Nie dziękuję różnym fanom fantastyki, czy osobom, z którymi pracuję, za ich debilizm i to, że zostałam wydana na pastwę wariatom tylko dlatego, że twierdzili, że są moją rodziną. Ryszard Nowak nie jest moją rodziną, wbrew temu co uroiła sobie pewna Krystyna i rozniosła po fandomie, jednocześnie twierdząc, że „nie jestem nią” – czyli osobą publikującą w Nowej Fantastyce i autorką Przepowiedni z Feniksa. Nie życzę sobie, żeby Krystyna lub ktokolwiek inny rozpowiadał, że jestem kuzynką Ryszarda Nowaka. Podobnej bzdury nigdy nie słyszałam. Jest to wariat, tak samo jak Rafał. Rafał nie jest moim mężem, nie jest czymkolwiek dla mnie – z tego co wiem, jest imbecylem, który mnie nęka od dzieciństwa i uważa, że jak mnie przeczeka, to w końcu zgodzę się za niego wyjść „bo ksiądz mu mnie dał” i nie chodzi tu o jakąkolwiek ceremonię, tylko o to, że jakiś debil, który niestety wciąż jest na wolności, bo państwo polskie chroni wariatów, szczególnie kościelnych, ubzdurał sobie coś na mój temat i stwierdził, że trzeba mnie „nawrócić”, a Rafał bardzo chce mnie „nawrócić”, więc do siebie pasujemy.
Naprawdę nie dziękuję debilom, którzy uwierzyli chorym ludziom z rodziny wariata Rafała, że muszą mnie ratować i „przypomnieć mi siebie” – zniszczyliście mi życie, autentycznie znowu kilka dekad mojego życia upłynęło mi na Mac-pracy (w porównaniu do tego, co mogłabym robić) oraz radzeniu sobie z efektami prania mózgu, jaki mi ci wariaci zaserwowali z waszą pomocą. To że polscy psychiatrzy są skrajnie niekompetentni to jeszcze inna sprawa – biorą zlecania od wariatów i zarąbują na śmierć osoby, które stanowią obiekt obsesji maniaków religijnych.
Nikt mi z was nie pomógł, za to musicie wiedzieć, że mi zaszkodziliście jak nikt inny. Rafał to zło. Ryszard to zło. Blond pizdy z rodziny czy sekty Rafała nigdy nie były moimi przyjaciółkami. Wcześniejsze moje wpisy stanowią mieszankę prawdy i tego, co mi wariaci starali się wmówić. O ile mi wiadomo Rafał i jego rodzina to nie są Cyganie, za to szalony ksiądz z mojego dzieciństwa chyba do tej pory uważa mnie za Cygankę i chce nawracać. Wciągnął w to księdza Staraka. Na początku szkoły podstawowej zaczął mi wmawiać, że mój rudawy, dosyć jasny brąz jest kolorem farbowanym, mój ojciec jest żydem, a matka blondynką. Jak widać na zdjęciach umieszczonych na blogu, jest zupełnie inaczej. Swoimi intrygami i kłamstwami zablokował mie karierę sportową i każdą inną. Pranie mózgu jest czymś okropnym, nie należy pozwalać, żeby ktokolwiek w tej sposób się bawił. Od stresu i traumy traci się pamięć. Krystynie szczególnie nie dziękuję.
Maniacy religijni są świadomi tego, że kłamią. Wymyślają sobie fałszywe tożsamości – Rafał podawał się za Darskiego, a ktoś inny za mojego wujka. Rozmyślnie niszczą ludziom życie i zaszczuwają na śmierć, fałszując potem testamenty („bo przecież się nawrócił”). Są skrajnie niebezpieczni i nieprzewidywalni. Są terrorystami i powinni być traktowani z podobną surowością jak terroryści z Al Kaidy. Ksiądz mnie znienawidził, bo nie chodziłam do kościoła i to wystarczyło, żeby szczuł na mnie mniej lub bardziej zdrowych psychicznie ludzi. Najbardziej boli zdrada najbliższych, nie powinni wierzyć w jego kłamstwa. No więc durnie, nie nawróciłam się i się nie nawrócę. Za to mam papier z potwierdzeniem apostazji. Oprawiłam sobie i postawiłam na stoliczku, żeby czerpać z niego otuchę, że udało mi się pomimo prania mózgu i zastraszania. Nie cofnę apostazji i nie wrócę do pisania. Przepraszam tych, co czekają na drugą część mojej sagi. Nie wyobrażam sobie działania w środowisku, w którym szaleją terroryści z Opus Dei i moje zapewnienia, że są to obcy ludzie, były nie tylko puszczane koło uszu, ale terroryści dostali nieobrażalnie dużą pomoc od użytecznych idiotów.
Ciekawe co jeszcze o mnie Rafał i jego sekta nakłamali, może ktoś z kolei mnie zacznie na nich donosić?
Jak już pewnie wielu z moich czytelników wie, chodziłam do podstawówki z dziećmi gangstera z pochodzenia Roma (czyli Cygan) znaczy się maniaka religijnego, który pod wpływem schizofrenika opowiadał mi bzdury, które miały mnie zastraszyć, albo przekonać, że zna moją rodzinę. Jakby nie było, rozmawianie z nim to stracony czas, dodatkowo dla kogoś zaszczutego jak ja kontakt z takimi ludźmi grozi poważnymi problemami z psychiką, która pod wpływem takich ludzi zaczyna przetwarzać wymyślone przez schizofrenika historie. Nie jest to tak zabawne, jak mogłoby się wydawać, traci się dużo czasu i energii na wyzwolenie spod takiego wpływu. A taki schizofrenik i maniacy potrafią oszukiwać – chociaż nie powinno im się udać – psychiatrów czy psychologów (a sposobach diagnostyki czy poziomie etyki psychiatrów porozmawiamy kiedy indziej).
Zostawię poniższy akapit, tak jak go wcześniej napisałam, proszę tylko zamiast Cygana podstawić sobie katolika – podobnie nie szanują kobiet, a swoje poglądy wywodzą z kultury sprzed ponad 2000 lat. Niektórzy nadal twierdzą, że Biblię należy traktować dosłownie.
Pochodzenie etniczne nie byłoby ważne – wszak jesteśmy cywilizowanymi ludźmi i nie kierujemy się uprzedzeniami rasowymi – gdyby nie fakt, że są kręgi kulturowe lepsze i gorsze. Sama jestem wyborczynią lewicy, ale niestety w tym przypadku zawsze będę powtarzać, że kultury, w których kobiety nie mają żadnych praw, są kulturami przestępczymi i będę je zawsze oceniać jako gorsze. Zgodzą się, to z informacją z podręcznika profilera-kryminologa (jedna z pozycji, które przeczytałam jako studentka, korzystając z bogatej oferty Biblioteki UW) – z tego środowiska wywodzą się najgroźniejsi przestępcy zmuszający kobiety do prostytucji. Nie jest to dziwne, skoro dla Cyganów kobieta ma tyle praw, co krzesło, czyli jeśli Cygan się chce żenić, to po prostu sobie babę bierze. Oczywiście może być tak, że boi się ojca dziewczyny innego Cygana, ale w przypadku osób spoza ich kultury nie występują takie ograniczenia. Po prostu się z nami nie liczą.(1)
⛧⛧⛧
Gangster Maniak religijny posiadający dzieci w mojej podstawówce złożył mi propozycję nie do odrzucenia – będę mogła przeżyć, jeśli nauczę się żyć w świecie przestępczym i zaakceptuję ich zwyczaje. Znaczy się, maniak religijny kłamał, że jest przestępcą, bo w jakiś dziwaczny sposób miało to mnie zachęcić do wyznawania Chrystusa i okradania mich rodziców. Oczywiście, że odmówiłam. Dla mnie różnica pomiędzy gangsterem a maniakiem religijnym jest kosmetyczna, skoro padłam ofiarą prześladowania jako dziecka, a maniak, żeby mnie „nawrócić” porwał mnie i próbował zgwałcić w łazience pobliskiego liceum. Na szczęście, udało mi się uciec, gdy wsadziłam mu palce w oko, przełamując opór przed skrzywdzeniem kogoś. Od tego momentu zaczęło się dla mnie piekło pomówień i prześladowań. Robiono ze mnie wariatkę i szczuto na mnie różne osoby. Moje inne koleżanki z mojej podstawówki, dowiedziały się, że niby jestem prostytutką, a ojciec Rafała, czyli gangster maniak religijny mnie ratuje. Miałam podobno już samo zgłosić się do burdelu i mnie z niego wyciągnął. Podobne bzdury opowiedziano chyba wszystkim. Rafał czyli syn tego gangstera maniaka religijnego wraz ze swoimi kolegami próbował mnie zgwałcić w szkolnej ubikacji, zostałam przez jego gang (sami o sobie mówią, że są w mokotowskim gangu, takim „katolickim”) wiele razy również pobita. Miałam być szmatą, która zniszczyła samą siebie – z powodu pomówień gangstera, Rafała i jego siostry zabroniono mi jeździć na łyżwach, ale to mnie zarzuca się zaszczucie łyżwiarki z naszej szkoły (czyli niby zaszczułam sama siebie). W życiu nie miałam być żoną Rafała, w życiu nie byliśmy słodką parą zakochanych dzieci. Był już wtedy po ojcu młodocianym gangsterem maniakiem religijnym i miał jego obskurne przemocowe maniery. Przemocą próbował mnie zmusić do małżeństwa, twierdząc że jeśli nie zaakceptuję go od razu to sprawi, że wszyscy i tak będą uważali, że jestem jego żoną. Kłamał, twierdząc, że mieszkamy razem i że mnie zna. Stworzył wokół mnie pustkę, zaszczuł i okłamał na mój temat i temat mojego stanu cywilnego wszystkie osoby, z którymi chciałam się spotykać. Zamknęłam się w sobie i stałam się z jego powodów odludkiem. Ale myli się, jeśli uważa, że zmusi mnie w tej sposób do tego, abym w końcu go zaakceptowała. Zniszczenie mi życia było karą za brak podporządkowania się i odmowy okradania najbliższych i pomocy w przekrętach (co miało oznaczać „nawrócenie” – fascynujące jest, że głównym zajęciem chorych psychicznie ludzi jest pozyskiwanie funduszy w niekoniecznie legalny sposób – nie zamieram ulec, tylko diabła w końcu wsadzić do więzienia psychiatryka (jego ojciec mam nadzieję już siedzi, niestety, jeszcze nie siedzi, bo wariat, chociaż wskazałam go Policji Straży Akademickiej, gdy przyszedł mnie zaszczuwać w pracy i poprosiłam, żeby poinformowali Rektora i Policję, że mnie śledzi).
To samo spotyka mojego siostrzeńca, a w każdym razie tak mi powiedzieli maniacy religijni, podobno w analogiczny sposób traktuje go siostrzenica Rafała, która bardzo chce wyjść za mąż za kogoś, kto jej nigdy nie zechce i który nigdy się z nią nie spotykał. Podobno Ryszard, jak to ma w zwyczaju, wyznaczył mojego siostrzeńca na męża tej żmiji z kolejnego pokolenia wariatów. Więc także mój siostrzeniec ma na karku niszczącą jego życie psychopatkę idiotkę maniaczkę religijną uważającą Ryszarda za świętego, kogoś z rodziny, która koniecznie postanowiła wedrzeć się do wyższych sfer i się wzbogacić. Herbowe szlachectwo to coś, co nieczęsto się spotyka w świecie pochodzących z Romów kurewek głupich maniaczek religijnych, prawda? Jestem pewna, że dzięki kłamstwom tej chamicy otoczenie mojego siostrzeńca też uważa, że jest „zajęty”. Podejrzewam, że jego sympatia z lat dziecięcych została okłamana na temat tego, z kim jest związany i dlatego zakochała się, i wyszła za mąż za kogoś innego.
Rozmawiałam z Rafałem między innymi o tym, po co mu to małżeństwo i jak je sobie wyobraża – to mentalny alfons i przestępca (uważa, że ma prawo mnie sprzedać do burdelu, jeśli nie będę po ślubie wykonywać jego żądań), mający nadzieję, że uda mu się tym razem okradać ludzi z wyższej klasy niż plebs, którym się otacza. Jego siostra nie jest inna. Oboje stoją za zaszczuciem moich przyjaciół Iwony Klickiej i Krzysztofa Rudzkiego. Jego ojciec Ryszard sfałszował testament Krzysia i podsunął durnemu księdzu-pedofilowi biskupowi do poświadczenia. Żaden z nich nie jest aniołem, nikomu nie można wierzyć na słowo.
