Mechanizmy łapówki

Jedną z rzeczy, o których się dowiedziałam w czasie studiów – czytając różne rzeczy na własną rękę – jest jak łatwo ludzie tracą obiektywizm. Dlatego łapówkarstwo jest tak bardzo zwalczane i podlega wysokim karom, tak samo jak chodzenie do łóżka z niewłaściwymi osobami.

Jakie psychologiczne mechanizmy, które za tym stoją? Na przykład duża suma pieniędzy pobudza ośrodek nagrody w taki sposób, że mózg przestaje poprawnie funkcjonować i lekarz lub urzędnik dokonują błędnych dedycji na korzyść osoby, która wręczyła łapówkę. Podobnie działają miłość i seks, niestety są to narzędzia też bardzo często wykorzystywane przez nieuczciwych lub chorych psychicznie ludzi do „sterowania rzeczywistością”. Zakochany człowiek z łatwością przejmuje urojenia swojego schizofrenicznego kochanka.

Pobudzanie ośrodka nagrody to prosty, zawsze bezbłędnie działający mechanizm, który doskonale widać nie tylko u ludzi, ale też u zwierząt. Kończy się warunkowaniem, dlatego diametralnie zmienia ludzkie podejście do osób, lub wręcz uniemożliwia poprawną ocenę sytuacji. Lekarze, szczególnie psychiatrzy, powinni uważać na sytuacje, kiedy są wynajmowani za dużą kasę przez naiwniaków, którzy chcą pomóc, a nie zdają sobie sprawę, że sterują nimi wariaci. Akurat schizofrenik, który ze swojej ofiary robi kogoś chorego psychicznie to standard i każdy lekarz powinien bardzo uważać na wariata, szczującego go na osobę, która ledwo zipie, bo już i tak całe życie ucieka przed schizofrenikami z Opus Dei.

Niestety do niedawna miałam amnezję, więc nie mogłam się prawidłowo bronić, a jak już wcześniej napisałam w innym wpisie, amnezja po zaszczuciu przez schizofrenika z reguły, według podręcznika profilera-kryminologa, kończy się samobójczą śmiercią ofiary zaszczucia. Trzeba ją ratować dużo wcześniej. Muszę też ostrzec, że kontakt z moimi prześladowcami może znowu skończyć się dla mnie źle. Odzyskiwanie wspomnień jest bardzo ciężkim przeżyciem, tym bardziej jeśli związane są z traumą i zastraszaniem, oraz wmawianiem nieprawdy. Czego winni są chyba wszyscy, których wariaci wciągnęli w moje życie w celu zmuszenia mnie do urzeczywistnienia urojeń córek Ryszarda oraz ich krewnego Rafała. I dziękuję za rady, to proszę ten proces skrócić? Niby jak, kiedy każde pojawienie się wariata, łączy się z odnowieniem traumy, którą trzeba przeżyć ponownie przy powrocie wspomnień? A nękający mnie schizofrenicy zadbali o to, żebym miała równie dużo wypartych wspomnień, jak „normalnego” życia, tak często mnie atakowali. Wspierający ich „pożyteczni głupcy” też wywoływali traumę, która wraca z bólem.

Mechanizm nagrody pomógł mi w nauczeniu mojej kotki, że lekarze weterynarii nie chcą jej skrzywdzić. Zadziałało za pierwszym razem. Kotka było młoda, odłowiona z grypy zdziczałych kotów, do około dwunastego tygodnia życia nie miała bliskiego kontaktu z człowiekiem. Na stole weterynaryjnym kotka z lęku zaczynała tak się bronić, że udawało jej się wyrwać i schować lekarzowi pod biurkiem. Musieliśmy z lekarzem pobrać jej krew przed sterylizacją. Była już całkiem duża, po kilku rujach. Była bardzo głodna i na moją prośbę lekarz weterynarii podał jej smaczki przed pobraniem krwi. Nie zdążyły wpłynąć na wyniki krwi. Po przekupstwie kot, który wcześniej walczył jak ryś, spokojnie dał sobie pobrać krew. I od tej pory traktuje stół weterynaryjny ze spokojem.

Zakwas

Jest jedna zasada w życiu – jeśli chcesz być zdrowy, musisz polubić gotowanie. Gdy sam to robisz, kontrolujesz, co jesz, ile jesz i na ile zdrowe i świeże są składniki, jakich używasz. Szczególnie sportowcy są na to wyczuleni. Gdy byłam mała, trener podrzucał mi, jak wszystkim młodzikom, różne przepisy i wiedzę na temat zdrowego odżywiania, dzięki którym zaniedbane dzieci (a uważam, że byłam zaniedbywanym dzieckiem, szczegóły może innym razem, napiszę tylko że moja matka fatalnie i bardzo niezdrowo gotowała) wychodziły na prostą.

