„Anglistka”

Co słychać? A słychać tyle, że muszę napisać część drugą wynurzeń na temat „moich” wariatów, zanim znowu dopadną mnie konsekwencje ich chorych matactw i intryg. Co zawsze się dzieje, kiedy zaczynam się lepiej czuć psychicznie i fizycznie.

Jak już wcześniej wspomniałam, uczęszczałam do podstawówki z maniaczkami religijnymi, ale ich rodzice nie byli lepsi. I on i ona byli równie szajbnięci, wymyślając na temat mój oraz moich rodziców całe morze bzdur i oszczerstw. Rodzice wariatek ogłosili się nawet moimi „duchowymi rodzicami” i zaczęli „nawracać” razem z guru ich sekty. Brał w tym udział równie pierdolnięty krewny tych dziewczyn, który rozpowiadał jakieś swoje erotyczne urojenia na mój temat – a miałam wtedy około ośmiu, dziewięciu lat. Przy okazji – mam nadzieję, że go wywalono już z tej Biedronki, bo zgłosiłam dawno temu jego szefowi nękanie mnie jako klientki (łaził za mną po całym sklepie i zastraszał). Jakiś czas temu groził mi też, że rozpowie wszystkim w sklepie wszystko co o mnie „wie”, jeśli się odważę przyjść w szortach po zakupy (jak rozumiem, miało to świadczyć o moim zepsuciu i „byciu kurwą”). Ogarnęłam się psychicznie i nosiłam w lipcu i sierpniu krótkie spodnie, i jakoś go od początku wakacji nie widuję. Więc chyba zgodnie z moimi przewidywaniami wyleciał z pracy. Ciekawe, czy jego sekta znajdzie temu magazynierowi jakąś lepszą pracę, LOL. A najzabawniejsze jest to, że wariatki przedstawiały świra jako ważnego biznesmena mieszkającego przy Złotej 44.

Mniej zabawne jest to, że obie te tępe pindy z podstawówki nękały mnie od początku studiów, a wtedy nie rozpoznałam ich jako świrniętych koleżanek, które trafiły do szkoły specjalnej, więc nie mogły studiować. Same mi przypomniały, że tylko tam przychodziły i udawały studentki. Niektórzy nadal biorą je za moje dobre koleżanki ze studiów. Niestety istnieje w Polsce pewna bolesna dla ofiar wariatów dziura prawna – psychiatrzy wywalczyli zapis prawny, który mniej więcej brzmi, że nie popełnia przestępstwa, ktoś, kto jest chory psychicznie, jednocześnie jest całkowita dobrowolność leczenia, więc „moi” wariaci cali radośni robią sobie, co chcą, bo mają świadomość bezkarności. Prokuratura co najwyżej prosi biegłego o opinię, dowiaduje się, że wariaci, więc kręci głową i ukręca sprawie łeb. Nie ma możliwości skierowania tego do sądu, ponieważ może nadać bieg prawny tylko członek rodziny, który chce kogoś ubezwłasnowolnić, a tu – jak na to nie patrzeć – cała rodzina jest totalnie loco i nic się nie da zrobić. Wszyscy chronieni prawnie wariaci. Moim zdaniem zbyt łatwo biegli psychiatrzy (jeśli to rzeczywiście oni) decydują, że prokuratura powinna ukręcić łeb sprawie, bo sprawcą jest chory psychicznie. Wiele z tych akcji da się wytłumaczyć odmienną, marginalną kulturą oraz imbecylizmem godnym „mamy Madzi„, która po zamordowaniu córki radośnie korzystała ze swoich pięciu minut sławy, pozując dla brukowców w bikini na koniu. Ja swoje prześladowczynie uważam za przebiegłe chociaż wyjątkowo głupie. Brak w nich choroby psychicznej za to jest sporo powiązanej z imbecylizmem psychopatii i działanie według nakazów dziwacznej kultury kościelnej. Plus typowe dla prostytucji zmiany w psychice. Wedle tego co mi mówiły, od dziecka się specjalizowały w robieniu laski księdzu za pieniądze.

Wariatka

Anegdota z serii „moje spotkania z wariatami”.