Zostałam przez nich zaszczuta do momentu, w którym w którym w rozpaczy zaczęłam wysyłać mejle wszędzie, gdzie się dało – do Ministerstwa Spraw Wewnętrznych, do pewnego biura poselskiego, do Prokuratora i w końcu do Ambasady prosząc o ochronę międzynarodową na podstawie prawa międzynarodowego (co było podobno strzałem w dziesiątkę, ponieważ maniacy religijni urobili również Prokuratora oraz biegłego policyjnego psychiatrę i o mało nie zostałam przez nich zakatowana). W końcu dostałam jakąś pomoc i policyjny profiler zaczął wyprowadzać mnie na prostą, zaręczając, że mój kolega z podstawówki wraz ze swoją siostrą i jej dziećmi pójdą do więzienia, dołączając do reszty rodziny. to wariaci i że nie ma się czym przejmować. Nie ma się czym przejmować? Trzeci raz, kurwa, rozstałam zaszczuta do granic wytrzymałości i o mało nie popełniłam samobójstwa, bo ktoś nie chciał uwierzyć, że lepiej wiem, co to za ludzie. Zostałam zaszczuta przez imbecyli i wariatów, którzy w Kościele mają praktycznie status żywych świętych i imbecyle maniacy religijni wierzą, że każde ich złośliwe kłamstwo to prawda – bo oprócz rzeczy, które wynikają z urojeń świadomie łżą, gdy tylko im to pasuje. Wariaci do psychiatryka, imbecyle do więzienia maniacy religijni również do wariatkowa. Tyle razy im tłumaczono, jaka jest prawda, że nikt już nie będzie się kłopotał tłumaczeniem po raz kolejny.
Chociaż z innej strony, czy to rzeczywiście imbecyle, czy imbecylizm to tylko przykrywka? Może jest inaczej i to świat przestępczy wykorzystuje kościelnych wariatów, szczując ich na swoje ofiary i używając ich słów jako alibi? Łatwo też wariatowi coś zasugerować i indukować odpowiednie wizje, które można wykorzystać do niszczenia swoich ofiar. To wydaje się bardziej prawdopodobne, niż to że Rafał czy ksiądz „się po prostu pomylił i to nie chodziło o ciebie”. Nie bydlaku, jest jedna Małgorzata Wieczorek i prędzej to twój stary to gangster i ty sam jesteś synem alfonsa, niż przyjmę takie fałszywe przeprosiny.
Prawda jest taka, że schizofrenikom kościelnym (czyli Ryszardowi i zakonnicy) nie mieści się w głowie, że ktoś kto nie chodzi do kościoła i był w dzieciństwie sportowcem może mieć w mózgu więcej niż tylko dwie komórki nerwowe. Ateizm czy poganizm nie oznacza też kurwienia się (Odyn, bóg mądrości mi tego zabrania). Niestety popełniają popularny błąd poznawczy i osądzają ludzi po sobie, więc nie potrafią zrozumieć kogoś, kto jest wysoko inteligentny.
Moim różnym koleżankom zachwyconym Rafałem i wierzącym w jego kłamstwa, powiem jedno – odpierdolcie się ode mnie. To co mi robi ten psychopata, schizofrenik, to klasyk z podręcznika profilera, czyli zbój wariat przedstawiający się koleżankom swojej ofiary jako jedyny sprawiedliwy i zaszczuwający ofiarę do końca z ich pomocą. Macie go zajebać. W ten sam sposób zabił moją przyjaciółkę, bo mu próbowała coś wytłumaczyć w czasie konwentu science-fiction i fantasy. Krzysztof zginął tylko dla kasy. Moi przyjaciele Iwona i Krzysztof podpadli sekcie nie tylko tym, że mnie znali i protestowali przeciwko kłamstwom o mnie i Rafale, byli – w oczach Ryszarda – nie związani z nikim i uważał ich za na tyle wyuzdanych, że postanowił ich „naprawić” wyznaczając im z kim mają zawrzeć związek małżeński. Bo Ryszard „najlepiej wie, kto z kim ma być, on musi wam to mówić, a wy macie się starać słuchać”. Nie ma prawa narzucać nam swojej cygańskiej sekciarskiej „kultury”, a która jest kulturą świata przestępczego. kościelnego. Najwidoczniej w tej „kulturze” można kogoś zaszczuć na śmierć, bo chce się tę osobę „naprawić” i zmusić do małżeństwa, potem sfałszować testament i nadal ma się uprzywilejowaną pozycję przyszłego „świętego” – bo oficjalnie w świecie katolicyzmu choroby psychiczne nie istnieją, jest tylko działanie duchów, opętania i owieczki powinny słuchać osoby z „charyzmatem uleczania” (czytaj schizofrenika, który uważa, że „wyzwala z heavy metalu”, a zaszczute na śmierć osoby „nawracają się” i ma prawo napisać za nie testament i odbić podpis przez kalkę). Swoich podobno nie okradają ale każdy nie-Rom nie-maniak religijny to łoś do udoju lub okradzenia. Nauczył moje koleżanki z podstawówki takich zagrań. Okradły moją mamę (która trzymała naszą wspólną kasę w naszym domostwie), szlochając jaką biedę klepią. Zostałam okradziona – bezczelnie weszli do mieszkania i okłamali moją mamę, że powiedziałam, że mają zabrać pudła z moimi ubraniami. Prawda była taka, że niestety informacje o uzupełnianiu szafy w czasie wyprzedaży rozeszły się po Wydziale i Ryszard powiedział swoim ulubionym maniakom, zaszczuwający mnie w czasie studiów, że mają te ubrania zabrać, bo „idę do klasztoru”. Szuja siostra Rafała nadal nosi te ukradzione ubrania. Przyssali się do mojej mamy, która oddawała im moje ubrania, gdy chudłam lub tyłam. Zawsze kupowałam dużo ubrań. Maniaczka religijna nie dostała ode mnie tych ubrań, które nosi podobno do chwili obecnej – zostało albo ukradzione lub wyszlochane u mojej mamy, która dawała je biednym. Sama byłam obiektem, na którym maniacy próbowali wymusić dobroczynność – była to technika terroru, czyli naprzemienne zastraszanie i grożenie, co mi zrobią oraz szlochanie, jacy są biedni. Spierdalajcie. Nie dostaniecie ode mnie nawet złotówki, mam dwie pełne szafy i nic nie dostaniecie, będę najwyżej zmniejszać ubrania u krawcowej.
I gratuluję różnym dorosłym z lat siedemdziesiątych debilizmu i uznania, że ten bullying, któremu podlegałam, to jakieś niewinne końskie zaloty i że nie trzeba ostrzej interweniować. I że cokolwiek w ich kłamstwach może być prawdą, podczas gdy schizofrenik próbuje nagiąć rzeczywistość, aby pasowała do jego urojeń.
Policyjny profiler jest pewny, że po tym wpisie Rafał ostatecznie się ode mnie odpierdoli. Mam nadzieję, że oberwie tak, że już nigdzie łba nie wystawi.
Jak już wiele osób wie, od dziecka mieszkam w nieciekawej okolicy, w pobliżu dwóch klasztorów, męskiego i kobiecego i pech chciał, że jedna z chorych psychicznie zakonnic z owego klasztoru nadzorowała katechizację małych dzieci. Jeszcze inny pech chciał, że moja starsza o trzynaście lat siostra spędziła pierwsze jedenaście lat u dziadków, trochę dlatego że było jej tam dobrze, a trochę dlatego że rodzice się jeszcze dorabiali na własne mieszkanie. Więc chociaż obojgu rodzicom religia była bardzo obojętna (w przynajmniej rozumieli, że ktoś może mieć powody, żeby nie chcieć mieć coś wspólnego z Kościołem), to moja siostra uważała, że fajne są religijne obrządki i że fajnie jest w czymś takim uczestniczyć, jak sam tata powiedział, została zniszczona przez dewocyjną babcię, mnie na całe szczęście wychowywał tata i myślałam samodzielnie. Może i dzieci mojej siostry miały frajdę idąc do religii, ja zostałam zaszczuta i dzień pierwszej komunii był czymś, co zniszczył mi życie do końca, ponieważ pewne świry z Kościoła przekonały się, że włożyły stopę w drzwi mojej rodziny i nie dały się już wyrzucić za drzwi nigdy więcej opowiadając wszędzie kłamstwa o mnie i moich rodzicach.
Jak już wspomniałam, wiele do powiedzenia w mojej parafii miała chora psychicznie zakonnica i chory psychicznie ksiądz-pedofil. Jak wszyscy w Kościele mieli fiśtum-dyrdum na temat tak zwanej „czystości”, jednocześnie pochwalając pedofilię, prostytucję dziecięcą oraz zaszczuwanie tak zwanych „niewiernych”, szczególnie gejów i muzyków. Moje koleżanki z podstawówki o stwierdzonej niskiej inteligencji dorabiały u księdza regularnie obciągając mu penisa. Same mi też to proponowały i były bardzo oburzone, że uważam to za coś złego. Moja siostra je ratowała i pośrednio tego księdza (który potem mnie zgwałcił oralnie w czasie studiów, bo chciał, żebym mu była posłuszna – zresztą cała ta banda nękała mnie i powiadała o mnie kłamstwa na UW w latach dziewięćdziesiątych), diagnozując jako chore psychicznie i twierdząc, że nic nie trzeba z nimi robić. Nauczyły się wtedy bezkarności i że osoby chore psychicznie mają immunitet i wpadają w dziurę w przepisach, bo prokuratura się nimi nie zajmie, bo są chore, psychiatra się nie zajmie, bo jest dobrowolność leczenia. Jest jeszcze gorzej, ponieważ imbecyle i osoby chore chętnie pomawiają o chorobę osoby zdrowe i podają się za członków rodziny, więc psychiatrzy chętnie biorą od nich kasę, zaszczuwając ludzi zdrowych, ale na przykład ateistów. Moja siostra ma tyle za uszami, że będzie musiała w końcu wyjaśnić swój udział w tym wszystkim Policji, taka mała podpowiedź, Sis.
Ale wróćmy do głównego tematu. Zakonnica miała pewnego pierdolca, jak już wspomniałam. Przejawiał się on tym, że selekcjonowała ładne dziewczynki i zaczynała się nimi „opiekować”, przekonana, że katolicki Bóg szczególnie cieszy się z ładnych zakonnic, zupełnie nie interesując się osobistymi planami tych dzieci. Spotkało to też mnie i po tym, jak stanowczo odmówiłam zgody na kratę zakonną, usłyszałam, że ksiądz wybrał mi męża. I w ten sposób pojawił się na mojej orbicie Rafał Magazynier, który po próbie gwałtu na mnie został wydalony z mojej podstawówki. Nie wierzcie w jakieś bujdy, że byliśmy słodką parą zakochanych w sobie dzieci, ja swoją sympatię spotkałam w czasie wizyty u pewnego znajomego rodziców, jeszcze przed pójściem do szkoły. Zaglądał przez okno z ogrodu i poprosiłam, żeby został mi przedstawiony. Potem odnowiliśmy znajomość na lodowisku Torwaru. Blondyn. I don’t dig brunets.
Zostałam zakatowana przez kler za to, że nie chciałam poddać się woli chorej psychicznie zakonnicy, która wedle jej słów widziała, że skończę w burdelu, jeśli nie będę jej słuchać. Co jest zabawne, burdel prowadził lubiony przez nią parafianin, ojciec mojej koleżanki z podstawówki, który udając przyjaźń przed moimi rodzicami, próbował wychować mnie na kogoś, kto przyjmie jego styl życia i zostanie prostytutką. On i cała jego rodzina to zawodowi oszuści, wytrenowani w kłamaniu i szczuciu różnych głupów na osoby, które nie chcą przyjąć ich „propozycji nie do odrzucenia”, ni mówiąc o robieniu ze swoich ofiar osób chorych psychicznie. Nie zgodziłam się na wybór pomiędzy burdelem a klasztorem i jedyne, co mogłam wtedy zrobić to uciec przed nimi w ateizm i odmówić podejścia do pierwszej komunii, bo nie życzyłam sobie być zmuszana do pójścia za kratę zakonną – nie z moim kosmopolitycznym wychowaniem i naciskiem na słuchanie rozumu i nauki. Więc wolałam uciąć wszelką możliwość kontaktu ze mną tym zakłamanym żmijom. Co chyba nikogo nie powinno dziwić. Niestety moja durna siostra i babcia dały się ogłupić jakimś intrygom i nie potrafiły zrozumieć, że mój sprzeciw ma racjonalne podstawy, więc po praniu mózgu musiałam przejść przez tę gehennę, jaką był powrót na religię. Najgorszy dzień życia. Trzeba było urwać kontakt z Kościołem już wtedy, miałabym szczęśliwe życie. Będę walczyć o ateistyczną Polskę do ostatniego dnia mojego życia. Nie będą debile rządzić zdrowymi, inteligentnymi ludźmi. Nie zgodzę się na świat, w którym chorzy umysłowo przedstawiciele Kościoła, bezkarni z powodu choroby, wymyślają sobie, że będą kogoś nękać do końca życia, bo kobiety nie mogą mieć szczęścia w małżeństwie czy w seksie „ponieważ muszą odpokutować grzech Ewy” i dlatego mają potulnie znosić terror i bycie posłuszną niewolnicą jakiegoś magazyniera z Biedronki.
Nie wiem, dlaczego moja rodzina uznała, że może wierzyć świrom religijnym (pod określeniem świry rozumiem też medycznych imbecyli, których jak najbardziej da się wsadzić do więzienia) i uważali ich za bardziej wiarygodnych ode mnie. Kurwa, to ja wiem lepiej, kto jest moim przyjacielem, a kto złamanym chujem, który już dawno powinien być w więzieniu.
Na zdjęciu Mikołaj Wieczorek, mój dziadek. Wygląda tak jak powinien wyglądać norweski jarl i nadal stanowi dla mnie ideał męskiej urody. Ale niestety nie żyje i nie mogę umawiać się z własnym dziadkiem.
