. Wystarczy jednak, że duchowny uzna za zagrożenie fikcję przedstawiającą przygody młodego czarodzieja, aby uczniowie zostali wciągnięte w stawianie mini stosów. Jest to powód do niepokoju, ponieważ mamy do czynienia z instytucją która co do zasady odrzuca naukę i wypluwa z siebie teologiczne zapewnienia, że skrobia zarażona pałeczką krwawą jest częścią mięśnia sercowego. Pamiętam jeszcze na tyle katechezę z dzieciństwa, że chyba wiem, jaki problem mają niektórzy katolicy z fantasy. Każde fantazjowanie biorą za rodzaj objawienia, bo – jak tłumaczono mi w dzieciństwie na religii – myśli muszą skądś pochodzić i każde przedstawienie magii pochodzi od złego. A zatem pewnie by uznali, że autorzy fantasy zasługują na egzorcyzmy. Jeżeli komuś wyda się to stwierdzenie przesadnym, proszę zastanowić się nad przypadkiem Adama Darskiego. Do spraw o obrazę uczuć dołączył dodatkowy element – prośba do sądu, aby poddać muzyka badaniom psychiatrycznym i egzorcyzmom. Państwowy sąd, poważna instytucja wydawałoby się, ma rozstrzygać o czyimś zdrowiu psychicznym lub opętaniu.

Absurd goni absurd.

Można powiedzieć, że Nergal to ekstremista, niech i tak będzie. W takim razie proszę mi wyjaśnić, za co obrywa Megadeth? Lider zespołu sam się określa jako new born Christian (pomińmy lata uzależnień od narkotyków, w końcu jest nawróconym grzesznikiem). A mimo to Megadeth bywa umieszczany na listach zespołów oskarżanych o satanizm. Sądzę, że prędzej chodzi o narzucenie swoich przekonań estetycznych i wychowanie kolejnych pokoleń posłusznych klonów. Nie zdziwię się, jeśli po muzykach metalowych i Harrym Potterze również mniej znani pisarze fantasy będą narażeni na szykany.

Można powiedzieć, że taki mamy klimat. Ale można zrobić tak jak ja – odreagować i na złość Kościołowi Katolickiemu napisać powieść, w której wypędzone niegdyś przez niego magiczne istoty po wiekach od wygnania z Polski odpowiadają inwazją i założeniem swojej kolonii w Krakowie. A mój główny bohater (mający ze mnie i narzeczonego z dawnym lat więcej, niż myślicie) pada ofiarą spisku zaburzonych psychicznie ludzi. Ale nie bójcie się, wróci silniejszy niż kiedykolwiek.

I mityczne postaci wcale nie zamierzają wracać do siebie.

Apostazja

Jest to trochę zabawne, bo ludzie znający mnie od dzieciństwa wiedzą, że jestem satanistką i norweską poganką (oraz ateistką, i tylko trochę żartuję), ale dopiero teraz formalnie złożyłam apostazję, czyli deklarację, że Kościół może mnie oficjalnie pocałować w dupę. Bawi mnie to dlatego, że na przełomie wieków byłam jedną z osób, które wpisały się na listę pogan potrzebną, żeby formalnie zalegalizować w Sądzie Najwyższym Kościół Rodzimowierczy, czyli pogański. Nie pamiętam, który to dokładnie kanon Kościoła Rzymsko-Katolickiego o tym mówi, ale fakt faktem – jest to deklaracja przed urzędnikiem innego kościoła, czyli BUM-TSSS i nie jestem od tamtego momentu katoliczką. Niestety kilka osób nie chciało tego uznać i zaczęło mnie prześladować religijnie i wmawiać, że jestem, kim nie jestem, więc uznałam – w momoci, gdy zaszczuli mnie do wystąpienia stanów lękowych – że potrzebny mi oficjalny papier uznawany przez KRK. Wal się, klerze, jestem wolnym człowiekiem i nie będziecie mnie na siłę wydawać za imbecyla na podstawie urojeń maniaka religijnego (który „wie, kto powinien być z kim” i że on „mnie daje Rafałowi” – ten świr już na zawsze skompromitował w moich oczach chrześcijaństwo), ani nie będziecie ograniczać mojej wolności religijnej. Macie w końcu przyjąć do wiadomości, że Ryszard nie jest moim krewnym, a jego rewelacje to urojenia, lub celowe kłamstwa.