Mam pecha do wariatów – od maniaczek religijnych, z którymi chodziłam do tej samej podstawówki, do samozwańczego „świętego”, który w sekcie Opus Dei uchodzi za osobę, która „uzdrawia” z ateizmu i heavy metalu. Mnie też tak wyzwalał. Niestety moja matka była idiotką i w życiu do niej nie trafiało, jak bardzo niebezpieczni potrafią być maniacy religijni i nie należy ich słuchać, tylko „rozumiała ich potrzebę wiary” – co skutkowało tym, że bez jakichkolwiek oporów łykała wszystkie bzdury, które jej ta banda podsuwała i uważała Ryszarda za autentycznego „psychoterapeutę” (oczywiście zanim nie zmieniła zdania). Ta, jasne, ta jego psychoterapia polega na praniu mózgu i zastraszaniu. Wyleczona miałam się „nawrócić”, oskarżyć Darskiego – a wcześniej innych nielubianych przez Ryszarda mężczyzn – o gwałt, iść do klasztoru, a samemu „świętemu” zostawić cały swój majątek (albo za mąż, ale to ja miałam tego wybranego przez sektę magazyniera z pobliskiej Biedronki utrzymywać i spełniać jego wszystkie polecenia, bo inaczej „idziesz do piekła”.) Ewentualnie mogę iść do psychiatryka, bo mój brak wiary to według niego choroba psychiczna, a on przejmie nade mną całkowitą kontrolę… „bo ja muszę ciebie ratować przed piekłem, bo ty kurwa jesteś”. Kurna, może sobie jednak daruj to nawracanie?

Ale dzisiaj nie o tym chciałam napisać, tylko o pewnym wydarzeniu z Gdańska.
Chodzę sobie po zabytkowej części miasta, zabijając czas przed kolejnym dniem konferencji anglistycznej, gdy jakaś baba łapie mnie za rękę, krzycząc na mnie „idź ze mną, bo to bardzo zły człowiek” i wciąga mnie do kościoła. Od dzieciństwa nie byłam w kościele, więc rozejrzałam się dookoła, skoro już się znalazłam w takim miejscu, ale nie zobaczyłam nic wartego dłuższego pobytu w miejscu innej wiary. Już wcześniej jako poganka odmówiłam uczestnictwa w ślubie kościelnym przyjaciółki, więc oburzyło mnie podobne zmuszanie do wejścia do kościoła. Na całe szczęście wariatka porzuciła myśl o kontrolowaniu mnie, a może zdeprymowało ją, że się nie przeżegnałam, ani nie chciałam klęknąć i się z nią modlić. Udało mi się wyjść z kościoła bez jakiejś awantury. Bardzo byłam ciekawa, kto jest tym bardzo złym człowiekiem, na którego widok religijni ludzie szukają azylu w środku kościoła. Na całe szczęście jeszcze stał przed budynkiem – sam Adam Darski, a obok niego Inferno. Szczęśliwe spotkanie!
Śmiejąc się z całej sytuacji, zaczęłam strzepywać wyimaginowany popiół z moich przypalonych pogańskich skrzydeł i poszłam sobie na konferencję. Później z tym samą grupą ludzi minęłam się w Romie, ale to jeszcze inna historia. 😉

𖤐 𖤐 𖤐

Coś się kończy…

Często przychodzi ten trudny moment, kiedy trzeba się przyznać do porażki. Rozmiar mojej porażki widać na zrzutach ekranu – jak widać zarobiłam grosze, chociaż wcześniej zainwestowałam tysiące. Podeszłam do sprawy solidnie – kiedy nie chciały mnie wydawnictwa, postanowiłam wydać sama. Z jakim efektem, sami widzicie.


Postanowiłam napisać tę powieść z powodu nalegań pewnego człowieka, ale projekt okazał się byś katastrofą, jak i ta znajomość. Gość miał w pewnym momencie katastrofalny wpływ na moje życie, bez niego nie popełniłabym różnych błędów już w latach dziewięćdziesiątych. A i później wtrącał się nieproszony w różne sprawy z gracją słonia.
Straciłam na ten projekt literacki całe lata, zamiast zajmować się innymi rzeczami – przede wszystkim czymś, co było moją olbrzymią pasją już w dzieciństwie (nie będę pisać dokładniej, bo nie chcę zapeszyć).


Bardzo przepraszam osoby, które liczyły na kontynuację, ale z przyczyn osobistych nie dam rady tego napisać.
Bardzo również proszę wszystkich o nieskładanie kondolencji czy też wyrazów współczucia z powodu zdechnięcia kariery literackiej. Przede wszystkim nigdy nie powinnam w ten sposób marnować czasu, którego już nikt mi nie zwróci.

Blog będzie istniał dalej, ale pewnie wpisy będą pojawiać się rzadziej i skoncentruję się na tematyce bieżącej.

High heels

Nadszedł czas na trochę mniej poważny, a trochę bardziej prokulturowy wpis. Niektórzy z moich drogich czytelników pewnie pamiętają serial „Sex and the City”. Nie do końca poważny traktował o uczuciowych perypetiach Carrie Brawdshaw, felietonistki pewnej nowojorskiej gazety. Opisywała uczucia i seksualne perypetie – jakbyśmy to niedawno nazwali – hipsterów z Manhattanu (nie wiem, czy nadal pewną grupę społeczną określa się hipsterami, więc dokładny opis demograficzny zostawmy na boku i tak podobne opisy są umowne). Pomińmy także dokładny opis kim byli szkalowani przez nią przyjaciele, ważniejsze było z kim się spotykała. A wielką miłością Carrie był Mr. Big, businessman, z którym łączyła ją relacja bardzo skomplikowana. Schodzili się i rozchodzili, żeby na końcu serialu zejść się na dobre (przepraszam za spojler). Niewiele już pamiętam z samego serialu, oprócz tego że Mr. Big obiecywał Carrie „walk-through closet” (lub coś w tym rodzaju), czyli garderobę, przez którą można było przejść, bo z obu stron miała drzwi.