Pierwsza klasa. Blondynka po prawej to Ewa z mojej klasy, ja jestem po lewej. W środku, cholera wie, kto zostałyśmy usadowione z obcą laską i zrobiono nam zdjęcie. Podobno to zdjęcie było wykorzystywane, żeby udowodnić, że jesteśmy jakoś bardzo zaprzyjaźnione, niż jest naprawdę, stary numer oszustów. Ewę znam, pizdy środku nie, wypieram się znajomości. Chociaż mam pewne graniczące z pewnością, podejrzenia, kto to jest. Na pewno nikt z mojej klasy, można porównać zdjęcia. Jest to zawistny mały padalec, córunia gangstera, o którym już pisałam. Po Dniu Dziecka ukradła mi moją skakankę, która miała w rączkach grzechotki i gdy chciałam jej odebrać, to z całej siły walnęła mnie drzwiami obrotowymi prosto w twarz. To wtedy złamałam jedynkę i musiałam mieć ją sztukowaną. Materiał z czasem ściemniał i chodziłam z połową czarnego zęba. Oczywiście moi rodzice ulitowali się nad ulicznicą i nie wyciągnęli, ku mojemu przerażeniu, żadnych konsekwencji. A to była autentyczna osoba z rodziny ze świata przestępczego.
Żeby były jeszcze zabawniej owa ulicznica opowiedziała księdzu i zakonnicy, że jestem na zdjęciu tą blondynką z prawej i że farbuję włosy. Radośnie poszczuła na mnie wariatów, którzy do tej pory twierdzą, że powinnam przestać farbować włosy i wrócić do „naturalnego” koloru. No więc nie zamierzam, jeśli bywałam blondynką to tylko przez chwilę i dla własnej przyjemności, a nie dlatego, że „Rafał woli blondynki”. Zastanawiam się też, czy ci wariaci rzeczywiście uważają, że nie poznam siebie na jakimś zdjęciu?
Wychowywana byłam po norwesku, to znaczy w przekonaniu, że dzieci nie mają płci i nie należy ich niszczyć przesadnym zakrywaniem cech płciowych, które u dzieci praktycznie nie istnieją. Biegałam więc golutka po plaży, czując się swobodnie we własnym ciele, bez uczenia się bezsensownego wstydu. Nie dla mnie były staniki zakładane dwuletnim dzieciom.
W morzu też się świetnie czułam goła i wesoła.
Skoro już wyciągnęłam stare zdjęcia, to czas na trochę sentymentalnych wspominek. Tym bardziej, że w ten sposób mogę zniszczyć zawodowym oszustom z okolic mojej podstawówki (nie mówiąc Ryszardzie imbecylu-z-Gdańska-który-udaje-psychoterapeutę-i-przesladuje-metali) kilka kłamstw opowiedzianych o mnie.
Ślubne zdjęcie moich rodziców. Jak widać mój ojciec nie jest semickim brunetem, a mama nie jest blondynką, bo i takie kłamstwa słyszałam o swojej rodzinie.
Przy okazji – po mojej ewentualnej śmierci debil Ryszard, Rafał, czy ktoś z rodziny kurewki-z-mojej-podstawówki może próbować pojawić się w sądzie ze sfałszowanym testamentem. Zrobił tak po samobójczej śmierci mojego przyjaciela geja, mam nadzieję, że moi bliscy dadzą radę tym oszustom i że nie uwierzą, że apostatka „nawróciła się” i z wdzięczności zostawia swoje mieszkanie tym oszustom. Chory psychicznie ksiądz podpisuje im wszystko w ciemno, uwierzytelniając podpis bez wiedzy osoby, która podobno spisała testament. W przypadku mojego przyjaciela oszuści nie wiedzieli o ziemi nad morzem i o innym mieszkaniu, więc partner mojego przyjaciela odziedziczył te nieruchomości na podstawie prawdziwego testamentu. Dzwoniłam na policję, ale to nic nie dało, przegrałam w latach dziewięćdziesiątych z cała szajką oszustów i zostałam zaszczuta na Anglistyce. Ludzi pewnie myli to, że w tym gangu działają ludzie oficjalnie dewocyjni, ale zracjonalizowali sobie swoją przestępczość idealnie – czyli że jak ktoś nie jest nasz, to wolno oszukiwać, zaszczuwać i kłamać. A „nasz” to osoba z gangu mokotowskiego (bo ci katolicy utworzyli taki swój gang idiotów i wariatów).
Najbardziej zakłamane zdjęcie świata (chociaż bardzo je lubię, bo jest z czasów moich treningów pływackich w młodzikach i widać, że dobrze mi robiły na sylwetkę i wszystko, jest duża różnica w porównaniu ze zdjęciem z pierwszej klasy):
Jak już powiedziałam, nie chciałam podchodzić do pierwszej komunii. Wszystkie moje zdjęcia z tego dnia nie nadawały się do niczego, byłam na nich nieszczęśliwa i przegrana. Szczególnie, jak gdzieś był ten ksiądz-pedofil (który jakoś tak wciąż chciał, żebym się z nim umówiła na plebanii – spadaj pedofilu) lub „moja” zakonnica (który chyba do tej pory myśli, że powinnam iść do zakonu i jej zostawić moje mieszkanie). Moja matka jednak, jak sama powiedziała, chciała, żebym miała jakieś ładne zdjęcia z Pierwszej Komunii. Wcześniej chyba na mnie obrażona, zaczęłam mnie rozbawiać i opowiadać żarty i kiedy chwilowo poprawił mi się humor, wpiła mnie w sukienkę i zawlokła na sesję do pobliskiego fotografa. Ładne zdjęcia i tyle. Jeżeli odbyło się to pod wpływem rady Ryszarda (który zdaje się, udając psychoterapeutę długie lata ciągnął z niej kasę, a jak już zaczęłam pracować na studiach, to i ze mnie, chociaż bez mojej wiedzy i bez mojej zgody), to nie przyniosło spodziewanego skutku. Nadal olewałam wszelkie zabiegi, które miały mnie zmusić do bierzmowania i wyrosłam na szczerego wroga Kościoła. Współczuję uczciwym księżom, którzy reprezentują tę organizację, bo musieli się tam znaleźć przypadkiem, wcale tam nie pasują i muszą świecić na ten motłoch oczami. Przy okazji – badania psychologiczne wykazują, że ludzie religijni są mniej inteligentni od ateistów. Więc próby przekonania mnie, że ludzie religijni znają jakąś prawdę i muszę się ich słuchać, wywołują u mnie spazmy śmiechu. Ludzie religijni są też bardziej łatwowierni i wyćwiczeni w wierzeniu baśniowe historie i pozbawieni możliwości krytycznego podejścia. Tym bardziej to prawda w mojej sprawie. W żadnym innym środowisku ksiądz-pedofil i równie świrnięta zakonnica nie mieliby takiego poklasku i tylu chętnych anty-naukowych wyznawców. Moja rodzina popełniła ten błąd poznawczy, który polega na tym, że innych ludzi uważa się za podobnych sobie i że można im ufać. Nic bardziej mylnego, do Opus Dei można podchodzić tylko z miotaczem ognia i jest to jedyne racjonalne podejście. Burn it before it lays eggs!
Jestem szczęśliwa, że jestem sama, a nie wpadłam w piekło małżeństwa z imbecylem Rafałem (co i tak zawsze było niemożliwe, wybrałabym śmierć, jak moi przyjaciele również „leczeni” przez Ryszarda) po piekle prania mózgu, które miało mi uprzytomnić, „że go kocham” i że mam sobie „przypomnieć, co mi zrobił ateista”. No więc nic mi nie zrobił w przeciwieństwie do was! Tylko dlatego, że jakiś padalec z ilorazem inteligencji kilka razy niższym od mojego zgłasza chęć ożenku, nie macie prawda mnie zaszczuwać i niszczyć mi kariery sportowej swoimi kłamstwami i zaszczuwać Michała!
Tak wyglądałam zapasiona na koniec podstawówki, na szczęście całkowicie nie w typie Rafała, bo woli chude blondynki. Mam skłonności do tycia po mamie i tylko sport i zdrowa dieta może mnie utrzymać w ryzach. W drugiej klasie podstawówki pływałam w młodzikach i widać to na zdjęciu z komunii, bo jestem tam zdrowa. Na koniec podstawówki byłam już całkowicie zaszczuta i nieszczęśliwa.
A poniżej widać, jak służy mi metal. Jest to zdjęcie z indeksu i legitymacji studenckiej, więc jak widać nie jestem i nie byłam blondynką (chociaż moje naturalne włosy miały kolor gdzieś na poziomie 5 – na zdjęciu jest farba poziom 1, czyli ciemniejszej nie zrobili – z tego co pamiętam, teraz to, co nie jest siwe, jest na poziomie 4, czyli brąz – moje włosy ciemniały od dzieciństwa, pradziadkowi obiecałam, że będę ruda, jeśli mi ściemnieją do końca, rudy to dobry kolor dla Norweżki).
Tak już wyglądałam jako zbuntowana metalówa, która oświadczyła wariatom, że nie chce wychodzić za mąż, ale niestety nie odpuścili (tylko rzucili się urabiać wszystkich ludzi za moimi plecami, nadal tak robią). Mam na szyi pentagram, który mi imbecylki z kościelnego gangu zerwały na studiach z szyi. Ukradły mi też srebrny pierścień z pentagramem, który zamówiłam specjalnie u rzemieślnika na Starym Mieście, ponieważ mam uczulenie na domieszkę niklu, który był wtedy wszędzie spotykany. Gang Rafała ściągnął mi, przy którejś okazji, ciężkie kolczyki, rozrywając mi płatki uszu do krwi. Oczywiście zgłosiłam wszystkie kradzieże i napady Policji. Ale jak widać, za mało, żeby jakiś śledczy ruszył wtedy tropem tych przestępców. Za to dowiedziałam się, że Rafał trzyma wszystkie ukradzione fanty, jako „dowód małżeństwa”. Macie wszystko oddać złodzieje, pierścień z pentagramem jest dla Michała.
Oprócz wzbogacenia się, chcą też udowodnić, że ta „moja” zakonnica jest święta i że wszelkie jej urojenia na mój temat to prawda, więc wmawiają mi nieprawdę, gdy tylko mnie zobaczą. Tak samo Ryszard chce udowodnić swój dobry wpływa na mnie – więc nie pętaku, nigdy nie zostaniesz świętym, a moje życie ma cokolwiek dobrego w sobie wbrew twoim zabiegom. Sam chciałeś, żebym się stoczyła i nie skończyła żadnych szkół, żebym pasowała do Rafała. „Bo Ryszard zabronił studiów.” Twoje znajome zaszczuwały mnie przed wykładami i egzaminami. Na całe szczęście udało mi się je przekonać, że wywalono mnie ze studiów. Chociaż wtedy próbowały mnie zmusić do prostytucji. Rafał miał być moim alfonsem i miałam zadzwonić pod dany mi numer, bo seks z księdzem miał mnie „uleczyć” i niby „potrzebowałam pieniędzy”. Miałam lepsze propozycje zarobkowe, ciekawsze i moralnie nienaganne. Przy okazji w sądzie dowiecie się, na ile moi znajomi oceniają stracone przeze mnie zarobki. Bo w tej sposób wyliczymy odszkodowanie.
Bardzo lubię to zdjęcie mojej mamy:
Jedyna możliwość, żeby miała na sobie taki mundur, to Studium Wojskowe. Studenci medycyny do czasów zmian ustrojowych mieli obowiązek odbyć przeszkolenie wojskowe. Rozumiem, że wtedy szybciej można byłoby ich wcielić do szpitala wojskowego. Wszyscy medycy kończyli z studia ze stopniem wojskowym oficerskim.
A to ja z mamą lalką, która moja siostra przywiozła sobie z Paryża, gdy odwiedziła naszą rodzinę we Francji (lalka wygląda jak Scarlett O’Hara):
Jak widać kolejny raz, moja mama nie była blondynką. Opowieści o moim życiu, które są rozpowszechniane o mnie przez moich nieprzyjaciół z okolicy Kościoła, są wzięte podobno z „objawień” tej świrniętej zakonnicy, która opowiadała swoje urojenia na mój temat dzieciom i dorosłym w „mojej” parafii. Koleżanki z klasy też przez to przeszły, ale rodzice postawili im się skuteczniej i nie zaplątali się w sieć kłamstw tej sitwy, jak moi bliscy. Moja koleżanka Ola z klasy też ledwo przeżyła zainteresowanie Opus Dei.
A poniżej moi rodzice już w średnim wieku, na wycieczce w górach.
Zeskanowałam więcej zdjęć i też je wrzucę. Szczególnie zdjęcia domowych zwierzaków, których według urojeń kleru i gangusów, nigdy nie miałam.
Poniżej Tata i mój piesek Lutek. I podwójnie naświetlone przeze mnie zdjęcie.
Siostra Ania i jej ukochana kicia:
Na zdjęciu powyżej moja siostra ze swoją kotką, która miała na imię Kotica. Kotica mnie nie lubiła, lubiła tak naprawdę chyba tylko swoją pańcię, która ją znalazła i uratowała. Bardzo chciałam, żeby mnie lubiła, ale nie dawała się dotknąć. Pradziadek i dziadek pocieszali mnie przez telefon, że będę miała własne koty, które mnie będą kochać. I tak jest z wyjątkiem Falki. Było jej nie torturować pastą odrobaczającą, z traumy bycia karmioną jej gorzką trucizną nie wygrzebała się do tej pory.