Jednym z przepisów, jakie dostałam od trenera i mamy kolegi z lodowiska, był domowy chleb na zakwasie. W odróżnieniu od chleba robionych na drożdżach wykorzystuje dzikie drożdże znajdujące się w powietrzu i zbożach, a także fermentację w wyniku której powstaje kwas mlekowy. Bierze się mąkę żytnią, zalewa wodą i czeka, codziennie podkarmiając „stworzonko” ze słoika dodatkową wodą i mąką. Po około trzech dniach mamy młody zakwas, który ładnie baluje i ma przyjemny, trochę owocowy zapach. Zrobiłam wszystko według przepisu z lodowiska.

W tym momencie pojawiła się w kuchni moja matka i nakręcona praktycznie do psychozy, z której nie dawało się jej wyprowadzić, wylała mi wszystko do kibla, drąc się, że nie pozwoli na produkcję bimbru i nazywając mój zakwas zacierem. Było zero możliwości rozmowy z nią. Moim zdaniem tylko skrajnego durnego narcyza da się tak nakręcić. Dla wszystkich dorosłych związanych z Torwarem była chora psychicznie, a ja byłam jej bezbronną ofiarą. Mogę przypuszczać, że była to indukowana psychoza, która żywiła się jej zauroczeniem schizofrenikiem. Wiele osób próbowało z tego, co wiem, ale nie dało się jej z tego wyprowadzić. Naprawdę nie wiem, czy była chora psychicznie w klasycznym sensie tego słowa, podejrzewam raczej że była skrajnym narcyzem zauroczonym pewną schizofreniczną rodziną i brała za prawdę wszystkie ich urojenia, jak na przykład dziecięcą miłość pomiędzy mną a Rafałem. Wierząc w to wszystko, zniszczyła mi życie.

Dopiero jako dorosła osoba odrabiam zaległości z całego życia, wszystko czego mnie moja durna rodzina pozbawiła. Jakiś czas temu znalazłam w internecie przepis na chleb na zakwasie podobny do tamtego, który chciałam zrobić jako dziecko. Po wymieszaniu składników wkłada się go do zimnego piekarnika i nastawia na odpowiednią temperaturę. Robiłam go wiele razy, kilka osób z fandomu też go kosztowało.

Mam jeszcze wiele innych rzeczy na liście do rzezy do zrobienia przed śmiercią – mam nadzieję, że uda mi się moją osobistą listę po angielsku nazywaną „bucket list” – od powiedzenia „kick the bucket” co znaczy mniej więcej „odwalić kitę” – wypełnić.

A Rafał i jego rodzinka niech w końcu zdechnie.

Wiele osób tłumaczyło mojej matce, że Rafał i jego bliscy to schizofrenicy i że nie należy im wierzyć, szczególnie gdy mówią, że coś wiedzą ode mnie. Nie rozmawiałam z nimi i nie rozmawiam. Niestety moja głupia i złośliwa matka, zamiast mnie chronić przed nimi, zapewniła tym ludziom swobodny dostęp do mnie i pozwoliła, że mnie zaszczuli i skatowali także fizycznie kulka razy, aż do wystąpienia amnezji. Mam zamiar nigdy więcej nie pozwolić się aż tak skrzywdzić. Nie ma mnie tam, gdzie są moi prześladowcy, wolę też nie kontaktować się z ich wielbicielami i obrońcami. A idźcie sobie do piekła.

Dziadek ułan

Jan Kurzępa

Mój dziadek ze strony matki był sierotą. Jego rodzice trafili z nim do Serbii, gdzie zmarli na tyfus. Rodzina, która zatrudniała pradziadków także zmarła w czasie tej epidemii i dziadek jako bardzo młody chłopak trafił do sierocińca. Po osiągnięciu pełnoletności wrócił do Polski z zamiarem wyjechania do Argentyny, gdzie miał wujka, ale wcześniej musiał odbyć służbę wojskową.

Sam się zgłosił do wojska i został ułanem. Opowiadał zawsze dużo o koniach i o ich różnych zwyczajach. Potrafiły, gdy jeźdźcom wydawano rozkaż „przez łeb skok”, zadzierać wysoko głowy, żeby utrudnić ludziom skok. W wojsku nauczył się zawodu, był przeszczęśliwy, bo spotkał moją babcię. Ona dla odmiany uciekła ze wsi do miasta na służbę, bo rodzina chciała wydać ją za bogatego chłopa, który był przerażającym wariatem i wiedziała, że zginie, bo ją zatłucze. Niestety, jak zwykle w takich sytuacjach tylko ona zauważyła, jakim rodzajem człowieka jest zalotnik. Zerwała całkowicie kontakty ze swoimi bliskimi. Dziadek był sierotą, ona zdecydowała, że nie ma rodziców. Tak więc oboje nie mieli żadnej rodziny, tylko siebie. Dopiero potem babcia pogodziła się ze swoją rodziną.(1) Mój dziadek wrócił do służby wojskowej przed wrześniem 1939 roku. Nie był dowódcą, był zwykłym ułanem, jeżeli w ułanach mogło być coś zwykłego. Jego oddział wpadł w pułapkę, a dowódca wydał rozkaz żołnierzom, żeby się poddali, sam zaś popełnił samobójstwo strzałem w głowę. Po części jego działanie wynikało z honoru, po części z tego, że nie chciał, żeby Niemcy wydobyli z niego informacje, jakie posiadał. A każdy torturowany w końcu mówi. Dziadek miał szczęście, że jego dowódca był inteligentny i chciał ocalić swoich ludzi przed śmiercią. Wszyscy z tego oddziału przeżyli. Mój dziadek trafił do obozu jenieckiego, a potem został przymusowym robotnikiem na wsi, co było zresztą chyba lepszą rzeczą niż siedzenie w obozie i umieranie z głodu. Nie trafił źle, miał ponownie szczęście.