Pozostawmy jednak detale architektoniczne na boku, ważniejsze teraz są sprawy modowe. Słabością Carrie były buty, szczególnie te od Manolo i na wysokich obcasach. Wychowałam się w domu pełnych szpilek, które nosiła moja mama, chociaż w niczym nie przypominały dwunastocentymetrowych „sztyletów”, jakie można znaleźć w Zarze. Nie przeszkadzało mi to jednak w niczym i jako mała dziewczynka uwielbiałam buszować w szafie i przymierzać te buty, z których nieodmiennie spadałam i cudem nie skręcałam sobie kostki. Była to zabroniona przyjemność i byłam za to karcona. Takie rzeczy wynosi się z domu, więc pomimo tego, że na codzień noszę się na sportowo, nie potrafię przejść obojętnie obok pięknej pary szpilek. Są po prastu magiczne, chociaż zupełnie niepraktyczne. Są lepsze buty do chodzenia. Powiedzmy sobie szczerze, że szpilki są butami, które wymagają poruszania się taksówkami. Na dłuższe trasy pieszo się nie nadają. Za to emanują czymś nieziemskim. Stworzyłam sobie własną teorię na ich temat. Nie wiem, czy słyszeliście o chińskim zwyczaju krępowania stóp? Sama nazwa wydaje się dosyć niewinna, ale kryje się za nim barbarzyński proceder łamania palców i podwijania ich pod stopę, aby nadać stopie kształt trójkąta o dosyć krótkiej podstawie. Wszystko w celu zwiększenia erotycznego powabu młodej damy. Jest to podobny kształt, w jaki wygina się stopa zachodniej fashionistki w butach na niebotycznie wysokich obcasach. Krótka stopa, wysokie podbicie, problemy z chodzeniem na dłuższe odległości, wszystko się zgadza. Zachodnie modnisie dostają jednak coś więcej od mody – te dodatkowe centymetry wzrostu, dzięki którym mogą patrzeć z góry na dużą część populacji.

Tak więc, sorry-not sorry, witajcie kolejne buty w mojej kolekcji. (Chociaż balerinki tez lubię.)

I znów o aborcji

A w Sejmie i telewizji ponownie awantura o aborcje. Ludzi z mojej klasy to nie rusza – potrafią zadbać o odpowiednią antykoncepcję, albo potrafią opłacić odpowiednią klinikę w jednym z bardziej przyjaznych kobietom ościennych państw. Albo tak im się tylko wydaje, czy też w ogóle o tym nie myślą i witają niepożądaną ciążę jako przypadłość, z którą trzeba się pogodzić. Obserwuję dyskusje nad aborcją od początku lat dziewięćdziesiątych i mam wrażenie, że dyskutanci mają w głowie coś, co nazywa się w językoznawstwie wyidealizowanych modelem kognitywnym. Myślą z reguły o szczeniakach, którym przydarzyła się wpadka i reakcja pewnie jest taka – no cóż, młodzi, zakochani, ale to ślub się przyśpieszy i chłop wydorośleje, weźmie się do roboty. No cóż, w przypadku, o jakim ja słyszałam, ojcem został początkujący pisarz, który zapłodnił po pijaku równie pijaną fankę. A przynajmniej taki chyba był przebieg wydarzeń. Nie wiem, po co zostałam poinformowana o tej ciąży (mam swoje podejrzenia, że to trochę tak było na złość, że widzisz, jakie mam branie, ale mniejsza o to). Nie powstała z tego żadna rodzina, był ślub, o ile mi wiadomo, po jakimś czasie się rozstali. Zresztą pewnie lepiej, po co poczętemu pośpiesznie dziecku dwoje niedojrzałych, nieszczęśliwych, nienawidzących się rodziców, którzy każdy dzień kończą karczemną awanturą. Ale i tak pewnie zniszczyło obojgu rodzicom różne plany osobiste i zawodowe. Naprawdę należy dzieciom tłumaczyć obsługę prezerwatywy i dlaczego należy ją mieć przy sobie, jeśli się idzie razem pić.