Na dole Melissa, pierwszy z moich kotów. Dostałam ją, oddał ją człowiek, któremu za głośno mruczała w nocy i nie mógł spać. Dziwne. W każdym razie kot był od poety, a imię nadał znajomy metal z czasów liceum. Jak najbardziej ta Melissa. Kotka bardzo lubiła kolegę metala (blondyn ale nie Michał) i dała mu się zdjąć z regału, przyjmując z wdzięcznością głaski, a był to kot, który mało kogo lubił. Podejrzewałam, że po kryjomu ją przekupił smaczkami, ale chyba rzeczywiście kotki lubią facetów, a kocurki baby. Od kolegów metali pożyczałam kasety i uzupełniałam swoją edukację muzyczną.
Melissa przybyła do mnie, gdy byłam w średniej szkole. W czasie studiów adoptowałam Grendela, mieszańca owczarka belgijskiego i niemieckiego. Dzięki niemu mogłam się poczuć bezpieczniej. Miałyśmy z mamą przypadek, gdy żul wdarł się do mieszkania i ukradł mi ubrania. Był to ojciec żulicy z mojej podstawówki, która przedstawiała się jako moja przyjaciółka. Rozpowiadała, że oddałam ubrania, bo idę do zakonu. Bzdura. Wymyśliła sobie, że wszystkie opowieści o mnie i o mojej nietypowej rodzinie z potrójnym obywatelstwem wynikają z choroby psychicznej i że będę łatwym łupem. Mam nadzieję, że żulica w końcu pójdzie do więzienia, a nie będzie się szczycić tym, jak bezkarnie mnie okradła. Jest to ktoś taki, kto na basenie (a przyszła za mną na lekcje pływania) wchodzi do wody tylko po to, żeby tam naszczać i potem całe życie chwalić się tym, że ludzie pływali w jej szczynach.
Poniżej Grendel i jeden z psów mojej siostry. Zdjęcie z lat dziewięćdziesiątych. Oba psy ratowały naszą rodzinę. Z moich kotów oprócz Melissy znały go jeszcze Mysza i Mruuwek.
Po śmierci Melissy, na koci tron wstąpiła Mysza. Ostatni kot, którego sama sobie ściągnęłam na głowę, biorąc z ogłoszenia. Potem dwa trafiły się ze Światowej Dystrybucji Kotów, lub raczej od Frei rozdającej koty (jak mówią norwescy kociarze i tak mówił pradziadek o sytuacji, kiedy los podsuwa zagubionego kota lub kociaka do uratowania; przy okazji – polscy kociarze i psiarze mówią o Tęczowym Moście za który trafiają zwierzęta po śmierci, tak mówił też pradziadek i dla nas to zawsze Bifrost – przy okazji: nie wiem, dlaczego w Wikipedii napisano o Ragnaroku, jakby się już odbył, słońce świeci na niebie, więc Ragnaroku jeszcze nie było; dodam, że też zamierzam się udać po śmierci za Tęczowy Most, prosto do Valhalli).
Dwa koty dostałam od pani Joanny, osiedlowej karmicielki zdziczałych kotów. Starałam się nigdy nie mieć więcej niż trzy na raz, pradziadek mnie tak nauczył.
Mysza miała być też kotem jedynakiem, ale przed klatką schodową, gdy wyprowadzałam psa, zaczepił mnie kociak, którego nazwałam Mruwek (imię pochodzi od Mruuu!). Wspiął się na mnie i musiałam go zabrać do domu. Mysza była od niego gdzieś około trzy miesiące starsza. Jak widać wystarczyłoby poczekać, a kto sam by się zgłosił.
Mruuwek był ślicznym i bardzo odważnym kotem o umaszczeniu vana.
W momencie, kiedy myślałam, że dwa koty to już dużo, musiałam ratować Błędka. Odprowadziłam siostrzenicę na przystanek i wracałam do domu, kiedy jakiś facet poinformował mnie, że pod samochodem siedzi kociak. Kotek? – powtórzyłam i na dźwięk mojego głosu spod samochodu wybiegł wspomniany kotek, podszedł do mnie i wdrapał się do ubraniu na ręce. Mały skunks nie chciał rozmawiać z facetem, wolał babkę. Przestraszona wizją trzeciego kota, wróciłam z nim na górę. Długo myślałam, że go oddam, ale gdy już się znalazł chętny, to nie dałam rady go oddać, więc zostałam z trzema kotami.(1)
A oto Błędek, który wielbił Mruuwka do śmierci starszego kocura z powodu komplikacji przy kardiopatii przerostowej.
Po śmierci Myszy z powodu raka, do obu kocich facetów doszła Ciri. Biedne stworzenie z IBD, ale udało się ją wyciągnąć odpowiednią dietą. Dzikus, którego oswoiłam.
Po śmierci Mruuwka, do kocińca dołączyła Falka, dzikuska, którą jako chorą odłowiła pani Joanna. Nie ratowała wszystkich kotów, tylko te które jej się spodobały i były łatwiejsze do złapania.
Jak widać wbrew opowieściom żulicy z mojej podstawówki, która naprawdę zrobiła sobie zdjęcie z osobami, które jej nie znały, miałam i mam mnóstwo zwierząt. To zawodowa oszustka ciągnąca kasę od ludzi Kościoła oraz wszystkich innych naiwnych ludzi. Wybiera sobie ludzi i ich zadręcza oraz zaszczuwa. Jeśli myśli, że Ryszard „da” jej moje mieszkanie, to się myli, jego obietnice są niemożliwe do wypełnienia, bo nigdy poganka i apostatka nie pójdzie do zakonu, więc jego obietnice są niemożliwe do spełnienia. Nie skłamię tak, żeby wyszło, że schizofreniczna zakonnica czy Ryszard dokonali jakiś cudów. Nie będą uznani za świętych, co jest ambicją ich samych oraz ich środowiska. To tępe zwierzęta. Mój pies miał więcej empatii i inteligencji emocjonalnej.
Wiem, że trudno objąć umysłem głupotę i intrygi imbecyli związanych z Kościołem, ale ich mózgi właśnie tak działają, jak opisuję. I mam tylko nadzieję, że różne durne pindy przestaną uważać tę idiotkę i złodziejkę za jakieś wartościowe żródło informacji, ani to moja rodzina, ani przyjaciółka.
Poniżej Tata.
A na koniec Falka i Błędek, wielka miłość. Dla Falki rzucił Ciri.
Z mamą, babcią, siostrą i jej dziećmi. Jak widać nikogo innego na rodzinnym zdjęciu z lat dziewięćdziesiątych nie ma. Żaden Rafał nigdy ze mną nie mieszkał.
Błędek już chory:
Ja z wujostwem (żaden, powtarzam, żaden Ryszard N. nigdy nie był moim wujkiem, mam jednego wujka, halo! wydawało mi się, że wystarczy raz powiedzieć):
I na koniec jeszcze raz rodzice:
⛧⛧⛧
(1) Podobna historia przytrafiła się znajomemu metalowi, spotkałam go w Elwecie, gdy przyszłam ze śmiertelnie już chorym Mruuwkiem (który w gabinecie przy początku eutanazji dostał zawału serca i wetka przyśpieszyła procedurę usypiania w szpitalu). Adam przyszedł z biało-czarnym kociakiem, podobnym do Błędka. Kociak został uratowany z paszczy psa, który już go miał rozszarpać. Golden brata zaatakował psiego napastnika i zmusił go do wypuszczenia z pyska kota. Po czym Golden kazał kociaka ratować, więc wyciągnęli go spod samochodu i zabrali do weterynarza. Był poraniony. Kociak w Elwecie na dźwięk mojego głosu zrobił to samo, co Błędek – chciał zmienić opiekuna – i zaczął iść do mnie, ale zabroniłam mu, bo po długiej chorobie Mruuwka nie miałam sił obarczać się kolejnym kotem. Grzecznie wrócił na kolana Adama. Powiedziałam Adamowi, że wezmę kociaka, jeśli mu się nie spodoba bycie kocim tatą. Dostał dokładne instrukcje ode mnie, co potrzebuje, żeby mu się dobrze mieszkało z kotem. Nie zajrzał do mnie do pracy, więc uważam, że kotek zgodnie mieszka z dwoma psami nadal i jest szczęśliwy. Zgodnie z tym, co powiedział mi pradziadek, Freya rozdaje koty – inni kociarze nazywają to Systemem Dystrybucji Kotów, ale to norweska bogini miłości zsyła koty ludziom.
W jednym z poprzednich wpisów opisałam koncert Megadeth, podczas którego pobił mnie terrorysta z Opus Dei za bycie fanką metalu i za to, że nie chciałam się posłuchać i poszłam na koncert. Pobicie było zgłoszone Policji przeze mnie i wiele innych osób. Między innymi Dave’a. Muszę zaznaczyć, że pomimo twierdzeń terrorysty Nowaka moja osobista mama nie odpowiadała za ściągnięcie Nowaka do Warszawy, zrobiła to – jak podejrzewam – moja dawna katechetka (a raczej nadzorująca jej pracę zakonnica), która od mojego dzieciństwa prześladuje mnie razem ze swoimi głupimi wychowankami (są serio głupie, same się chwalą, że na dolnej granicy normy IQ, ale jeszcze nie do szkoły specjalnej – czyli IQ około 75, co w tym gronie uchodzi za dużo – zaznaczmy, że jest to wersja oficjalna ich współczynnika inteligencki, o wersji prawdziwej piszę trochę dalej w tym wpisie). Wszystkie te idiotki zbierają o mnie różne plotki, lub mnie osobiście ciągną przy jakiś okazjach za język, aby na ich podstawie knuć jakieś kolejne swoje intrygi. Próbowały mi wmówić, że tępą zakonnicę powinnam nazywać prawdziwą moją matką. I stąd wynikają różne przekłamania. Bardzo proszę, żeby ludzie używali słów w ich prawdziwych znaczeniach – moja mama Helena była damą. Żadna katechetka, której już od dziecka nie chcę znać, jej nie zastąpi, ani nie będzie dla mnie autorytetem. Chociaż nadal nie rozumiem jednej z jej decyzji, ale to osobna sprawa, nie na ten wpis.
Jest to na tyle ważna i skomplikowana historia, że muszę opisać to dokładniej, skoro już się trochę uspokoiłam i myślę już bardziej rzeczowo.
Jak pewnie już niektórzy wiedzą, zostałam ochrzczona tylko dlatego, że moja dewocyjna polska babcia się tym zajęła (ale już naprawiłam ten błąd i jestem apostatką), a na religię poszłam tylko dlatego, że moja siostra (którą wychowywała przez pewien czas nasza babcia) namówiła mnie na to, żebym „poznała kulturę kraju, w którym mieszkam”. No co ja mogę powiedzieć – poznałam i dzięki temu doceniam coraz bardziej bycie norweską mniejszością w Polsce. Jak wiadomo, Norwegia jest krajem, w którym ponad dziewięćdziesiąt procent ludności to ateiści i nawet jeśli nie mówię po norwesku, to rozmawiałam z pradziadkiem-Norwegiem przez telefon na tyle często, jak byłam mała, że jak najbardziej się przyznaję do tego dziedzictwa.
Nie wiem dokładnie, jak to się stało – mam wrażenie, że selekcja odbywała się na podstawie urody – ja i jedna z moich koleżanek z klasy trafiłyśmy do salki katechetycznej przy klasztorze, podczas gdy cała moja klasa uczęszczała na religię w do głównego kościoła przy ulicy Puławskiej w Warszawie. Wkrótce się okazało, że reguły panujące w tym miejscy były takie – ładne dziewczynki albo były psychicznie niszczone i namawiane na pójście do zakonu, bo są za ładne i dlatego występne (co się okazało projekcją napalonego pedofila-proboszcza), albo godziły się obciągać chuja owemu proboszczowi. Moja koleżanka z klasy spierdzieliła z tej religii (a później zadbała o to, żeby zajść w ciążę w wieku piętnastu lat, co uwolniło ją od piekielnych terrorystów z Kościoła, co w sumie nie było takim złym rozwiązaniem, chociaż i tak terroryści z Opus Dei mało co jej za to nie zaszczuli, szczęśliwie mieszka zagranicą), a ja zajęłam się sportem, nie miałam czasu, zarobiona byłam, treningi w młodzikach też ciągną się godzinami, więc też można powiedzieć, że również spierdzieliłam z tej religii z dużą ulgą. Chociaż zakonnica pizda-z-Opus-Dei oraz „proboszcz” (lub „ksiądz”) pedofil-z-Opus-Dei (czyli Ryszard) nie chcieli przyjąć tego ze zrozumieniem. No cóż uważają pewnie do tej pory, że to przeze mnie ten pedofil poszedł do więzienia. No więc, nie. Nie ja zeznawałam, kogoś innego zgwałcił.(1) Też nie moją koleżankę z klasy.