Dawne paszportowe były lepsze…

Czas chyba sobie zrobić jakieś lepsze fotki, bo obecne paszportowe nie są nawet w połowie tak ładne, nie nadają się ani na bloga, ani na okładkę książki (prace trwają, czekam na dwie kolejne ilustracje, bo trzeba je ponownie zeskanować i to w zasadzie będzie koniec składu).

Unsolicited Dick Pics

Będąc młodą nauczycielką, wpadłam na pomysł założenia w jednej z uczelni anglojęzycznego forum, gdzie studenci mogliby dodatkowo ćwiczyć w mówieniu w obcym języku. Zależało mi na stałej umowie o pracę, więc wykazywałam się kreatywnością i zaradnością. Za zgodą mojej przełożonej, poszłam do informatyków, wyłuszczyłam pomysł i zostało mi owe forum założone. Pozostała kwestia zasobów, czyli inaczej mówiąc jakiś ciekawych wątków, które uczestnicy mogliby czytać lub się w nich wypowiadać.

Zamieściłam ciekawe anegdoty z Internetu, ale to wciąż czegoś brakowało. Zapytałam zaprzyjaźnionego dziennikarza o poradę i zupełnie nieświadoma, jakie to mogłoby nieść konsekwencje, założyłam wątek, w którym było miejsce na wszystkie zwroty i synonimy do „making out” (co można zgrubnie przetłumaczyć jako całowanie). Jednocześnie uczyłam się administrować forum internetowym, co było chyba dla mnie najciekawsze.

Wszystko przez pewien czas działało bez problemu, aczkolwiek studenci, co chyba zupełnie nie jest dziwne, gdy weźmie się pod uwagę, że angielski był całkowicie niekierunkowym przedmiotem, niezbyt chętnie się udzielali na forum. Zaczęłam zatem zaglądać tam rzadziej i rzadziej, a nawet trochę o nim zapomniałam.

Otrzeźwił mnie telefon od jednej z dziewczyn z Administracji.

– Małgosia, ty zarządzasz anglojęzycznym forum? – padło pytanie.

– Tak? – odparłam zdziwiona.

– Mam informację, że są tam zdjęcia nagich penisów.

Zamarłam. W głowie wciąż miałam informacje o wymaganiach wobec nauczycielek obowiązujące w dziewiętnastowiecznych Stanach Ameryki Północnej. Miały być pannami, mężatki nie miały wstępu do tego zawodu, gdyż ciąża, która nieodwołalnie kojarzyła się z seksem, mogła poważnie zgorszyć młodzież. Inne miejsce, inne czasy, ale  fotki kutasów były o wiele gorsze niż ciąża, a ja nadal nie miałam stałej umowy o pracę.

– Zupełnie nic o tym nie wiem! – wyjąkałam. – Zaraz sprawdzę!

Pobiegłam do laptopa i zalogowałam się na forum. Były! Nie w erekcji, więc z ulgą stwierdziłam, że raczej nikt mnie nie oskarży o rozpowszechnianie pornografii. Zaczęłam je usuwać. Było ich mnóstwo i mnóstwo, zbyt dużo, żeby łatwo usunąć. Zablokowałam więc forum na dobre, i napisałam mejla do Administracji, że nie ja je wrzuciłam i że może to być sprawa dla policji.

W odpowiedzi przeczytałam, że nikt mnie nie podejrzewa o umieszczanie takich zdjęć. Wtedy odetchnęłam z ulgą, faktycznie nie posiadam odpowiedniego oprzyrządowania i nie dam rady wyprodukować podobnych obrazów w żaden sposób.

Czasem zastanawiam się tylko czyje to były penisy i dlaczego w szkołach średnich do obowiązkowych badań okresowych dla nauczycieli należą badania WR. Na uczelniach ich nie ma.