Przeciwnicy aborcji na żądanie krzyczą w takiej sytuacji „ale przynajmniej nie zabili”. Większej manipulacji w tej dyskusji nie słyszałam. Dorównuje jej tylko „medycyna udowodniła, że człowiek zaczyna się od zapłodnienia”. Gówno prawda. Zaśniad groniasty też się zaczyna od zapłodnienia, to żadne kryterium. Moim kryterium jest działający układ nerwowy. Pojawia się od około dwunastego tygodnia życia. Jestem ateistką w kwestiach medycznych (a nie poganką czy satanistką), ale lubię patrzeć na różne kwestie od przeciwnej strony. Popatrzmy się więc na pisma z historii Kościoło. Kodeks Gracjana z XII wieku penalizował aborcję jak zabójstwo, jeśli dokonano jej, kiedy płód był już ukształtowany, zaś św. Augustyn nauczał, że płód dostawał duszę, czyli „uczłowieczał się” w czterdziestym dniu ciąży w przypadku chłopców, a w osiemdziesiątym w przypadku dziewczynek. To osiemdziesiąt dni to całkiem blisko moich dwunastu tygodni, zresztą nawet czterdzieści wystarczy w przypadku nowoczesnych testów i szybkiej farmakologicznej aborcji (w cywilizowanym świecie nie wykonuje się praktycznie krwawych „skrobanek”, możecie je sobie jako straszak wetknąć tam, gdzie słońce nie dochodzi.) Aborcja nie zabija, gdy nie ma układu nerwowego (chociaż pewnie nieucy gardłujący za pełnym zakazem aborcji pewnie nawet nie zdają sobie sprawy z jego znaczenia). Poza tym jakoś Kościołowi nic nie przeszkadza i pomimo zakazu zabijania z dekalogu błogosławią żołnierzy idących na front. Wolno też zabić w samoobronie. Tak więc ten argument też wsadźcie sobie w dupę.

Przejdźmy jednak do bardzie drastycznych przykładów niż niespodziewana (chyba wiedzą, skąd się dzieci biorą?) ciąża u wielkomiejskich hipsterów. Mniejsza o to, kto mi to powiedział (jakby co powołam się na tajemnicę dziennikarską, blog to też prasa), ale historia wydarzyła się w jednej z podwarszawskich wsi w bardzo religijnej rodzinie bardzo prostych ludzi, dla których słowo księdza dobrodzieja jest prawem. I tenże ksiądz dobrodziej pochodził z podobnego chowu, co moja katechetka z dzieciństwa. Był przekonany, że z dzieckiem to nie grzech (pewnie dlatego, że ciąży nie ma, ale ja w dzieciństwie słyszałam też inne racjonalizacje, np. że dzieci są czyste). No i gwałcił ksiądz to dziecko od jakiegoś czasu, przygotowywał ją tak do zakonu i spotykał się pod pretekstem rozmawiania o jej powołaniu. Rodzina dziewczynki miała z tym problem tylko taki, że dziecko niegrzeczne, bo nie chce z księdzem rozmawiać. Wtrącili się w to wielkomiejscy hipsterzy (chociaż inni niż wspomniani powyżej) i dziewczynce wykonano po kryjomu test ciążowy. Wyszedł pozytywnie ku przerażeniu wszystkich, bo dziecko nigdy wcześniej nie miesiączkowało. Ot, wstrzelił się ksiądz w jakieś pierwsze jajeczkowanie w okresie pokwitania. Zdąża się. Szczęśliwie wystarczyła jedna nielegalna tabletka (dzięki jednej z proludzkich fundacji) i uratowano dziewczynce życie. Aborcja farmakologiczna ratuje życie, a nie zabija.

Odpierdolcie się od dzieci i kobiet, to nie wy ponosicie koszta ciąży i porodu. Wiele chorób zaostrza się w ciąży lub pojawia się z powodu ciąży. Połóg też jest niebezpieczny. Obraźliwe jest, że mężczyżni, którzy nigdy by nie zostali zmuszeni do walk na froncie, mają najwięcej do powiedzenia w sprawie życia kobiet. Dane na temat liczby kobiet konający w połogu lub w ciąży w Polsce są przerażające, gdy weźmie się pod uwagę, że pod topór rządzących poszły programy „rodzić po ludzku”. Ginekologia nie jest – wbrew poglądom ignorantów, szczególnie kościelnych – „łatwą” specjalizacją. Ciąża nie jest stanem „naturalnym” ani „błogosławionym” (dla gatunku ludzkiego z naszą ewolucją i olbrzymimi głowami noworodków nie ma w tym już dawno nic „naturalnego”, a „błogosławienie” jest terminem kościelnym, nie naukowym). Kobiety wcale nie rodzą „same”. Nie są przedmiotami, które są łatwo zastępowalne, a tak są traktowane przez beton kościelny. Więc bardzo grzecznie proszę naszych katoli w sutannach – przestańcie pchać najwierniejsze lub najgłupsze dzieci na studia medyczne i potem na ginekologię, żeby zapewniły, że na tym odcinku dzieje się „po bożemu”. I dlaczego kobiety na oddziałach ginekologicznych muszą znosić namolność księży? Musicie pilnować naszych <piiiiiiii>? Czy też zaspokajacie swoją potrzebę podglądactwa? Zdążało mi się bywać w szpitalach, na innych oddziałach, również przed operacją, i jakoś księży nie interesowało, jak ktoś się czuje i czy potrzebuje pocieszenia…

O Ella One napiszę może kiedy indziej. Ale też ratuje życie.