Marianna Kurzępa

Uczyłam się jazdy konnej jako małe dziecko. Moja siostra też umie jeździć, chociaż może nie czuć się pewnie. Ale myślę, że tego się nie zapomina. Gdy zaczynałam studia, znajomy z UW zaciągnął mnie na Legię, na naukę jazdy konnej. Nie pamiętałam wtedy, że kiedykolwiek się uczyłam. Weszłam w kurs po kilku pierwszych spotkaniach i trafiłam na bardzo nieogarniętego trenera, który nie pozwolił przywitać mi się z koniem. Był poniedziałek i zwierzę było zirytowane bezczynnością i szczekającym psem, którego nikt nie zauważał, a powinien być wyproszony z padoku. Nikt nie powinien mnie zmuszać, żebym wsiadła na tak traktowanego konia. Zirytował się tak, że mnie zrzucił. Na całe szczęście wiedziałam, jak się zachować. Zasada jest jedna – po czymś takim trzeba przeprosić konia, bo jest zestresowany. Dostał ode mnie kostkę cukru i jabłko, przytuliłam się do jego szyi. Pozwolił mi na sobie wsiąść. Idiota trener kazał mi anglezować w rytmie zupełnie nie zgodnym z ruchem konia. Dopiero gdy konia pograłam, żeby ruszył szybciej, udało mi się z nim zgrać. Wtedy też sobie przypomniałam, że już jeździłam jako dziecko. Umiejętności zostały. Dogaduję się doskonale ze zwierzętami. Reszta kursantów nie miała już z tym koniem żadnego problemu. Dostawał łapówkę od każdego, bo podzieliłam się tym, co przyniosłam dla konia, i był zachwycony.

⛧⛧⛧

(1) Jak się potem okazało moja babcia uratowała życie, uciekając przed małżeństwem, w które chcieli ją wpakować bliscy (też pewnie świrus urobił ich, wmawiając ludziom nieprawdę, że są razem, w nadziei że wybranka się dostosuje, bo nie będzie mieć wyboru). Wiedziała, co robi odrzucając psychopatę, bo widziała jak ją traktował. Niechciany zalotnik, który w oczach wszystkich uchodził za ideał, zamordował kobietę, z którą się w końcu ożenił. Zatłukł ją gołymi pięściami i wylądował za to zabójstwo w więzieniu. Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie wierzył mojej babci, kim on jest i jaki jest. Możliwe, że jej przyjaciółka by przeżyła. Podobnie jak kilka osób z mojej historii.

Śródziemie

Każda z osób wypracowuje sobie swój własny idiolekt, czyli sposób wyrażania się dla niej charakterystyczny. Czasem używa słów z innym znaczeniu, czasem je przekręca. Nie świadczy to o chorobie psychicznej, tylko o kreatywności i lotności umysłu. Była też tak, że elementy idiolektu stają się szerzej znane i używane przez innych, wpływają wtedy nawet na dialekt jakiegoś języka.

Lubię czasem fandom (czyli środowisko miłośników fantastyki) nazywać Śródziemiem. Śródziemie to kraina wzięta z „Władcy pierścieni” Tolkiena pełna stworzeń, których nie spotkamy w naszej przaśnej rzeczywistości.(1) Zamieszkują ten ląd elfy, krasnoludy, hobbici (czy też niziołki), magowie, orkowie, nie mówiąc o licznych zwierzętach, tak różnych od naszych. Dla wielu z nas świat fantasy jest ucieczką od męczarni dnia codziennego – czyli tego, że mamy na przykład nie do końca satysfakcjonującą pracę, bliscy nas nie rozumieją, budżety się z trudem spinają, czy też przeżyliśmy jakiś zawód miłosny.(2) Można wtedy wziąć udział w sesji RPG i wcielić się w rolę elfa, czy maga i zacząć razem z innymi brać udział w magicznej przygodzie. Dlatego społeczność fantastów jest pełna osób, które mają swoje alternatywne persony używane w czasie gry i po terenach konwentów chodzą elfy, krasnoludy czy magowie, szczególnie jeśli biorą udział nie w klasycznym RPG, ale w LARPie, który wymaga też odpowiedniego przebrania, bo zbliża się do improwizowanego teatru. Nazwałam naszą społeczność fantastów Śródziemiem po raz pierwszy chyba w latach osiemdziesiątych i sądzę, że całkiem dobrze oddaje specyfikę życia konwentowego.