Zakonnica upierała się, że musi zrobić ze wszystkich ładnych dziewczynek zakonnice, bo wtedy będzie się Bóg cieszył, „bo należą do Boga”. No bardzo wątpię, że to Bóg miałby się cieszyć z młodziutkich a ładnych zakonnic. Ja za to bardzo głośno protestowałam przeciwko zaproszeniom do „księdza” i wypowiadałam się całkiem swobodnie na temat debilizmu niektórych elementów katolickiej doktryny (szczególnie w wersji kabotyńskiej).
Niespełna ośmioletnie dzieci były w czasie katechezy indoktrynowane za pomocą „Lolity” Nabokova. Bohaterka tej powieści była przedstawiona jako kurewka i używana jako argument, co potrafi zrobić występne dziecko oferujące swoje wdzięki niewinnemu pedofilowi. Mój ojciec się wkurwił, zakapował pedofila. Moja koleżanka, jak najbardziej zgwałcona oralnie, wsadziła chuja do więzienia. A ja dostałam od rodziców do przeczytania „Lolitę” – co uważam za bardzo dobrą decyzję, bo skoro zostałam wystawiona na pedofilską indoktrynację, to mam prawo przekonać się o czym jest ta powieść i wejść za jej pomocą w umysł pedofila. Dla tych co nie wiedzą – Lolita jest obiektem zalotów perfidnego drania, który ją z premedytacją gwałci, wcześniej żeniąc się z jej matką. Pedofil, który został jej ojczymem, jest prawdziwym potworem, nazywającym gwałt miłością. Ciekawie w tej sytuacji wygląda fakt, że moja dawna katechetka i „ksiądz”-pedofil mianowali się moimi zastępczymi rodzicami i mnie tak „duchowo” (i chyba nie tylko duchowo, bo jak najbardziej realnie wpierdalają mi się w życie, chociaż najczęściej za plecami) adoptowali, mszcząc się na mnie i nękając chyba we wszystkich możliwych środowiskach. Zakłócili moją prelekcję na temat „Lolity” oraz „Labiryntu”, twierdząc, że lepiej od historyka literatury wiedzą o czym jest ta powieść. Stek kłamstw, które o mnie opowiadają jest tak niewiarygodny, że do tej pory nie mogę wyjść ze zdziwienia, że wydawałoby się inteligentni ludzie im uwierzyli i dołączyli się zaszczuwania mnie. Wystarczy już, że debile terroryści z Opus Dei uważają się za predystynowanych do obrony każdego księdza-pedofila i działają na terenie całego kraju, szczodrze sypiąc groszem i przekupując ludzi, którzy mogą im pomóc w ich działaniach.
Chodziłam do podstawówki z fanami owego „księdza” i owej zakonnicy. Dzieci i rodzice z mojego punktu widzenia to ludzie ulicy z półświatka. Zostali poszczuci na mnie idealnie. Głupie dzieci same się prostytuowały, szczęśliwe bo ksiądz im dawał za to pieniądze. Jak same te dziewczynki mówiły, „do ust nie szkodzi” i „dzieciom nie szkodzi”, tak ich wychował ten ksiądz i zakonnica z Opus Dei (przy okazji – Opus Dei to jest legalna sekta, kierująca się osobnymi zasadami, zupełnie innymi od ogólnie uznawanego Katechizmu Kościoła Katolickiego.) Przeczytałam w latach dziewięćdziesiątych dostatecznie dużo pozycji z psychologii, ciesząc się, że dzięku Bibliotece UW mam dostęp do całej potrzebnej mi wiedzy, żeby móc u tych pań (a wtedy dzieci) wszelkie możliwe odchyły od normy psychicznej związane z prostytucją (są maniaczkami religijnymi, ale jak najbardziej przyznają się do prostytuowania się w dzieciństwie, bo „dzieciom nie szkodzi”).(1) Bronią swoich oprawców i gwałcicieli (bo według ich słów nie tylko tego jednego „proboszcza” obsługiwały). Zinternalizowały sobie cały jego brak norm społecznych i moralnych. Nadal wykonują jego polecenia. A te są proste – albo mnie zaszczuć na śmierć, albo upodlić na tyle, żebym się zgodziła wyjść za tępego magazyniera i być jego niewolnicą (wedle słów tych kościelnych prostytutek mam męża wskazanego przez 'księdza’, a dokładniej: „masz za niego wyjść, bo tak chce 'ksiądz’, a ty jesteś kurwa i musisz się słuchać, bo ja chodzę do kościoła i nieważne, że mnie 'ksiądz’ dyma, bo dzięki temu jestem święta”). Oczywiście, że nie wyjdę za Rafała, szkoda tylko że tak wiele osób uwierzyło tym intrygantom, niszcząc osoby, z którymi chętniej bym się związała i sprawiając, że rzeczywiście świat uwierzył, że te pizdy i ten chuj „coś o mnie wiedzą” i „że nie jestem wolna”. Jestem wolna tak bardzo, jak tylko można być wolnym.
Oczywiście opisałam w powyższym akapicie – i w innych miejscach – bełkot osób chorych, a dokładniej maniaczek religijnych, posługując się ograniczoną wiedzą psychologiczną, jaką posiadam. Duża część tego, co piszę, to zdrowe odreagowanie tego, co mnie spotkało. Maniaczki szczerze mi powiedziały, że dla „księdza” (czyli Ryszarda) by się prostytuowały (prostytucja, by zdobyć pieniądze dla przywódcy sekty, to częsty motyw przy opisie sekt), ale nie muszą, bo on dostaje pieniądze. Padły za to żądania, abym prostytuowała się dla Rafała. Pamiętam, że Iwona Klicka też była podobnie traktowana. Wyobrażam sobie, że ci sekciarze swobodnie weszliby w rolę alfonsów, gdyby trafili na osobę chorą psychicznie, o słabszej konstrukcji lub głupszą.
Niestety moi bliscy nie byli świadomi, że do gangu nieletnich prostytuujących się idiotów z mojej podstawówki (same mówiły o sobie, że specjalizują się w klechach) należą też rodzice – tak samo głupi i tak samo związani z Opus Dei i gotowi bronić pedofila do krwi ostatniej. Ponieważ tępa zakonnica nie mogła się pogodzić z tym, że nie chodzę na religię (bo wymyśliła sobie, że mnie wyprowadzi „na zakonnicę” i jeszcze oddam jej cały mój majątek), namówiła katolickich debili do interwencji. Nakłamali tak dokładnie na temat mojego kolegi z Torwaru i mojego partnera, z którym zaczęłam treningi w parze sportowej, że dostałam zakaz treningów. Co gorsza zaczął mnie prześladować idiota Ryszard Nowak (z Gdańska) ze swoją żoną Barbarą (też z Gdańska) i córką Beatą (też z Gdańska). Ryszard do tej pory udaje jakiegoś psychoterapeutę, chociaż nie ma nawet matury. Jak już wspomniałam we wcześniejszym wpisie specjalizuje się w prześladowaniu metali oraz jest całkiem wykwalifikowanym specjalistą od prania mózgu i zastraszania. Dzięki lekturom z BUW-u zidentyfikowałam kilka elementów obecnych w praniu mózgu i technik, którymi się posługuje.
Techniki terroru obejmują wmawianie rzeczy przeciwnych do prawdziwych i to robią moje nieprzyjaciółki z podstawówki (zresztą wywalone na zbity pysk ze szkoły za to prześladowanie mnie i kłamanie na mój temat, szkoda tylko że kilka idiotek z innych środowisk chyba do tej pory uważa je za wyrocznię, jeżeli chodzi o moje sprawy i wierzy szczerze im i Rafałowi). Przez jeden semestr trenowałam pływanie, ale katolicki gang Opus Dei mnie tak pobił, że na długie miesiące musiałam zrezygnować z treningów. Robiłam, co mogłam w domu, żeby trzymać startową wagę i ćwiczyć ramiona. Wbrew zaszczuwającym mnie kościelnym kurewkom z mojej podstawówki miałam całkiem dobry start w mistrzostwach dzieci, ulokowałam się w pierwszej dziesiątce. Musiałam za to wysłuchiwać ich wrzasków za mną „że znają prawdziwą pływaczkę i ty nią nie jesteś, kurwo”. Analogiczne wrzaski te zdemoralizowane pizdy ze swoimi przydupasami wznosiły za mną w fandomie, tylko tym razem miałam nie być „tą prawdziwą pisarką” – chociaż jakiś czas później ta sama suka dręczyła mnie opowiadając, że wyrzucała w czasie plebiscytu fanów głosy oddane na moją „Przepowiednię”. Mam szczerą nadzieję, że nigdy nie wzięła udziału w żadnym liczeniu głosów i że tylko skłamała na ten temat. Wie dokładnie kim jestem, ale tak samo jak pedofila i tę zakonnicę wkurwia ją, że jestem kimś więcej niż tylko sklepową, i że osiągnęłam coś bez Kościoła. A próbowały ze mnie zrobić prostytutkę, przekonane, że uda im się mnie na tyle zniszczyć psychicznie, że wylecę ze studiów i będę żebrać o kawałek chleba. No cóż, nie wyleciałam ze studiów, ale tak jak mi ten pedofil obiecał nie jestem już łyżwiarką. (Dla wyjaśnienia, po semestrze treningów pływackich, zgodnie ze wcześniejszym zamiarem – do sekcji pływackiej namówiła mnie nauczycielka pływania – trafiłam na Torwar i zaczęłam bardzo szybko nadrabiać zaległości – byłam tak dobra, że w mistrzostwach młodzików zajęłam jeszcze lepsze miejsce niż w pływaniu, chociaż sporo zabrakło do medalu).
Opus Dei to bardzo niebezpieczna sekta. Zajmują się terrorem obyczajowym i religijnym. Zaszczuli na śmierć dwoje moich przyjaciół. Bardzo zdolną studentkę polonistyki za to, że „nie była dziewicą” i miała romanse (czyli za bycie zdrową szczęśliwą dziewczyną) oraz geja (za bycie szczęśliwym gejem). Iwonie oberwało się też za to, że mnie zna i zaczęła zaprzeczać opowieściom rozpowszechnianym w fandomie, Krzysztofowi chyba za to, że był kim był. Za każdym razem schemat był podobny – gwałt i rozpowszechniane kłamstwa na temat ich zdrowia psychicznego, udawanie kogoś z rodziny i okłamywanie psychiatrów. Niestety psychiatrzy nie są najlepszymi z lekarzy(2) i Opus Dei ich wykorzystuje bardzo chętnie do zaszczuwania „niewiernych” i „ratowania ich przed piekłem” – bo rozumiecie muszą, bo jak się pogoni księdza-pedofila to oczywiście według ich teologii idzie się do piekła i trzeba dać się zagonić do klasztoru, żeby tam mogli człowieka dalej torturować. Do tej pory nie wiem, jak psychiatra może przyjąć kasę od obcego człowieka – w ramach jakiejś „prywatnej wizyty” – i wziąć udział w zaszczuciu niewinnej osoby i wmawianiu choroby psychicznej u ofiary zaszczucia i perfidnego niszczenia przez terrorystów religijnych. Moi przyjaciele popełnili samobójstwo w efekcie takich intryg i muszę o tym opowiadać, aby nikogo więcej nie potraktowano tak jak ich czy mnie.
W latach dziewięćdziesiątych zostałam okradziona. Nie wiem, co kościelne kurewki z Opus Dei mi przypisywały, ale jako studentka zarabiałam prywatnymi lekcjami angielskiego. Zbierałam kasę z korków przez cały semestr, żeby w czasie wyprzedaży uzupełnić szafę, co było mi bardzo potrzebne. Moja mama jeszcze mi pomogła finansowo i zgromadziłam ładną kolekcję ubrań. Niestety w tym samym czasie pizdy z mojej podstawówki nękały mnie na Uniwersytecie. Przychodziły udawać studentki i robić burdy w nadziei, że zmuszę mnie do wyjścia za Rafała. Udało im się tylko – lub aż – zniszczyć mi powrót do sportu i możliwość sprawdzenia się jako wokalistka heavymetalowa. Zaszczuwana, atakowania fizycznie i seksualnie nie miałam już – jak to mówią – łyżek, żeby zajmować się czymś innym niż ratowaniem własnego zdrowia psychicznego (między innymi dzięki lekturom na temat psychologii) oraz studiowaniem. Opus Dei nie wystarczyły ataki na Uczelni. W pewnym momencie, gdy moja mama była sama w mieszkaniu, obwieś z Opus Dei, ojciec jednej z kurewek z mojej podstawówki, wtargnął do naszego mieszkania i wyniósł pudła z moimi ubraniami (czekały na zorganizowanie większej szafy). Obie idiotki nadal noszą moje ubrania i rozpowiadają, że je rozdałam, bo poszłam do klasztoru. Ryszard Nowak też tak opowiada. Więc niedrodzy debile z Opus Dei, w każdej chwili mogę pokazać swój indeks lub wyciąg ocen i udowodnić, że nie miałam żadnej przerwy w studiach, więc zamknijcie ryje, złodziejki i pedofile. W żadnym klasztorze nie byłam. Zerwanie mi z szyi pentagramu nie zrobiło ze mnie zakonnicy! Macie mi pizdy oddać wszystkie ukradzione mi elementy biżuterii. Ukradzionych znoszonych ubrań nie chcę.