Izaak

Jednym z powodów dlaczego nie jestem chrześcijanką jest Biblia i katolicy. Z wykształcenia jestem historykiem literatury i nie potrafię podchodzić do Biblii inaczej niż do innych tesktów literackich, odmawiam więc traktowania jej na kolanach i zawieszania na kołku wszystkich narzędzi badawczych. Miałam z tego powodu scysje z katechetką z dzieciństwa, miałam na karku koleżankę ze studiów, która próbowała mnie „leczyć” i naprawiać pod dyktando szalonego księdza. Co gorsza, w odróżnieniu od luteran katolicy są zniechęcani do samodzielnego czytania Biblii (a widziałam jak robił to pastor Pilch) za to obowiązuje ich wykładnia świrniętej katechetki czy księdza łamiącego wszystkie kanony (czyli przepisy) Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W każdym razie takie wyniosłam wnioski z kontaktów z podobno wybitnymi przedstawicielami Kościoła.

Biblia jest tekstem literackim, napisanym przez ludzi. Chrześcijan obowiązuje wykładnia wedle której napisana została w sposób natchniony i przedstawia objawienia, w które nie wolno wątpić. I jest to moment, w którym rozjeżdżamy się w przeciwne strony. Zakładając nawet, że nastąpił jakiś „przekaz z góry,” nie jestem w stanie uwierzyć, że ułomne ludzkie mózgi i umysły byłyby w stanie przelać na papier owe objawienia w sposób bezbłędny, bez zniekształceń wprowadzonych przez kulturę sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Dla przypomnienia – były to czasy, kiedy dominującym modelem życia było pasterstwo, kobiety były traktowane jak inwentarz, a bełkot osób chorych psychicznie był traktowany z szacunkiem, na jaki nigdy nie zasługiwał. Do Biblii więc trafiły opowieści snute przez dosyć prymitywne plemiona. Piszę to z całą świadomością, że w naszym niedoskonałym kraju za podobne wypowiedzi można zostać skazanym za obrazę uczuć religijnych, sięgnę tutaj po przykład Doroty Rabczewskiej. Uważam, że Dorota nigdy nie powinna dać się zastraszyć, tylko prosić o konsultację biblisty. Dla naukowca oczywistym jest, że nie wolno dławić wolności dysputy naukowej, literaturoznawczej lub kulturoznawczej.

Jedną z ważnych postaci w Biblii (i nie tylko w Biblii, jest podporą trzech wielkich religii) jest Abraham. Dla przypomnienia – jest to ten człowiek, który usłyszał w głowie głos Boga, nakazujący mu złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna Izaaka na górze Moria. Wyobraźmy sobie to dziecko i jego przerażenie, gdy jest ciągnięte na rzeź, która ma nastąpić po długiej i męczącej wędrówce. Na całe szczęście Abraham „słyszy” inne instrukcje i egzekucja zostaje odwołana. Powtórzę, historia traumy Izaaka, niemal zamordowanego przez – jak sądzę na podstawie tekstu – chorego psychicznie ojca, stanowi podwaliny trzech religii, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Tkwi w tym olbrzymi paradoks. Legiony teologów i filozofów rozkładają na czynniki pierwsze relację Abrahama i Boga. Opiewają poddanie się owej „woli Boga” i prześlizgują się bez słowa nad postacią Boga żądającego bezmyślnego posłuszeństwa i krwawej ofiary. Z drugiej strony klasyczną krytyką europejskich pogan i argumentem za potrzebą kulturowego ich podbicia jest rzekomy pogański zwyczaj składania ofiar z ludzi. Chciałabym zobaczyć jakiś materialny dowód na te twierdzenia. Na razie są to same pomówienia, za to chrześcijańskie płonące stosy są historycznym faktem. Przypomnę, kobiety i mężczyźni płonęli na stosach z powodu pomówień o czary w liczbie haniebnej. Palono również naukowców i wolnomyślicieli. Dlaczego? Podejrzewam, że czyjeś tak cenne również dzisiaj uczucia religijne były tak silnie urażone, że wymagały całopalnej ofiary z ludzi dla przebłagania złego Bóstwa – a raczej zaspokojenia chęci zemsty i nakarmienia pychy oskarżycieli.

Rett Butler

Jedną z trochę już zapomnianych powieści jest „Przeminęło z wiatrem”. Niegdyś otoczona takim kultem, że castingiem do roli głównej bohaterki fascynowały się wszystkie amerykańskie media, obecnie razi współczesnego odbiorcę z powodu rasizmu i wybielania niewolnictwa i jest łabędzią pieśnią dawnego Południa USA. Dawniej dwory właścicieli plantacji otaczał mit romantyzmu, obecnie organizowanie ślubów w podobnych miejscach uchodzi za coś nagannego z powodu wspierania niewolnictwa. Ale zawsze można znaleść coś ciekawego nawet w takiej ramotce. Dla jednych będzie to obraz upadającego świata dużych posiadłości ziemskich i walka ich właścicieli o przetrwanie po Wojnie Secesyjnej, dla innych romans, ja czasem myślę o tym tekście od strony psychologii postaci.