Oczywiście pisarze nie muszą grać w RPG, dostatecznie dużo zabawy daje wymyślanie i pisanie oderwanych od rzeczywistości historii. Muszę przyznać, że najczęściej nudzą mnie ogromnie powieści czy seriale ściśle obyczajowe. Codzienne życie ma za oknem.

Więc może coś jeszcze napiszę.

⛧⛧⛧

(1) Darujcie mi ten łopatologiczny wywód, ale spotkałam się z ludźmi, którym takie rzeczy trzeba tłumaczyć jak krowie na miedzy, chociaż brali udział w spotkaniach miłośników fantastyki, które nazywamy konwentami.

(2) W Dla wielu innych ludzi podobnym wentylem bezpieczeństwa i ucieczką jest muzyka i koncerty, szczególnie metalowe. To też jest fandom, który spaja poczucie lojalności. Dodatkowo w tej muzyce jest obecnych tak wiele elementów fantastycznych, że spokojnie można uznać na przykład black metal za gatunek fantastyczny. Z tymi duchami, diabłami, demonami, alternatywnymi światami czy czarnymi papieżami.

Coś się kończy…

Często przychodzi ten trudny moment, kiedy trzeba się przyznać do porażki. Rozmiar mojej porażki widać na zrzutach ekranu – jak widać zarobiłam grosze, chociaż wcześniej zainwestowałam tysiące. Podeszłam do sprawy solidnie – kiedy nie chciały mnie wydawnictwa, postanowiłam wydać sama. Z jakim efektem, sami widzicie.


Postanowiłam napisać tę powieść z powodu nalegań pewnego człowieka, ale projekt okazał się byś katastrofą, jak i ta znajomość. Gość miał w pewnym momencie katastrofalny wpływ na moje życie, bez niego nie popełniłabym różnych błędów już w latach dziewięćdziesiątych. A i później wtrącał się nieproszony w różne sprawy z gracją słonia.
Straciłam na ten projekt literacki całe lata, zamiast zajmować się innymi rzeczami – przede wszystkim czymś, co było moją olbrzymią pasją już w dzieciństwie (nie będę pisać dokładniej, bo nie chcę zapeszyć).


Bardzo przepraszam osoby, które liczyły na kontynuację, ale z przyczyn osobistych nie dam rady tego napisać.
Bardzo również proszę wszystkich o nieskładanie kondolencji czy też wyrazów współczucia z powodu zdechnięcia kariery literackiej. Przede wszystkim nigdy nie powinnam w ten sposób marnować czasu, którego już nikt mi nie zwróci.

Blog będzie istniał dalej, ale pewnie wpisy będą pojawiać się rzadziej i skoncentruję się na tematyce bieżącej.

Izaak

Jednym z powodów dlaczego nie jestem chrześcijanką jest Biblia i katolicy. Z wykształcenia jestem historykiem literatury i nie potrafię podchodzić do Biblii inaczej niż do innych tesktów literackich, odmawiam więc traktowania jej na kolanach i zawieszania na kołku wszystkich narzędzi badawczych. Miałam z tego powodu scysje z katechetką z dzieciństwa, miałam na karku koleżankę ze studiów, która próbowała mnie „leczyć” i naprawiać pod dyktando szalonego księdza. Co gorsza, w odróżnieniu od luteran katolicy są zniechęcani do samodzielnego czytania Biblii (a widziałam jak robił to pastor Pilch) za to obowiązuje ich wykładnia świrniętej katechetki czy księdza łamiącego wszystkie kanony (czyli przepisy) Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W każdym razie takie wyniosłam wnioski z kontaktów z podobno wybitnymi przedstawicielami Kościoła.

Biblia jest tekstem literackim, napisanym przez ludzi. Chrześcijan obowiązuje wykładnia wedle której napisana została w sposób natchniony i przedstawia objawienia, w które nie wolno wątpić. I jest to moment, w którym rozjeżdżamy się w przeciwne strony. Zakładając nawet, że nastąpił jakiś „przekaz z góry,” nie jestem w stanie uwierzyć, że ułomne ludzkie mózgi i umysły byłyby w stanie przelać na papier owe objawienia w sposób bezbłędny, bez zniekształceń wprowadzonych przez kulturę sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Dla przypomnienia – były to czasy, kiedy dominującym modelem życia było pasterstwo, kobiety były traktowane jak inwentarz, a bełkot osób chorych psychicznie był traktowany z szacunkiem, na jaki nigdy nie zasługiwał. Do Biblii więc trafiły opowieści snute przez dosyć prymitywne plemiona. Piszę to z całą świadomością, że w naszym niedoskonałym kraju za podobne wypowiedzi można zostać skazanym za obrazę uczuć religijnych, sięgnę tutaj po przykład Doroty Rabczewskiej. Uważam, że Dorota nigdy nie powinna dać się zastraszyć, tylko prosić o konsultację biblisty. Dla naukowca oczywistym jest, że nie wolno dławić wolności dysputy naukowej, literaturoznawczej lub kulturoznawczej.

