Wychowanie to nie tresura, ale wiele osób myli te dwie rzeczy, na przykład katecheci. To co robią w czasie katechezy woła o pomstę. Naprzemienne stosowanie bodźców przyjemnych i nieprzyjemnych, bycie miłym i zastraszanie wraz z ciągłym powtarzam, co człowiek ma robić, tworzy pozbawionych własnych myśli niewolników, którzy odruchowo na hasło lub i bez niego robią wszystko, czego zażąda on nich ksiądz, przekonani, że inaczej będą się smażyć w płomieniach. Są dobrze wytresowanymi pieskami, które dobrze wiedzą, że na dzwonek mają sypać kasą, bo Kościół się sam nie wyżywi, a także bez zastanowienia iść wszędzie za księdzem i robić, co ksiądz karze.
Sama pamiętam z katechezy, jak uczono nas bezrefleksyjnego odruchowego odpowiadania wyuczonymi formułkami na słowa księży. Mieliśmy się zawsze zastanawiać tylko nad tym, co czeka nas po śmierci, konanie z bólu w piekle, czy raj. Sprzedawanie wiernym wizji nieustannych cierpień po śmierci, oczywiście zdaniem Kościoła jest wychowaniem do miłości i ma przekonać o litościwości Boga. Ciekawe, że rządzą za pomocą naprzemiennego straszenie karą lub obiecywania raju, w sytuacji, gdy obie te rzeczy są tak bardzo rzadko spotykane, że nikt nam o ich nie może opowiedzieć, bo nikt po śmierci do nas nie powrócił.
Można stwierdzić, że włączanie z opowieścią o Chrystusie-zombie, wszystkie przedstawienia piekła czy raju pochodzą z chorych mózgów schizofreników.
Dokładnie wytresowany człowiek zrobi coś, chociaż przysięgał sobie wcześniej tego nie robić. Po prostu zapomina, albo o wcześniejszej decyzji, albo robi coś, lub nie robi (mam na myśli zapięcie pasów bezpieczeństwa i rozwinięcie nadmiernej prędkości) zupełnie bez kontroli świadomości, upierając się, że wcale tak nie robi. Można też w ten sposób kogoś oślepić, jeśli bezmyślnie pstryknie sobie sterydem zbyt blisko oczu, ponieważ wytresowani ludzie bezwiednie wypełniają polecania prześladowcy-tresera, nie zdając sobie sprawy, co robią.
Dla Kościoła niepojętym jest, że ktoś ma czelność posiadać własne myśli, tak bardzo jego hierarchowie są przyzwyczajeni do czapkowania oraz narzucania innym swojej woli. W zderzeniu z kimś, kto chce im zwrócić uwagę, że się mylą, dostają furii i postanawiają tę osobę zniszczyć, skoro tresura w dzieciństwie nie zadziała. Kontynuują tresurę i sięgają do syndromu sztokholmskiego, jak przystało na terrorystów rządzących strachem i zniewoleniem.
Drugie źródło władzy Kościoła to właśnie wspomniany syndrom sztokholmski. Byłam przekonywana, że od hierarchy, który mnie nęka od dziecka, zależy moje przeżycie. Wędrował po moich zwierzchnika oraz nauczycielach razem z panią Barbarą i złośliwie dezinformował ich na mój temat. Mści się w ten sposób za moją odmowę wzięcia udziału w spektaklu tworzenia fałszywych świętych Kościoła Rzymsko-Katolickiego, czyli Renaty i Ryszarda. Powinien był przyjąć do wiadomości, że są to dla mnie obcy ludzie i wbrew temu, co mi wmawia wcale nie jestem „własnością Kościoła”. Nie wierzę, że jak mi powiedział, może mnie zabić, chociaż mi tym groził.
Muszę mu przypomnieć, że wcale nie ma żadnego dokumentu, w którym „przyznaję się do wszystkiego”. Chodzi o list do Dyrektora Opus Dei, który napisała Renata, bo „wie, co tam powinno być.” Jest to fałszywka stworzona przez niego oraz Renatę, w której nie ma słowa prawdy na mój temat. Wmawiał mi, że mam nie pamiętać, co napisałam na tej kartce chociaż dobrze wie, że nie ma tam ani jednego słowa prawdy. Napisałam na tym liście dokładnie to – że się składa cały z nieprawdy. Nie mam nic wspólnego z Gdańskiem, ani nigdy nie byłam kurwą. W odróżnieniu od pewnego rodzeństwa z piekła z mojej podstawówki, które było przeszczęśliwe, że dostało kasę od księdza za seks – bo dzięki temu byli „kimś”.