Gratuluję warszawskiej Policji debilizmu, potykania się o własne nogi oraz tego, że zlewa ciepłym parabolicznym katolicki terroryzm i pomimo zgłoszeń nie zainteresowała się nim na tyle, żeby te zdziry chociaż przesłuchać. A sprawa ciągnie się od lat siedemdziesiątych, kurwa.
Muszę jeszcze coś dodać – imbecyle z mojej podstawówki zostały w podstawówce, a nie poszły do szkoły specjalnej, tylko dlatego, że „ksiądz” zdobył testy psychologiczne i niczym prawdziwy lifter z Limes inferior przygotował ich do testu. Inaczej poszliby do szkól specjalnych. Nie robi to z nich uczonych, ale chwalą się, że mają wykształcenie podstawowe, chociaż pewnie im brakuje do dolnej granicy normy (czyli o ile dobrze pamiętam chodzi o IQ75). Zrobiono im krzywdę nie reedukując, bo wyrośli na psychopatyczną zgraję debili, którzy bez odpowiedniego nadzoru pedagogicznego i pomocy psychologa znającego się na pracy ze zdemoralizowanymi imbecylami zrobili rzeczy, za które pójdą do więzienia, jeśli w badaniach wyjdzie, że są tylko niskointeligentni i zdemoralizowani przez sektę. Sam Ryszard opowiada totalne bzdury, w które nie wiem, czy można wierzyć. Podobno w młodości wywalono go z jednego seminarium, gdy po gwałcie na dziecku (on powiedział, że na „kobiecie” – zapytany dokładniej uściślił, że „kobieta” miała trzynaście lat) poszedł do więzienia. Miał potem znaleźć sobie inne seminarium, ale też nie skończył. Ma znormalizowaną pedofilię i gwałty w takim stopniu, że budzi to przerażenie, szczególnie gdy się weźmie pod uwagę, ilu ma wyznawców.
(1) Cała ta historia jest wzięta, jak podejrzewam, z urojeń Ryszarda. Byłam tak długo torturowana przez tego schizofrenika i jego sektę, że nie mam do końca pewności, czy opowiadał mi o realnych wydarzeniach.
(2) Moja mama była neurologiem i pracowała w Szpitalu Wolskim. Niestety wykończył ją psychicznie psychiatra, który zabił pacjentkę, upierając się, że widoczne objawy, to psychoza i że nie zgadza się na dalszą diagnostykę kardiologiczną. Był to przypadek jak z serialu Doktor House – kiedy problemy z sercem objawiają się zachowaniami psychotycznymi. Zabrał ją z SOR i zabronił dalej diagnozować w kierunku problemów z sercem – moja mama chciała ją wysłać na kardiologię – dopiero po śmierci pacjentki przyznał się do błędu. Mama wiedziała, że ją zabije, ale nie mogła nic zrobić. Bardzo młoda kobieta zmarła, bo debil wolał diagnozować sam i nie pozwolił na to, żeby wykluczyć najpierw problemy somatyczne. Zresztą serial Doktor House zawiera mnóstwo przykładów, kiedy problemy somatyczne, neurologiczne, internistyczne lub kardiologiczne dają obraz taki, że psychiatra zabiłby im pacjenta. Psychiatrzy nigdy nie są proszeni o konsultacje, przedstawieni w serialu genialni diagnostycy uważają psychiatrów za „nieprawdziwych lekarzy”, a psychiatrię za szarlatanerię. Ja i moi przyjaciele mieliśmy pecha do debili psychiatrów – opłacanych przez wariata (całkowicie obca nam osoba) – którzy święcie przekonani, że wariaci mówią prawdę zaszczuwali nas w różnych miejscach, namawiając na położenie się w psychiatryku. Za mną pewna psychiatra – razem z Ryszardem Nowakiem – łaziła a czasie jednego z Polconów w Warszawie. Powtórzę dokładniej: Ryszard Nowak nie jest moim krewnym, jego rewelacje pochodzą albo z jego własnej schizofrenii, albo urojeń nieznanej mi bliżej zakonnicy. Co zabawne, zarówno zakonnica jak i Ryszard mają w Kościele status „żywych świętych”, ponieważ imbecyle bez odrobiny wiedzy medycznej nie potrafią zrozumieć, co to choroba psychiczna i uważają, że owe wizje pochodzą od Boga. Owa pierdolnięta zakonnica „widziała” mnie w burdelu i „stąd wie”, co ja robię i kim jestem. Reszta jej znajomych idiotów razem z Ryszardem postanowili wyjść z siebie, żeby mnie zmusić do potwierdzenia, że zakonnica mówi prawdę, stąd pranie mózgu, które już w dzieciństwie mi zaserwowano. Niestety Policja olewa ciepłym strumieniem zgłoszenia o takich prześladowaniach, ponieważ nas system prawny chroni wariatów i zdejmuje z nich odpowiedzialność. Zapomina się o ofiarach prześladowań i nie udziela im się nawet odrobiny pomocy i wsparcia. Te procedury są do zmiany, tak żeby wariaci nie rządzili psychiatrami i różnymi instytucjami, żeby psychiatrzy chociaż trochę wiedzy psychoterapeutycznej wtłoczonej do głów w czasie studiów – nie mówiąc o neurologii, w ogóle uważam psychiatrię za zbędną specjalizację, więcej o pracy mózgu wiedzą neurolodzy, a już jest skandalem jest to, że psychiatria a nie neurologia zajmuje się taką degeneratywną chorobą mózgu, jaką jest schizofrenia, w efekcie żaden psychiatra nie diagnozuje na podstawie obrazowania mózgu, co jest skandalem. Psychiatrzy na razie przypominają durni z młotkiem, którzy wszędzie widzą gwoździe, a diagnozują na podstawie urojeń kościelnych wariatów. Policja, która ma w swoim motcie „służyć i chronić” nie robi nic, żeby wyjaśnić takiemu durnemu psychiatrze, że bierze łapówkę od znanego policji wariata. No bo policja nie zajmuje się wariatami, a przecież psychiatra powinien sam się zorientować, kto jest wariatem. No, więc nie, tak samo jak moja matka i dr House uważam psychiatrów za debili. Latami są urabiani przez schizofrenika i towarzyszących mu maniaków religijnych, ale nie raczą zainteresować się, czy przypadkiem nie jest to jeden z typowych kejsów, kiedy to wariat oskarża zdrową osobę o chorobę psychiczną. Psychiatra ze Szpitala Wolskiego, który zabił pacjentkę, poprawnie zdiagnozowaną na SORze, w końcu się przyznał do błędu, ale moja mama już nie chciała tam pracować, bo wiedziała, ile innych podobnych przypadków może napotkać na SORze. Wykończył ją ten psychiatra. Życzę szczerze jego koleżance, żeby też w końcu przyznała się do błędu. Chciałabym, żeby w końcu psychiatrzy przestali udawać lekarzy i zaczęli nimi być naprawdę. Branie łapówek od wariata i „diagnozowanie” na podstawie jego bełkotu, nie jest sposobem na karierę w świecie medycznym. Moi przyjaciele przypłacili życiem podobne zaniedbania psychiatrów, u mnie się skończyło poważnym rozstrojem nerwowym. Wiem, że psychiatria i ginekologia uchodzą za najłatwiejsze specjalizacje i łapią się za nią debile. Jedni uważają, że „kobiety same rodzą”, inni, że przecież wystarczy, że „ludzie powiedzą, co komu jest”. A najlepiej jak tymi mówiącymi są terroryści z Opus Dei, prawda?
Nie zapominajmy, komu zrobiono największą krzywdę – mam na myśli wszystkie ofiary sekty Ryszarda, które zaszczuli na śmierć, opowiadając wszędzie kłamstwa, wyrzucając z pracy i wmawiając chorobę psychiczną – w pokrętnej logice imbecyli ktoś tak potraktowany, nie ma innego wyjścia jak się „nawrócić”. Nie tępaki, ofiary terroru nie „nawracają się”, popełniając samobójstwo, zamiast tego ulegają prymitywnemu terrorowi i w chwili załamania nerwowego podporządkowują się prześladowcom i targają się na swoje życie, zgodnie z tym, co im się wykrzykiwało prosto w twarz, niszcząc życiowe plany. Mam za sobą próbę samobójczą z czasów studiów, więc wiem, o czym mówię, wszystko przebiegło zgodnie z opisami z podręczników akademickich. A całość na zamówienie schizofrenicznego „księdza” (tak go nazywają jego wyznawcy, on sam uważa, że jest równie ważny jak ksiądz dla wszystkich wiernych) i jego prymitywnej zakonnej pomocnicy, którzy za to imbecyli nagradzają, wbijając w narcyzm, chwaląc za „obronę Kościoła” (ciekawe swoją drogą, jakie przestępstwa na swoim koncie mają niesławni „wojownicy Maryi„, istnienie takich bojówek mnie przeraża). Kolejne typowe zagrania z podręcznika o terrorze.
Używam powyższego tytułu ironicznie, bo nękający mnie imbecyl z przerostem ambicji nie jest ani kochający, ani czuły. A skąd się wziął? Niestety z Kościoła Rzymsko-Katolickiego, który tuli do piersi takich debili, którzy sami do niczego nigdy nie próbowali dojść, za to koncentrują się na niszczeniu innych ludzi. Cała jego rodzina jest mu podobna, imbecyle nauczeni kłamać i oszukiwać. Zawodowi oszuści, a najlepszym przykładem tego oszustwa jest, że tytułowy Amoroso, który tak łatwo i lekkomyślnie posługuje się nazwiskiem W-S, a jest zwykłym Nowakiem (?) i nie mieszka jak rozpowiadała jego kuzynka siostra w wieży Złota 44.
Oczywiście ta piekielna rodzina Nowaków nie jest w żaden sposób spokrewniona z Barbarą Nowak z Krakowa, chociaż na nią też się lubią powoływać. (Spełniam prośbę o zaznaczenie tego faktu.) Ryszard, o którym piszę, nie jest jej mężem (to przypadkowa zbieżność imion). Ryszard Pogromca Metalu nie jest spokrewniony z ludźmi z Krakowa i pochodzi z Gdańska.
A jak się to dla mnie zaczęło? Od kretynki, z którą chodziłam do jednej podstawówki. To niska blondynka. Nigdy nie była moją przyjaciółka, chociaż podawała się za taką i pewnie nadal podaje. Znałam ją tylko z widzenia. Napadła mnie ze swoją kuzynką, a przynajmniej tak o niej mówiła (to ta dla odmiany wysoka blondynka) i wypytała mnie o stan posiadania moich rodziców. Kiedy się dowiedziały, że mieszkanie nie jest komunalne, tylko wykupione, wymyśliły, że je im oddam. „Za opiekę.” Szybko się okazało, że to jakieś wariatki, ale nikt nie przypuszczał, jak bardzo jest niebezpieczna sekta, do której należą.
Był to początek mojej znajomości z sektą Ryszarda i początek prania mózgu. Nikt mi nie pomógł się przed nimi obronić, zaszczuli mnie i moją mamę. Obrazą jest, że dwie osoby z tej sekty poważnie są uważane za kandydatów na świętych Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W efekcie ich działań będę pluć i growlować na widok każdego księdza, bo chory psychicznie „ksiądz” czyli Ryszard zrobił mi całkowicie nielegalne pranie mózgu kilka razy wciągając w to prawdziwych księży oraz nawet psychiatrę. Napadł moją rodzinę. Nie bez powodu potem kupiłam z mamą psa obronnego. Mam zamiar nienawidzieć chrześcijaństwa do śmierci i zrobić wszystko, żeby upadł Kościół. Bo stanowi źródło zła, wspólpracując z gnidami z Opus Dei.
Największym grzechem Kościoła jest, że nie uznaje chorób psychicznych za choroby psychiczne. Schizofrenik, niebezpieczny przywódca sekty, to święty, mający dla ludzi Kościoła autentyczny kontakt z Bogiem, a maniacy religijni, to idealni, modelowi katolicy.
Żaden zbrodniczy 'ksiądz’ czy popierający go rzeczywisty ksiądz nie powinien zastraszać i zaszczuwać nikogo za ateizm czy wyznawanie innej religii do momentu, kiedy przerażona ofiara robi przelew na Kościół, bo ma stany lękowe i jest to jedyny sposób na obniżenie napięcia lękowego i nacisku psychicznego! A to mnie spotkało. To oczywiste, skurwielu, że zaraz potem, gdy już odrobinę się lepiej poczułam, poszłam złożyć formalną apostazję. Ślubuję opowiadać o was prawdę wszędzie i zawsze!!!