Jedną z ważnych postaci w Biblii (i nie tylko w Biblii, jest podporą trzech wielkich religii) jest Abraham. Dla przypomnienia – jest to ten człowiek, który usłyszał w głowie głos Boga, nakazujący mu złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna Izaaka na górze Moria. Wyobraźmy sobie to dziecko i jego przerażenie, gdy jest ciągnięte na rzeź, która ma nastąpić po długiej i męczącej wędrówce. Na całe szczęście Abraham „słyszy” inne instrukcje i egzekucja zostaje odwołana. Powtórzę, historia traumy Izaaka, niemal zamordowanego przez – jak sądzę na podstawie tekstu – chorego psychicznie ojca, stanowi podwaliny trzech religii, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Tkwi w tym olbrzymi paradoks. Legiony teologów i filozofów rozkładają na czynniki pierwsze relację Abrahama i Boga. Opiewają poddanie się owej „woli Boga” i prześlizgują się bez słowa nad postacią Boga żądającego bezmyślnego posłuszeństwa i krwawej ofiary. Z drugiej strony klasyczną krytyką europejskich pogan i argumentem za potrzebą kulturowego ich podbicia jest rzekomy pogański zwyczaj składania ofiar z ludzi. Chciałabym zobaczyć jakiś materialny dowód na te twierdzenia. Na razie są to same pomówienia, za to chrześcijańskie płonące stosy są historycznym faktem. Przypomnę, kobiety i mężczyźni płonęli na stosach z powodu pomówień o czary w liczbie haniebnej. Palono również naukowców i wolnomyślicieli. Dlaczego? Podejrzewam, że czyjeś tak cenne również dzisiaj uczucia religijne były tak silnie urażone, że wymagały całopalnej ofiary z ludzi dla przebłagania złego Bóstwa – a raczej zaspokojenia chęci zemsty i nakarmienia pychy oskarżycieli.

Rett Butler

Jedną z trochę już zapomnianych powieści jest „Przeminęło z wiatrem”. Niegdyś otoczona takim kultem, że castingiem do roli głównej bohaterki fascynowały się wszystkie amerykańskie media, obecnie razi współczesnego odbiorcę z powodu rasizmu i wybielania niewolnictwa i jest łabędzią pieśnią dawnego Południa USA. Dawniej dwory właścicieli plantacji otaczał mit romantyzmu, obecnie organizowanie ślubów w podobnych miejscach uchodzi za coś nagannego z powodu wspierania niewolnictwa. Ale zawsze można znaleść coś ciekawego nawet w takiej ramotce. Dla jednych będzie to obraz upadającego świata dużych posiadłości ziemskich i walka ich właścicieli o przetrwanie po Wojnie Secesyjnej, dla innych romans, ja czasem myślę o tym tekście od strony psychologii postaci.

Dzisiaj zajmę się Rettem Butlerem, czyli pierwowzorem wszystkich męskich postaci z romansideł, w których bohater musi koniecznie być skurwielem o złotym sercu (co do tego złotego serca Retta mam pewne wątpliwości, sądzę że szczodre gesty były na pokaz), gościem którego otaczają wszystkie możliwe „czerwone flagi”, ale bohaterka wie, że potrafi go zmienić. Na plus należy policzyć Scarlett O’Harze, że dzięki swojej inteligencji nie ma złudzeń co do Retta. Dzieje się tak pewnie dlatego że kocha Ashleya, więc nie daje się tak łatwo owinąć dookoła palca.