Dzisiaj zajmę się Rettem Butlerem, czyli pierwowzorem wszystkich męskich postaci z romansideł, w których bohater musi koniecznie być skurwielem o złotym sercu (co do tego złotego serca Retta mam pewne wątpliwości, sądzę że szczodre gesty były na pokaz), gościem którego otaczają wszystkie możliwe „czerwone flagi”, ale bohaterka wie, że potrafi go zmienić. Na plus należy policzyć Scarlett O’Harze, że dzięki swojej inteligencji nie ma złudzeń co do Retta. Dzieje się tak pewnie dlatego że kocha Ashleya, więc nie daje się tak łatwo owinąć dookoła palca.

Powiedzmy sobie szczerze, Rett Butler nie ma prawidłowej osobowości. Co o nim wiemy? Pochodzi z dobrego domu, ale wyparła się go jego własna rodzina. Bezpośrednim powodem była niefortunna wieczorna wyprawa z młodą panną powozem. Powrót był bardzo spóźniony, a panna skompromitowana. Scarlett słysząc plotkę o tym, pyta, czy dziewczyna urodziła dziecko. Szczęśliwie nie, ale Rett się pojedynkował z jej bratem. Na swoją obronę Rett twierdzi później, że nie zamierzał się żenić z głupią gęsią tylko z powodu wypadku na drodze. Nie jestem fanką tego wyjaśnienia. Z powodu samej wycieczki powozem nikt by się nie pojedynkował, tym bardziej że Rett znał konwenanse swojego środowiska i najwyraźniej celowo postanowił je złamać. Podejrzewam, że mógł w grę wchodzić gwałt. Bez względu, co się tam wydarzyło, powrót do świata wyższych sfer jest dla Retta Butlera długi i szacunek społeczny odzyskuje dopiero po małżeństwie ze Scarlett i spłodzeniu córki. Co się stało, że podobno bardzo inteligentny młody człowiek wypada ze swojego środowiska, a własna rodzina zamyka przed nim drzwi? Powinien przecież umieć przewidzieć konsekwencje swoich działań i brylować w swoim środowisku. Niektórzy widzą w nim zbuntowanego liberała, który słusznie nie przestrzega skostniałych norm swojego świata, ale nie mogę się z tym zgodzić. Nie zależałoby mu tak na odzyskaniu pozycji, gdyby był postacią wyprzedzającą swoje czasy, jest za to przestępcą i manipulantem. To Scarlett jest buntowniczką, której się wiele wybacza, bo jest uczciwa i odpowiedzialna, chociaż w świat wojenny wchodzi jako żywiołowa nastolatka, której w głowie tylko bale i niewinne romanse.

Rett Butler gwałci także Scarlett, dzieje się to przy końcu opowieści i jest to dobrze przedstawione w książce, zapomnijcie o filmie, ponieważ zniekształca relacje pomiędzy bohaterami i jego scenariusz został stworzony w duchu kultury gwałtu. Rett gwałci żonę w ramach zemsty za poniżenie, ponieważ pomimo lat wygodnego dla Scarlett małżeństwa nadal kocha Ashleya, który za chwilę może stać się wdowcem. Każdy gwałt niszczy psychikę, szczególnie jeśli następuje po latach podstępnego oplątywania i przebywania z gwałcicielem cały czas, gdy nie można od niego uciec. Na tym polega syndrom sztokholmski, pojawia się podporządkowanie i ofiara zaczyna postępować i czuć, to co chce napastnik, nawet jeżeli to nie jest zgodne z jej prawdziwymi przekonaniami i uczuciami. W efekcie Scarlett stwierdza, że Ashley jest już blady i nieinteresujący, chociaż obiektywnie nadal stanowi ideał mężczyzny.