Rafał, inaczej mówiąc, zakłamany Amoroso, z którym nigdy nic mnie nie łączyło, uparcie kłamie na mój temat i dewastuje mi życie podając się mojego „męża” oraz niszczy psychicznie ludzi, których zawsze uważałam za prawdziwych przyjaciół. (Nie istnieje taka ilość prania mózgu, zastraszania, szczucia ludzi na mnie, czy syndromu sztokholmskiego, żebym go zaakceptowała.) On sam i jego banda podobno cnotliwych katolików, w rzeczywistości członków sekty, jest zakłamana jak najgorsze szczury z dna piekieł. Uznali, że będzie można namówić mnie do poświadczenia różnych nieistniejących „cudów” Ryszarda. Trudno połapać się w ich intrygach, bo ich zdaniem człowiek, gdy mu się wmawia chorobę psychiczną, powinien strzelić się w japę i wykrzyknąć – jestem chory psychicznie, więc zaakceptuję, że te imbecyle będą mi mówić, co mam robić i się nawrócę, bo to co ona mówi to prawda! Za takie coś czeka was proces za obrazę uczuć religijnych pogańskich! Tylko z pozoru działanie sekty jest debilne, przywódca sekty stosuje szantaż – albo ktoś się przyłączy, albo zostanie zaszczuty, jako osoba chora psychicznie, pozbawiona pracy i zmuszona do samobójstwa. Terror może doprowadzić kogoś do samobójstwa. Szczególnie, gdy zniszczy się ofierze całe życie. Mam za sobą próbę samobójczą, ma całe szczęście zmusiłam się do wymiotów i uratowałam, bo miałam za sobą lekturę podręcznika o terrorze i zorientowałam się, co się ze mną dzieje.
Po kontakcie z sektą Ryszarda ratuje mnie, że nie jestem katoliczką, tylko poganką. I fanką metalu. Nie byłam indoktrynowana religijnie w dzieciństwie przez rodzinę, więc nie robi na mnie większego wrażenia wydzierani się na mnie, że ksiądz mi nie da rozgrzeszenia lub, że idę do piekła. A w każdym razie potrafiłam się z indukowanego stanu lękowego otrząsnąć.
Nie kłaniam się księżom. Pogańska wiara wszędzie nakazywała ugościć wędrowca, bo można było odtrącić boga – w Norwegi do ludzkich domostw zaglądał Odyn I Thor, w Polsce Perun. Tylko ateiści i poganie mają nakaz pomagania innym, katolicy nie muszą, sama tak usłyszałam w dzieciństwie od przywódcy sekty, Ryszarda – pomagania nie ma w dekalogu, a i tak dekalog ignorują, szczególnie jeśli chcą kogoś „nawracać”, żeby „Polska była katolicka” – a tak naprawdę chcą przejąć majątek -„dla dobra Kościoła”. Jestem przekonana, że nie tylko testament Krzysztofa sfałszowano. Mnie też tym grożono i wiem, że siostra Rafała podebrała moją próbkę podpisu. Na wszelki wypadek – nic nikomu z tej sekty nie zostawiam.
Zgodnie z poleceniem pradziadka – który też popierał mój poganizm – pierwszego poznanego Norwega pozdrowiłam słowami „Welcome, fellow Odin worshipper” (na co usłyszałam, że jest ateistą – co nie dziwi, bo współczesna Norwegia jest w ponad dziewięćdziesięciu procentach ateistyczna, mały procent deklaruje się jako wyznawcy jakiejkolwiek religii, ja dzięki pogaństwu, jestem w tym niewielkim procencie religijnym – dzięki jego odpowiedzi dowiedziałam się, że można temu człowiekowi zaufać, a przynajmniej ja mogłam zaufać, jest dla mnie bardziej godny zaufania niż chrześcijanie). Mitologia skandynawska to moje wierzenia. Poganie są politeistyczni i przyjmują do panteonu też innych bogów, wychwalam więc też Swarożyca, dzięki któremu wszystko rośnie, bo to bóstwo solarne – i należę do polskiego kościoła pogańskiego (legalnie zarejestrowanej organizacji religijnej, zdychajcie chrześcijanie, jeśli to wątpicie). W mój poganizm nie można wątpić, ani przypisywać mi jakiś kościelnych konotacji, czy biegania po radę lub pomoc do księdza. Każda osoba, która tak robi, będzie przeze mnie pozwana o obrazę moich uczuć religijnych.
Spotkałam też wiejskich pogan jako dziecko w czasie wakacji i zabrali mnie w południe, żeby złożyć dary dla Polnych Panien – tak je nazywano – mężczyznom wstęp na pole był wtedy zabroniony. (A dary były po to pewnie, aby zabrały księdza, który przychodził krzywdzić małego chłopca – chociaż pewnie bardziej pomogła policja po moim wykonanym chyłkiem telefonie z informacją, że podejrzewam, że coś złego się dzieje.)
Jak powiedziałam wcześniej, nic mnie z Rafałem nigdy nie łączyło, dużo za to miałam wspólnego (chociaż miałam dopiero dziewięć lat) z moim kolegą z klubu sportowego. Wydawało mi się wtedy, że mam przed sobą całe szczęśliwe, dobrze zaplanowane życie i nic złego nie może mnie spotkać. Niestety kłamstwa tej zakłamanej rodziny Ryszarda, intrygi oraz pranie mózgu i zastraszanie doprowadziły do tego, że zabroniono mi się z Michałem kontaktować. Bardzo chcecie mojego „nawrócenia”, które ma być „cudem” dzięki któremu Ryszard zostanie „świętym”, ale to nigdy nie nastąpi. Nigdy nie zgodzę się zaakceptować Rafała, którego mi przywódca tej sekty „wyznaczył”. Nie jestem członkinią jego sekty i nigdy nie będę.
Ale wróćmy do przeszłości. Miałam wtedy osiemnaście lat i Michał, kolega z lodowiska (to ten dobry jakby co, blondyn) zjawił się moim liceum, próbując namówić mnie to powrotu do sportu. Chciał mnie też zaprosić na koncert Megadeth, ale ubiegł go inny mój kolega. Jednocześnie śledziła mnie siostra Rafała, która wyciągnęła ode mnie informację, że idę na koncert metalowego zespołu. Jak rozumiem, Rafał się wkurwił (nie może pogodzić się z odrzuceniem, bo przywódca sekty „mnie mu wyznaczył na żonę”) i ściągnął do Warszawy Ryszarda. Zostałam pobita przed koncertem za bycie metalem. Wkurwiona zaczęłam opowiadać wszystkim fanom metalu, ochronie, muzykom, Policji, co mnie spotkało i skończyło się to tak, że z Pawłem Darskim wdałam się w dysputę, kogo Ryszard bardziej prześladuje. Bracia Darscy twierdzili, że ich, bo przyjechał za nimi z Wybrzeża. Jak widać, mylili się co do powodu jego wycieczki do Warszawy. Moi przyjaciele i ja zebraliśmy większe ciosy od tego psychola i sekciarza, niż Gdańszczanie.
Przed samym koncertem Megadeth Ryszard Rafał uderzył mnie pięścią w twarz, gdy się okazało, że nie zrezygnuję z wejścia do Stodoły. Dostałam furii i poskarżyłam się też Dave’owi, ściągając go ze sceny jeszcze w czasie próby, żeby z nim porozmawiać o tym, jak niebezpieczny maniak religijny i świr zakłóca takie święto fanom i cały zespół również interweniował na posterunku w tej sprawie (w latach dziewięćdziesiątych też). Rozmawiałam też z szefem klubu muzycznego. Mam po tacie temperament wikinga, dużo trzeba żeby mnie zdenerwować, ale jak już się uda, to zawsze robię ostre afery, kiedy mnie się atakuje, więc świry z Opus Dei źle wybrały sobie cel. Będę się dalej mścić, obiecuję wam to i zawsze będę gryźć.
Świry z Opus Dei będą płacić nam odszkodowanie, również za żądanie ode mnie i od mojej matki okupu za zostawienie nas w spokoju. Przypominam, to moim przodkiem był Ragnar Lodbrok i to nam teraz zapłaci się okup (czyli odszkodowanie), tak jak Paryż grzecznie zapłacił w 845 roku.
Co słychać? A słychać tyle, że muszę napisać część drugą wynurzeń na temat „moich” wariatów, zanim znowu dopadną mnie konsekwencje ich chorych matactw i intryg. Co zawsze się dzieje, kiedy zaczynam się lepiej czuć psychicznie i fizycznie.
Jak już wcześniej wspomniałam, uczęszczałam do podstawówki z maniaczkami religijnymi, ale ich rodzice nie byli lepsi. I on i ona byli równie szajbnięci, wymyślając na temat mój oraz moich rodziców całe morze bzdur i oszczerstw. Rodzice wariatek ogłosili się nawet moimi „duchowymi rodzicami” i zaczęli „nawracać” razem z guru ich sekty. Brał w tym udział równie pierdolnięty krewny tych dziewczyn, który rozpowiadał jakieś swoje erotyczne urojenia na mój temat – a miałam wtedy około ośmiu, dziewięciu lat. Przy okazji – mam nadzieję, że go wywalono już z tej Biedronki, bo zgłosiłam dawno temu jego szefowi nękanie mnie jako klientki (łaził za mną po całym sklepie i zastraszał). Jakiś czas temu groził mi też, że rozpowie wszystkim w sklepie wszystko co o mnie „wie”, jeśli się odważę przyjść w szortach po zakupy (jak rozumiem, miało to świadczyć o moim zepsuciu i „byciu kurwą”). Ogarnęłam się psychicznie i nosiłam w lipcu i sierpniu krótkie spodnie, i jakoś go od początku wakacji nie widuję. Więc chyba zgodnie z moimi przewidywaniami wyleciał z pracy. Ciekawe, czy jego sekta znajdzie temu magazynierowi jakąś lepszą pracę, LOL. A najzabawniejsze jest to, że wariatki przedstawiały świra jako ważnego biznesmena mieszkającego przy Złotej 44.
Mniej zabawne jest to, że obie te tępe pindy z podstawówki nękały mnie od początku studiów, a wtedy nie rozpoznałam ich jako świrniętych koleżanek, które trafiły do szkoły specjalnej, więc nie mogły studiować. Same mi przypomniały, że tylko tam przychodziły i udawały studentki. Niektórzy nadal biorą je za moje dobre koleżanki ze studiów. Niestety istnieje w Polsce pewna bolesna dla ofiar wariatów dziura prawna – psychiatrzy wywalczyli zapis prawny, który mniej więcej brzmi, że nie popełnia przestępstwa, ktoś, kto jest chory psychicznie, jednocześnie jest całkowita dobrowolność leczenia, więc „moi” wariaci cali radośni robią sobie, co chcą, bo mają świadomość bezkarności. Prokuratura co najwyżej prosi biegłego o opinię, dowiaduje się, że wariaci, więc kręci głową i ukręca sprawie łeb. Nie ma możliwości skierowania tego do sądu, ponieważ może nadać bieg prawny tylko członek rodziny, który chce kogoś ubezwłasnowolnić, a tu – jak na to nie patrzeć – cała rodzina jest totalnie loco i nic się nie da zrobić. Wszyscy chronieni prawnie wariaci. Moim zdaniem zbyt łatwo biegli psychiatrzy (jeśli to rzeczywiście oni) decydują, że prokuratura powinna ukręcić łeb sprawie, bo sprawcą jest chory psychicznie. Wiele z tych akcji da się wytłumaczyć odmienną, marginalną kulturą oraz imbecylizmem godnym „mamy Madzi„, która po zamordowaniu córki radośnie korzystała ze swoich pięciu minut sławy, pozując dla brukowców w bikini na koniu. Ja swoje prześladowczynie uważam za przebiegłe chociaż wyjątkowo głupie. Brak w nich choroby psychicznej za to jest sporo powiązanej z imbecylizmem psychopatii i działanie według nakazów dziwacznej kultury kościelnej. Plus typowe dla prostytucji zmiany w psychice. Wedle tego co mi mówiły, od dziecka się specjalizowały w robieniu laski księdzu za pieniądze.
Mam pecha do wariatów – od maniaczek religijnych, z którymi chodziłam do tej samej podstawówki, do samozwańczego „świętego”, który w sekcie Opus Dei uchodzi za osobę, która „uzdrawia” z ateizmu i heavy metalu. Mnie też tak wyzwalał. Niestety moja matka była idiotką i w życiu do niej nie trafiało, jak bardzo niebezpieczni potrafią być maniacy religijni i nie należy ich słuchać, tylko „rozumiała ich potrzebę wiary” – co skutkowało tym, że bez jakichkolwiek oporów łykała wszystkie bzdury, które jej ta banda podsuwała i uważała Ryszarda za autentycznego „psychoterapeutę” (oczywiście zanim nie zmieniła zdania). Ta, jasne, ta jego psychoterapia polega na praniu mózgu i zastraszaniu. Wyleczona miałam się „nawrócić”, oskarżyć Darskiego – a wcześniej innych nielubianych przez Ryszarda mężczyzn – o gwałt, iść do klasztoru, a samemu „świętemu” zostawić cały swój majątek (albo za mąż, ale to ja miałam tego wybranego przez sektę magazyniera z pobliskiej Biedronki utrzymywać i spełniać jego wszystkie polecenia, bo inaczej „idziesz do piekła”.) Ewentualnie mogę iść do psychiatryka, bo mój brak wiary to według niego choroba psychiczna, a on przejmie nade mną całkowitą kontrolę… „bo ja muszę ciebie ratować przed piekłem, bo ty kurwa jesteś”. Kurna, może sobie jednak daruj to nawracanie?