Powiedzmy sobie szczerze, Rett Butler nie ma prawidłowej osobowości. Co o nim wiemy? Pochodzi z dobrego domu, ale wyparła się go jego własna rodzina. Bezpośrednim powodem była niefortunna wieczorna wyprawa z młodą panną powozem. Powrót był bardzo spóźniony, a panna skompromitowana. Scarlett słysząc plotkę o tym, pyta, czy dziewczyna urodziła dziecko. Szczęśliwie nie, ale Rett się pojedynkował z jej bratem. Na swoją obronę Rett twierdzi później, że nie zamierzał się żenić z głupią gęsią tylko z powodu wypadku na drodze. Nie jestem fanką tego wyjaśnienia. Z powodu samej wycieczki powozem nikt by się nie pojedynkował, tym bardziej że Rett znał konwenanse swojego środowiska i najwyraźniej celowo postanowił je złamać. Podejrzewam, że mógł w grę wchodzić gwałt. Bez względu, co się tam wydarzyło, powrót do świata wyższych sfer jest dla Retta Butlera długi i szacunek społeczny odzyskuje dopiero po małżeństwie ze Scarlett i spłodzeniu córki. Co się stało, że podobno bardzo inteligentny młody człowiek wypada ze swojego środowiska, a własna rodzina zamyka przed nim drzwi? Powinien przecież umieć przewidzieć konsekwencje swoich działań i brylować w swoim środowisku. Niektórzy widzą w nim zbuntowanego liberała, który słusznie nie przestrzega skostniałych norm swojego świata, ale nie mogę się z tym zgodzić. Nie zależałoby mu tak na odzyskaniu pozycji, gdyby był postacią wyprzedzającą swoje czasy, jest za to przestępcą i manipulantem. To Scarlett jest buntowniczką, której się wiele wybacza, bo jest uczciwa i odpowiedzialna, chociaż w świat wojenny wchodzi jako żywiołowa nastolatka, której w głowie tylko bale i niewinne romanse.

Rett Butler gwałci także Scarlett, dzieje się to przy końcu opowieści i jest to dobrze przedstawione w książce, zapomnijcie o filmie, ponieważ zniekształca relacje pomiędzy bohaterami i jego scenariusz został stworzony w duchu kultury gwałtu. Rett gwałci żonę w ramach zemsty za poniżenie, ponieważ pomimo lat wygodnego dla Scarlett małżeństwa nadal kocha Ashleya, który za chwilę może stać się wdowcem. Każdy gwałt niszczy psychikę, szczególnie jeśli następuje po latach podstępnego oplątywania i przebywania z gwałcicielem cały czas, gdy nie można od niego uciec. Na tym polega syndrom sztokholmski, pojawia się podporządkowanie i ofiara zaczyna postępować i czuć, to co chce napastnik, nawet jeżeli to nie jest zgodne z jej prawdziwymi przekonaniami i uczuciami. W efekcie Scarlett stwierdza, że Ashley jest już blady i nieinteresujący, chociaż obiektywnie nadal stanowi ideał mężczyzny.

Rett jest tak odmienny od swojego środowiska, że jego psychika stanowi zagadkę. Musiał go wychować ktoś inny niż rodzice. Bogacze z wyższych sfer mają piastunki, ale i mniej zamożni ludzie zatrudniają nianie. Bardzo ważne są pierwsze lata życia dziecka, wtedy właśnie wpajane są dziecku wszystkie nieuświadomione przekonania na całe życie i można w sposób niezauważalny zaprogramować dziecko na pewne reakcje. Można wyobrazić sobie, że piastunka pochodząca z półświatka wpaja dziecku przekonanie, że rodzice są chorzy psychicznie, nie należy się ich słuchać, i że gdy ktoś mówi, że trzeba rodzica leczyć, to się trzeba zaangażować i pomagać, niszcząc własną rodzinę i dokonując destabilizacji psychiki (lekceważąc fakt, że nie istnieją takie metody terapeutyczne jak te, którymi posługują się przestępcy). I trzeba robić tak, jak się chce, bo się wie najlepiej. Mam wrażenie, że pamiętam podobnie niebezpieczną opiekunkę z własnego dzieciństwa, babcia miała jakieś lewe przyjaciółki, za to bardzo zachwalane przez księdza, był to jeden z powodów, dlaczego mój ojciec wziął urlop tacierzyński. Na całe szczęście miał już prawo do emerytury resortowej i mógł zawiesić pracę.) Na trop dalszej demoralizacji i ataku świata przestępczego na rodzinę może nas naprowadzić pewien zwyczaj Retta oprócz gwałtów – korzysta z usług prostytutek i twierdzi że są uczciwsze niż panie z dobrych rodzin. Nie jest to norma teraz, nie była to norma społeczna w XIX wieku w wyższych sferach Charlestonu, gdzie młodzi ludzie pobierali się wcześnie i wierzono w romantyczne uczucia po grobową deskę. Sam nie znalazł swojej pierwszej prostytutki, to ona musiała znaleść swoją ofiarę i uwieść go, najprawdopodobniej na polecenie alfonsa, gdy był jeszcze dzieckiem, w momencie kiedy nie zdawał sobie z tego, że w pada ofiarą gwałtu i nie mógł też poradzić sobie z przedstawianą mu normalizacją płatnego seksu i seksualnej przemocy. Jakby nie było, nie bronił się przed demoralizacją i został wychowany przez kogoś innego niż jego właśni rodzice. Nie myślicie chyba, że chłopiec z porządnego domu sam uczy się przemycania kontrabandy i lekceważenia potrzeb innych ludzi? Stał się w efekcie nieszczęśliwym, zgryźliwym oraz cynicznym psychopatą i mordercą. Chociaż – o ironio – cały czas stara się wrócić do swojej sfery, czyli rodziny, którą niszczył.