Rett jest tak odmienny od swojego środowiska, że jego psychika stanowi zagadkę. Musiał go wychować ktoś inny niż rodzice. Bogacze z wyższych sfer mają piastunki, ale i mniej zamożni ludzie zatrudniają nianie. Bardzo ważne są pierwsze lata życia dziecka, wtedy właśnie wpajane są dziecku wszystkie nieuświadomione przekonania na całe życie i można w sposób niezauważalny zaprogramować dziecko na pewne reakcje. Można wyobrazić sobie, że piastunka pochodząca z półświatka wpaja dziecku przekonanie, że rodzice są chorzy psychicznie, nie należy się ich słuchać, i że gdy ktoś mówi, że trzeba rodzica leczyć, to się trzeba zaangażować i pomagać, niszcząc własną rodzinę i dokonując destabilizacji psychiki (lekceważąc fakt, że nie istnieją takie metody terapeutyczne jak te, którymi posługują się przestępcy). I trzeba robić tak, jak się chce, bo się wie najlepiej. Mam wrażenie, że pamiętam podobnie niebezpieczną opiekunkę z własnego dzieciństwa, babcia miała jakieś lewe przyjaciółki, za to bardzo zachwalane przez księdza, był to jeden z powodów, dlaczego mój ojciec wziął urlop tacierzyński. Na całe szczęście miał już prawo do emerytury resortowej i mógł zawiesić pracę.) Na trop dalszej demoralizacji i ataku świata przestępczego na rodzinę może nas naprowadzić pewien zwyczaj Retta oprócz gwałtów – korzysta z usług prostytutek i twierdzi że są uczciwsze niż panie z dobrych rodzin. Nie jest to norma teraz, nie była to norma społeczna w XIX wieku w wyższych sferach Charlestonu, gdzie młodzi ludzie pobierali się wcześnie i wierzono w romantyczne uczucia po grobową deskę. Sam nie znalazł swojej pierwszej prostytutki, to ona musiała znaleść swoją ofiarę i uwieść go, najprawdopodobniej na polecenie alfonsa, gdy był jeszcze dzieckiem, w momencie kiedy nie zdawał sobie z tego, że w pada ofiarą gwałtu i nie mógł też poradzić sobie z przedstawianą mu normalizacją płatnego seksu i seksualnej przemocy. Jakby nie było, nie bronił się przed demoralizacją i został wychowany przez kogoś innego niż jego właśni rodzice. Nie myślicie chyba, że chłopiec z porządnego domu sam uczy się przemycania kontrabandy i lekceważenia potrzeb innych ludzi? Stał się w efekcie nieszczęśliwym, zgryźliwym oraz cynicznym psychopatą i mordercą. Chociaż – o ironio – cały czas stara się wrócić do swojej sfery, czyli rodziny, którą niszczył.

Ale oczywiście dla psychiatry Rett też wariat, co mogło wynikać z tego, że piastunka usypiała berbecia alkoholem i zatrucie uszkodziło mu mózg. A ja chyba za dużo rozmawiałam z psychoterapeutą w dzieciństwie.

Chińska wiza

Bardziej szczegółowy komentarz poniżej.

Mam nadzieję, że zdjęcia mojej wizy i jej przedłużenia (na których widać, kiedy wjechałam do Chin) rozwieją do końca fandomowe plotki o tym, że kłamię na temat swojego wyjazdu do Chin, bo widać dokładnie, kiedy byłam lub nie byłam w Polsce w 2002. Oczywiście przedłużyłam w Chinach, bo ambasada w Polsce nie wydawała wizy, o jaką polecono mi wystąpić, na dłuższy okres. Tak więc, ten tego, zdychajcie, kłamcy…. 🙂

Chińska ambasada zastosowała amerykański system zapisu daty na pierwszej wizie – 13 to dzień miesiąca, rok 2002. Cancel został wbity przy wystawieniu wizy przedłużającej pobyt. Przedłużenie zostało wydane w Chinach, jest wizą na zero wjazdów oczywiście i miesiąc jest określony angielskim skrótowcem.

I już jako wisienka na torcie – pieczątki z datą wjazdu i wyjazdu:

(Zapis daty też amerykański, oczywista oczywistość, że nie istnieje miesiąc oznaczany jako 28.)

Ks. Pilch

Mniejsza już o to, w jakich okolicznościach poznałam pastora Pilcha, który później zginął w katastrofie Tupolewa, grunt, że odbyłam wiele interesujących rozmów z tym luterańskim duchownym (oraz byłam światkiem, jak ludzie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego bywają atakowani przez różnych wariatów).

Interesowałam się religioznawstwem (i ogólnie kulturoznawstwem) już jako dziecko. W tamtych czasach główny dyskurs w studiach humanistycznych zakładał pewien zbyt optymistyczny model, według którego rozwój społeczeństw postępuje ku jasnej przyszłości i oświeceniu, od form prymitywnych do skomplikowanych, odrzucających zabobony i przesądy. Religioznawstwo omawiało szamanizm jako wczesną formę religii, potem miał następować okres religii politeistycznych, które zostały zastąpione przez religie monoteistyczne, które z kolei już miały nie zawierać w sobie żadnych elementów szamanistycznych. Pozostaje mi tylko ubolewać nas naiwnością badaczy lub raczej autorów książek publicystycznych, z którymi się zapoznałam jako dziecko!