Ale dzisiaj nie o tym chciałam napisać, tylko o pewnym wydarzeniu z Gdańska. Chodzę sobie po zabytkowej części miasta, zabijając czas przed kolejnym dniem konferencji anglistycznej, gdy jakaś baba łapie mnie za rękę, krzycząc na mnie „idź ze mną, bo to bardzo zły człowiek” i wciąga mnie do kościoła. Od dzieciństwa nie byłam w kościele, więc rozejrzałam się dookoła, skoro już się znalazłam w takim miejscu, ale nie zobaczyłam nic wartego dłuższego pobytu w miejscu innej wiary. Już wcześniej jako poganka odmówiłam uczestnictwa w ślubie kościelnym przyjaciółki, więc oburzyło mnie podobne zmuszanie do wejścia do kościoła. Na całe szczęście wariatka porzuciła myśl o kontrolowaniu mnie, a może zdeprymowało ją, że się nie przeżegnałam, ani nie chciałam klęknąć i się z nią modlić. Udało mi się wyjść z kościoła bez jakiejś awantury. Bardzo byłam ciekawa, kto jest tym bardzo złym człowiekiem, na którego widok religijni ludzie szukają azylu w środku kościoła. Na całe szczęście jeszcze stał przed budynkiem – sam Adam Darski, a obok niego Inferno. Szczęśliwe spotkanie! Śmiejąc się z całej sytuacji, zaczęłam strzepywać wyimaginowany popiół z moich przypalonych pogańskich skrzydeł i poszłam sobie na konferencję. Później z tym samą grupą ludzi minęłam się w Romie, ale to jeszcze inna historia. 😉
Często przychodzi ten trudny moment, kiedy trzeba się przyznać do porażki. Rozmiar mojej porażki widać na zrzutach ekranu – jak widać zarobiłam grosze, chociaż wcześniej zainwestowałam tysiące. Podeszłam do sprawy solidnie – kiedy nie chciały mnie wydawnictwa, postanowiłam wydać sama. Z jakim efektem, sami widzicie.
Postanowiłam napisać tę powieść z powodu nalegań pewnego człowieka, ale projekt okazał się byś katastrofą, jak i ta znajomość. Gość miał w pewnym momencie katastrofalny wpływ na moje życie, bez niego nie popełniłabym różnych błędów już w latach dziewięćdziesiątych. A i później wtrącał się nieproszony w różne sprawy z gracją słonia. Straciłam na ten projekt literacki całe lata, zamiast zajmować się innymi rzeczami – przede wszystkim czymś, co było moją olbrzymią pasją już w dzieciństwie (nie będę pisać dokładniej, bo nie chcę zapeszyć).
Bardzo przepraszam osoby, które liczyły na kontynuację, ale z przyczyn osobistych nie dam rady tego napisać. Bardzo również proszę wszystkich o nieskładanie kondolencji czy też wyrazów współczucia z powodu zdechnięcia kariery literackiej. Przede wszystkim nigdy nie powinnam w ten sposób marnować czasu, którego już nikt mi nie zwróci.
Blog będzie istniał dalej, ale pewnie wpisy będą pojawiać się rzadziej i skoncentruję się na tematyce bieżącej.
Nadszedł czas na trochę mniej poważny, a trochę bardziej prokulturowy wpis. Niektórzy z moich drogich czytelników pewnie pamiętają serial „Sex and the City”. Nie do końca poważny traktował o uczuciowych perypetiach Carrie Brawdshaw, felietonistki pewnej nowojorskiej gazety. Opisywała uczucia i seksualne perypetie – jakbyśmy to niedawno nazwali – hipsterów z Manhattanu (nie wiem, czy nadal pewną grupę społeczną określa się hipsterami, więc dokładny opis demograficzny zostawmy na boku i tak podobne opisy są umowne). Pomińmy także dokładny opis kim byli szkalowani przez nią przyjaciele, ważniejsze było z kim się spotykała. A wielką miłością Carrie był Mr. Big, businessman, z którym łączyła ją relacja bardzo skomplikowana. Schodzili się i rozchodzili, żeby na końcu serialu zejść się na dobre (przepraszam za spojler). Niewiele już pamiętam z samego serialu, oprócz tego że Mr. Big obiecywał Carrie „walk-through closet” (lub coś w tym rodzaju), czyli garderobę, przez którą można było przejść, bo z obu stron miała drzwi.
Pozostawmy jednak detale architektoniczne na boku, ważniejsze teraz są sprawy modowe. Słabością Carrie były buty, szczególnie te od Manolo i na wysokich obcasach. Wychowałam się w domu pełnych szpilek, które nosiła moja mama, chociaż w niczym nie przypominały dwunastocentymetrowych „sztyletów”, jakie można znaleźć w Zarze. Nie przeszkadzało mi to jednak w niczym i jako mała dziewczynka uwielbiałam buszować w szafie i przymierzać te buty, z których nieodmiennie spadałam i cudem nie skręcałam sobie kostki. Była to zabroniona przyjemność i byłam za to karcona. Takie rzeczy wynosi się z domu, więc pomimo tego, że na codzień noszę się na sportowo, nie potrafię przejść obojętnie obok pięknej pary szpilek. Są po prastu magiczne, chociaż zupełnie niepraktyczne. Są lepsze buty do chodzenia. Powiedzmy sobie szczerze, że szpilki są butami, które wymagają poruszania się taksówkami. Na dłuższe trasy pieszo się nie nadają. Za to emanują czymś nieziemskim. Stworzyłam sobie własną teorię na ich temat. Nie wiem, czy słyszeliście o chińskim zwyczaju krępowania stóp? Sama nazwa wydaje się dosyć niewinna, ale kryje się za nim barbarzyński proceder łamania palców i podwijania ich pod stopę, aby nadać stopie kształt trójkąta o dosyć krótkiej podstawie. Wszystko w celu zwiększenia erotycznego powabu młodej damy. Jest to podobny kształt, w jaki wygina się stopa zachodniej fashionistki w butach na niebotycznie wysokich obcasach. Krótka stopa, wysokie podbicie, problemy z chodzeniem na dłuższe odległości, wszystko się zgadza. Zachodnie modnisie dostają jednak coś więcej od mody – te dodatkowe centymetry wzrostu, dzięki którym mogą patrzeć z góry na dużą część populacji.
Tak więc, sorry-not sorry, witajcie kolejne buty w mojej kolekcji. (Chociaż balerinki tez lubię.)
A w Sejmie i telewizji ponownie awantura o aborcje. Ludzi z mojej klasy to nie rusza – potrafią zadbać o odpowiednią antykoncepcję, albo potrafią opłacić odpowiednią klinikę w jednym z bardziej przyjaznych kobietom ościennych państw. Albo tak im się tylko wydaje, czy też w ogóle o tym nie myślą i witają niepożądaną ciążę jako przypadłość, z którą trzeba się pogodzić. Obserwuję dyskusje nad aborcją od początku lat dziewięćdziesiątych i mam wrażenie, że dyskutanci mają w głowie coś, co nazywa się w językoznawstwie wyidealizowanych modelem kognitywnym. Myślą z reguły o szczeniakach, którym przydarzyła się wpadka i reakcja pewnie jest taka – no cóż, młodzi, zakochani, ale to ślub się przyśpieszy i chłop wydorośleje, weźmie się do roboty. No cóż, w przypadku, o jakim ja słyszałam, ojcem został początkujący pisarz, który zapłodnił po pijaku równie pijaną fankę. A przynajmniej taki chyba był przebieg wydarzeń. Nie wiem, po co zostałam poinformowana o tej ciąży (mam swoje podejrzenia, że to trochę tak było na złość, że widzisz, jakie mam branie, ale mniejsza o to). Nie powstała z tego żadna rodzina, był ślub, o ile mi wiadomo, po jakimś czasie się rozstali. Zresztą pewnie lepiej, po co poczętemu pośpiesznie dziecku dwoje niedojrzałych, nieszczęśliwych, nienawidzących się rodziców, którzy każdy dzień kończą karczemną awanturą. Ale i tak pewnie zniszczyło obojgu rodzicom różne plany osobiste i zawodowe. Naprawdę należy dzieciom tłumaczyć obsługę prezerwatywy i dlaczego należy ją mieć przy sobie, jeśli się idzie razem pić.
Przeciwnicy aborcji na żądanie krzyczą w takiej sytuacji „ale przynajmniej nie zabili”. Większej manipulacji w tej dyskusji nie słyszałam. Dorównuje jej tylko „medycyna udowodniła, że człowiek zaczyna się od zapłodnienia”. Gówno prawda. Zaśniad groniasty też się zaczyna od zapłodnienia, to żadne kryterium. Moim kryterium jest działający układ nerwowy. Pojawia się od około dwunastego tygodnia życia. Jestem ateistką w kwestiach medycznych (a nie poganką czy satanistką), ale lubię patrzeć na różne kwestie od przeciwnej strony. Popatrzmy się więc na pisma z historii Kościoło. Kodeks Gracjana z XII wieku penalizował aborcję jak zabójstwo, jeśli dokonano jej, kiedy płód był już ukształtowany, zaś św. Augustyn nauczał, że płód dostawał duszę, czyli „uczłowieczał się” w czterdziestym dniu ciąży w przypadku chłopców, a w osiemdziesiątym w przypadku dziewczynek. To osiemdziesiąt dni to całkiem blisko moich dwunastu tygodni, zresztą nawet czterdzieści wystarczy w przypadku nowoczesnych testów i szybkiej farmakologicznej aborcji (w cywilizowanym świecie nie wykonuje się praktycznie krwawych „skrobanek”, możecie je sobie jako straszak wetknąć tam, gdzie słońce nie dochodzi.) Aborcja nie zabija, gdy nie ma układu nerwowego (chociaż pewnie nieucy gardłujący za pełnym zakazem aborcji pewnie nawet nie zdają sobie sprawy z jego znaczenia). Poza tym jakoś Kościołowi nic nie przeszkadza i pomimo zakazu zabijania z dekalogu błogosławią żołnierzy idących na front. Wolno też zabić w samoobronie. Tak więc ten argument też wsadźcie sobie w dupę.
Przejdźmy jednak do bardzie drastycznych przykładów niż niespodziewana (chyba wiedzą, skąd się dzieci biorą?) ciąża u wielkomiejskich hipsterów. Mniejsza o to, kto mi to powiedział (jakby co powołam się na tajemnicę dziennikarską, blog to też prasa), ale historia wydarzyła się w jednej z podwarszawskich wsi w bardzo religijnej rodzinie bardzo prostych ludzi, dla których słowo księdza dobrodzieja jest prawem. I tenże ksiądz dobrodziej pochodził z podobnego chowu, co moja katechetka z dzieciństwa. Był przekonany, że z dzieckiem to nie grzech (pewnie dlatego, że ciąży nie ma, ale ja w dzieciństwie słyszałam też inne racjonalizacje, np. że dzieci są czyste). No i gwałcił ksiądz to dziecko od jakiegoś czasu, przygotowywał ją tak do zakonu i spotykał się pod pretekstem rozmawiania o jej powołaniu. Rodzina dziewczynki miała z tym problem tylko taki, że dziecko niegrzeczne, bo nie chce z księdzem rozmawiać. Wtrącili się w to wielkomiejscy hipsterzy (chociaż inni niż wspomniani powyżej) i dziewczynce wykonano po kryjomu test ciążowy. Wyszedł pozytywnie ku przerażeniu wszystkich, bo dziecko nigdy wcześniej nie miesiączkowało. Ot, wstrzelił się ksiądz w jakieś pierwsze jajeczkowanie w okresie pokwitania. Zdąża się. Szczęśliwie wystarczyła jedna nielegalna tabletka (dzięki jednej z proludzkich fundacji) i uratowano dziewczynce życie. Aborcja farmakologiczna ratuje życie, a nie zabija.
Odpierdolcie się od dzieci i kobiet, to nie wy ponosicie koszta ciąży i porodu. Wiele chorób zaostrza się w ciąży lub pojawia się z powodu ciąży. Połóg też jest niebezpieczny. Obraźliwe jest, że mężczyżni, którzy nigdy by nie zostali zmuszeni do walk na froncie, mają najwięcej do powiedzenia w sprawie życia kobiet. Dane na temat liczby kobiet konający w połogu lub w ciąży w Polsce są przerażające, gdy weźmie się pod uwagę, że pod topór rządzących poszły programy „rodzić po ludzku”. Ginekologia nie jest – wbrew poglądom ignorantów, szczególnie kościelnych – „łatwą” specjalizacją. Ciąża nie jest stanem „naturalnym” ani „błogosławionym” (dla gatunku ludzkiego z naszą ewolucją i olbrzymimi głowami noworodków nie ma w tym już dawno nic „naturalnego”, a „błogosławienie” jest terminem kościelnym, nie naukowym). Kobiety wcale nie rodzą „same”. Nie są przedmiotami, które są łatwo zastępowalne, a tak są traktowane przez beton kościelny. Więc bardzo grzecznie proszę naszych katoli w sutannach – przestańcie pchać najwierniejsze lub najgłupsze dzieci na studia medyczne i potem na ginekologię, żeby zapewniły, że na tym odcinku dzieje się „po bożemu”. I dlaczego kobiety na oddziałach ginekologicznych muszą znosić namolność księży? Musicie pilnować naszych <piiiiiiii>? Czy też zaspokajacie swoją potrzebę podglądactwa? Zdążało mi się bywać w szpitalach, na innych oddziałach, również przed operacją, i jakoś księży nie interesowało, jak ktoś się czuje i czy potrzebuje pocieszenia…
O Ella One napiszę może kiedy indziej. Ale też ratuje życie.