Ale oczywiście dla psychiatry Rett też wariat, co mogło wynikać z tego, że piastunka usypiała berbecia alkoholem i zatrucie uszkodziło mu mózg. A ja chyba za dużo rozmawiałam z psychoterapeutą w dzieciństwie.

Chińska wiza

Bardziej szczegółowy komentarz poniżej.

Mam nadzieję, że zdjęcia mojej wizy i jej przedłużenia (na których widać, kiedy wjechałam do Chin) rozwieją do końca fandomowe plotki o tym, że kłamię na temat swojego wyjazdu do Chin, bo widać dokładnie, kiedy byłam lub nie byłam w Polsce w 2002. Oczywiście przedłużyłam w Chinach, bo ambasada w Polsce nie wydawała wizy, o jaką polecono mi wystąpić, na dłuższy okres. Tak więc, ten tego, zdychajcie, kłamcy…. 🙂

Chińska ambasada zastosowała amerykański system zapisu daty na pierwszej wizie – 13 to dzień miesiąca, rok 2002. Cancel został wbity przy wystawieniu wizy przedłużającej pobyt. Przedłużenie zostało wydane w Chinach, jest wizą na zero wjazdów oczywiście i miesiąc jest określony angielskim skrótowcem.

I już jako wisienka na torcie – pieczątki z datą wjazdu i wyjazdu:

(Zapis daty też amerykański, oczywista oczywistość, że nie istnieje miesiąc oznaczany jako 28.)

Ks. Pilch

Mniejsza już o to, w jakich okolicznościach poznałam pastora Pilcha, który później zginął w katastrofie Tupolewa, grunt, że odbyłam wiele interesujących rozmów z tym luterańskim duchownym (oraz byłam światkiem, jak ludzie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego bywają atakowani przez różnych wariatów).

Interesowałam się religioznawstwem (i ogólnie kulturoznawstwem) już jako dziecko. W tamtych czasach główny dyskurs w studiach humanistycznych zakładał pewien zbyt optymistyczny model, według którego rozwój społeczeństw postępuje ku jasnej przyszłości i oświeceniu, od form prymitywnych do skomplikowanych, odrzucających zabobony i przesądy. Religioznawstwo omawiało szamanizm jako wczesną formę religii, potem miał następować okres religii politeistycznych, które zostały zastąpione przez religie monoteistyczne, które z kolei już miały nie zawierać w sobie żadnych elementów szamanistycznych. Pozostaje mi tylko ubolewać nas naiwnością badaczy lub raczej autorów książek publicystycznych, z którymi się zapoznałam jako dziecko!

Zacznijmy od tego, czym jest szamanizm. Występuje wszędzie na świecie, od lodów Syberii, poprzez azjatyckie stepy, aż po prerie równin amerykańskich, nie mówiąc o interiorze afrykańskim. Zakłada, że pewne jednostki, najczęściej całe rodziny pełnią rolę szamanów czyli kapłanów, twierdzących że są w kontakcie z duchami, które zsyłają im wizje ważne dla danych społeczności. Współczesny człowiek wychowany w naszej kulturze bez wahania nazwie kogoś takiego albo oszustem, albo wariatem. Ja nazywam schizofrenikiem. Szamanizm to jest religia wzniesiona na braku edukacji psychiatrycznej, zabobonie i niemożliwości ocenienia, czy żądania wariatów mają jakikolwiek sens. Szamani znani są z terroryzowania swoich współplemieńców, prania umysłów, przeklinania nieposłusznych. Więc jeśli szaman chce, żeby zapłonęły stosy, stosy płoną i duchy dostają swoje całopalne ofiary, skazane na śmierć, żeby przebłagać złe mzimu.

Następnym etapem w rozwoju społeczeństwa miał być politeizm. Kasta kapłańska się rozrosła, więc pewnie stąd pomysł, że nastąpił jakiś postęp. Ale czy rzeczywiście zerwano z szamanizmem? Ależ skąd! Instytucja wieszczek świątynnych temu przeczy. Nadal mamy grupę osób przeżywających swoje objawienia, które mówią innym „jak mają żyć.” Nie lepiej bywa w religiach monoteistycznych – weźmy na przykład katolicyzm. Co chwila napotykamy się na jakąś świętą, twierdzącą, że ma kontakt z bóstwem i próbującą zastraszyć społeczeństwo swoimi wizjami zagłady, jeśli ludzie nie będą wypełniać jej żądań. Jest to wygodny sposób na życie, o wiele atrakcyjniejszy niż bycie pogardzanym świrem.