„Biszkopt” prał mi mózg, wmawiając, że ma zostać jego służącą i mu się oddać z ochotą. Tak duża jest jego ochota, żeby postawić na swoim. Brutalny oralny pedofilski gwałt, w czasie którego byłam związania i zastraszona z czasów mojej podstawówki najwidoczniej tylko go rozochocił na tyle, że będzie uparcie polował na mnie całe życie. Z pewną złośliwą satysfakcją muszę wspomnieć o filmie Ladyhawke, bo cała historia naprawdę jest analogiczna to tej baśni. Gdy dotrze do mnie płytka z tym filmem postaram się go odpowiednio zrecenzować.
Wyszedł przy okazji na jaw ciekawy fakt dotyczący doktryny Kościoła Rzymsko-Katolickiego. Zdaniem hierarchy wszystko jest w porządku i on nie popełnia żadnego wykroczenia, jeśli trwa w uporze, że jego źródło (czyli moja znajoma schizofreniczka z podstawówki) mu powiedziało dobrze i wmawia sobie, a przede wszystkim mnie, że widzi tu grzesznicę, która przeprosić Boga. Brzmi to tak, jakby nie było w doktrynie Kościoła obiektywnej rzeczywistości, tylko plastyczny blob, którym klecha operuje. Przypomnę jego słowa – „nie ważne jaka jest prawda, ważne w coś ludzie wierzą.” Obiecał mi, że jeśli będzie chciał, to „z kurwy zrobi świętą, a z niewinnej osoby kurwę.” Obiektywna rzeczywistość istnieje i wygląda tak, że jestem niewinną ofiarą pomówień, co ten człowiek słyszał już wiele razy, więc nie może udawać świętej naiwności, która dopiero teraz się dowiaduje, że istnieją choroby psychiczne.
Malował przede mną wizje piekielnych płomieni, w które mam się zanurzyć, jeśli nie poprę słów Renaty. Nic dziwnego, że przeżyłam dotkliwe stany lękowe, ale wiedząc odpowiednio dużo o takich indukowanych stanach z wściekłością rzuciłam apostazję, jednocześnie walcząc w wmówieniem, że moi rodzice chcieli dla mnie kariery kościelnej. Żeby było ciekawiej ten sam człowiek wmawiał mi wcześniej, że chcieli mnie sprzedać do burdelu i on mnie ocalił. Oczywiście miał na myśli inny zestaw rodziców – do Kościoła chceli mnie wysłać urojeni „rodzice chrzestni”.
A wszystko w warunkach pracy, w której do rozmowy z nimi i jego wariatami zmusiła mnie moja przełożona, która również zabroniła ochronie wypełniania moich próśb o usunięcie osób, które nie pracują czy się uczą z budynku. Oczywiście przełożona jest katoliczką, tak samo jak pani Barbara dobrze wytresowaną do słuchania księży.
Wszystko to wypełnia wszelkie warunki, żebym mogła mówić o syndromie sztokholmskim, porównywalnym z tym, co spotkało Patty Hearst. Ale na całe szczęście, wbrew modlitwom hierarchy prawda jest jedna i obiektywna ora istnieje poza jego chciejstwem.
Wracając do jego perspektywy – ciekawe jest, że w jego wierzeniach zawiera się przekonanie, że dopiero kiedy udowodni mu się, że wszystko, co powiedziała mu Renata o mnie i moich przyjaciołach, jest nieprawdą, zasłuży na piekło. Moim zdaniem łamie tyle kanonów Kościoła wraz z przykazaniami, że nie ma możliwości na stosowanie takiego relatywizmu. Zaszczucie jest zaszczuciem, morderstwo morderstwem, a kłamstwo, kłamstwem, bez względu na to, czy zdołam mu udowodnić, że kłamie. Istnieje obiektywna rzeczywistość. Wykorzystanie zaszczucia oraz syndromu sztokholmskiego do zdobycia „dowodu” na „prawdomówność” Renaty (nie można mówić o jej prawdomówności, ona jest chora), jest czymś, co powinno tego człowieka już dawno zaprowadzić do więzienia. Syndrom sztokholmski sprawia, że ludzie mówią to, co chce ich oprawca, nawet jeśli jest to nieprawda. Niestety rządzą nami dobrze wytresowani przez Kościół politycy, więc pozew karny był niemożliwy, a z amnezją nie byłam w stanie wytoczyć drabowi procesu cywilnego.
Pozostaje go ośmieszyć i dalej grać już zgodnie z tym, co będzie robił. Postawienie mnie przed sądem, aby udowodnić, że jestem matką urojonego dziecka Rafała to coś, co powitam z radością jako przyjemność, w odróżnieniu od tego, co mnie do tej pory spotkało.
A reszcie fandomu i jego zaciekłym fanom (oraz fanom Rafała) szczerze nie dziękuję.