Stąd też wynika moja ostrożna sympatia do luteran. Pozbyli się kultu świętych, więc nikt, tylko dlatego, że ma urojenia, nie może zastraszać współwyznawców. Nie dissują nauki, więc każda taka chora psychiatrycznie osoba jest odsyłana do odpowiedniego specjalisty. Luterańscy duchowni są ordynowani, a nie wyświęcani, za czym idzie, że nie mają szczególnie uprzywilejowanej pozycji w świecie luterańskim, a ich autorytet opiera się na autentycznej wiedzy, a nie zabobonie – „bo ksiądz się obrazi, potępi i nie da rozgrzeszenia.” Właśnie, rozgrzeszenie – luteranie nie mają spowiedzi usznej, więc żaden lubieżny ksiądz nie prowadzi spowiedzi dzieci czy dorosłych, zaspokajając swoją chorą ciekawość. Luteranie spowiadają się Bogu i tylko w swoich sumieniach przeprowadzają swój rachunek tego, jak dobrymi lub złymi ludźmi się okazali. Są w mojej opinii dojrzalsi od katolików.

Przyjaźnię się z każdym rozumnym człowiekiem, szczególnie prześladowanym przez schizofrenika, więc żal mi ogromnie, że ksiądz Adam Pilch zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Jest mi również przykro, że ta katastrofa była – i pewnie jeszcze jest – rozgrywana politycznie i że tyle pieniędzy poszło już w błoto w ramach zapłaty dla ludzi, którzy w życiu nic nie mieli wspólnego z badaniem jakichkolwiek katastrof lotniczych.

Lisica

Zacznę od tego, że wbrew temu, co sądzą niektóre osoby, nie ma żadnej inby pomiędzy mną, a Andrzejem Sapkowskim. W każdym razie nie ma z mojej strony.(1) Znam Andrzeja od lat dziewięćdziesiątych, kiedy na Uniwersytecie Warszawskim gościł Polcon (albo jakiś inny duży konwent, czyli dla niezorientowanych coś pomiędzy zlotem i konferencją zorganizowane przez fanów fantastyki). Jest to znajomość klasycznie konwentowa, czyli wpadamy na siebie przy okazji, gadamy lub idziemy coś zjeść razem z innymi ciekawymi ludźmi, ale na co dzień nie mamy kontaktu.

Podczas naszej rozmowy jeszcze w latach zerowych rozmawiałam z Andrzejem o chińskiej Lisicy, którą najłatwiej opisać jako złośliwego demona, który się pojawia raz w postaci pięknej kobiety, a raz jako lis. Powiedziałam też o tym, że fajnie by było, gdyby napisał jeszcze coś o Wiedźminie. Jestem fanką Andrzeja od pierwszego opowiadania i zawsze go prosiłam i proszę o więcej. Zaproponowałam więc, żeby wykorzystał mój motyw kradzieży miecza i chińską lisicę i opisał młodość Geralta, skoro tak zdecydowanie zakończył swój cykl, odbierając nadzieję na ciąg dalszy. Zachowałam sobie prawo do wykorzystania obu motywów w moim chińskim opowiadaniu, które już czekało na druk. Warto porównać daty opublikowania mojego opowiadania i „Sezonu burz” – powieść Andrzeja jest o wiele lat późniejsza. Bardzo mnie ciekawił eksperyment, jak dwoje tak różnych autorów wplecie te elementy w swoją prozę. Nie przypuszczałam, że zrobi się z tego jakaś afera. Możliwe też, że nie zrobiłaby się, gdyby nie nękające mnie od podstawówki osoby. Niestety powinny się leczyć.

⛧⛧⛧

(1) A mówiąc dokładniej mam problem ze schizofrenikami. A oni, niestety jak to schizofrenicy, kierują się zawiścią. Więc jak słyszą jakiś pomysł, to sobie od razu przypisują. Bo Bóg tak chce. Bo one na to zasługują. Bo Bóg jej to dał. Tak samo, jak dowiadują się o wygranym konkursie, dostają furii i oskarżają o plagiat, czy kradzież tekstu. Nie znam tej osoby bliżej, nie ukradłam jej tekstu, nie kontaktujemy się ze sobą. Mam wszystkie potrzebne dowody, jak na przykład moje bilingi – każdy telekom jest w stanie dostarczyć je na jedno skinienie Prokuratury. Nie urodziłam się, kurwa, w Gdańsku, nie chodziłam z tymi świrusami do jednej szkoły. Wiem za to, że jedna z moich koleżanek pisarek też została przez ten schizofreniczny gang wykończona psychicznie oskarżeniami o plagiat i jej też zniszczyły karierę. Podejrzewam również, że z życia też jej dużo ukradziono, chociaż nie aż tyle, co mnie. Bardzo proszę tzw. Generała Publicznego z fandomu o wyjęcie głowy z dupy i przeprosiny dla nas obu. Szanowna publiczność powinna się zastanowić, czy rzeczywiście zaszlochana pozbawiona jakiegokolwiek talentu schizofreniczka zasługuje na to, aby robić jej przyjemność i zaszczuwać na śmierć osoby uczciwe i ciężko pracujące, tylko dlatego że schizofrenia każe tej idiotce przypisywać sobie autorstwo tekstów osób, które stały się jej obsesją?