Zacznijmy od tego, czym jest szamanizm. Występuje wszędzie na świecie, od lodów Syberii, poprzez azjatyckie stepy, aż po prerie równin amerykańskich, nie mówiąc o interiorze afrykańskim. Zakłada, że pewne jednostki, najczęściej całe rodziny pełnią rolę szamanów czyli kapłanów, twierdzących że są w kontakcie z duchami, które zsyłają im wizje ważne dla danych społeczności. Współczesny człowiek wychowany w naszej kulturze bez wahania nazwie kogoś takiego albo oszustem, albo wariatem. Ja nazywam schizofrenikiem. Szamanizm to jest religia wzniesiona na braku edukacji psychiatrycznej, zabobonie i niemożliwości ocenienia, czy żądania wariatów mają jakikolwiek sens. Szamani znani są z terroryzowania swoich współplemieńców, prania umysłów, przeklinania nieposłusznych. Więc jeśli szaman chce, żeby zapłonęły stosy, stosy płoną i duchy dostają swoje całopalne ofiary, skazane na śmierć, żeby przebłagać złe mzimu.

Następnym etapem w rozwoju społeczeństwa miał być politeizm. Kasta kapłańska się rozrosła, więc pewnie stąd pomysł, że nastąpił jakiś postęp. Ale czy rzeczywiście zerwano z szamanizmem? Ależ skąd! Instytucja wieszczek świątynnych temu przeczy. Nadal mamy grupę osób przeżywających swoje objawienia, które mówią innym „jak mają żyć.” Nie lepiej bywa w religiach monoteistycznych – weźmy na przykład katolicyzm. Co chwila napotykamy się na jakąś świętą, twierdzącą, że ma kontakt z bóstwem i próbującą zastraszyć społeczeństwo swoimi wizjami zagłady, jeśli ludzie nie będą wypełniać jej żądań. Jest to wygodny sposób na życie, o wiele atrakcyjniejszy niż bycie pogardzanym świrem.

Stąd też wynika moja ostrożna sympatia do luteran. Pozbyli się kultu świętych, więc nikt, tylko dlatego, że ma urojenia, nie może zastraszać współwyznawców. Nie dissują nauki, więc każda taka chora psychiatrycznie osoba jest odsyłana do odpowiedniego specjalisty. Luterańscy duchowni są ordynowani, a nie wyświęcani, za czym idzie, że nie mają szczególnie uprzywilejowanej pozycji w świecie luterańskim, a ich autorytet opiera się na autentycznej wiedzy, a nie zabobonie – „bo ksiądz się obrazi, potępi i nie da rozgrzeszenia.” Właśnie, rozgrzeszenie – luteranie nie mają spowiedzi usznej, więc żaden lubieżny ksiądz nie prowadzi spowiedzi dzieci czy dorosłych, zaspokajając swoją chorą ciekawość. Luteranie spowiadają się Bogu i tylko w swoich sumieniach przeprowadzają swój rachunek tego, jak dobrymi lub złymi ludźmi się okazali. Są w mojej opinii dojrzalsi od katolików.

Przy całej mojej sympatii dla poznanych luteran, nie jestem luteranką, chociaż można nazwać mnie anty-papistką 😉 Jestem Rodzimowierczynią, co oznacza, że lata temu świadomie wpisałam się na listę osób wnioskujących o rejestrację jednego z polskich kościołów pogańskich. Jest to nie w smak kilku osobom prześladującym mnie od dzieciństwa, ale taka jest prawda o mnie – wierzę we Wszechświat, który nas stworzył, i który dał nam mózgi, dzięki którym stworzyliśmy naukę, nasze narzędzie do poznawania naszego Stwórcy.

Przyjaźnię się z każdym rozumnym człowiekiem, szczególnie prześladowanym przez schizofrenika, więc żal mi ogromnie, że ksiądz Adam Pilch zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Jest mi również przykro, że ta katastrofa była – i pewnie jeszcze jest – rozgrywana politycznie i że tyle pieniędzy poszło już w błoto w ramach zapłaty dla ludzi, którzy w życiu nic nie mieli wspólnego z badaniem jakichkolwiek katastrof lotniczych.

Licencja na zabijanie

Jakiś czas temu wrzuciłam na Facebooka link do artykułu z serii wiadomości kryminalnych o dwudziestoczteroletnim wnuku podejrzewanym o wypchnięcie babci z okna, ale nie miałam siły komentować na gorąco. W przypadku tego mordercy prokuratura wystąpiła o umorzenie, chociaż przestępstwo jest poważne, za to w przypadku tej samej osoby i mniejszego przestępstwa, czyli kradzieży, odpowiednie organy nakazały areszt. Skąd ta różnica? Dlaczego niektórzy przestępcy dostają pozaprawnie wręcz bondowską „licencję na zabijanie”? A więc stąd, że żyjemy w podobno cywilizowanym kraju, a zatem nie wsadzamy do więzień psychicznie chorych i zawsze znajdzie się współczujący psychiatra ratujący schizofrenika lub „schizofrenika” (bywały wyroki skazujące dla psychiatrów ratujących przestępców przed więzieniem w ten sposób, nic nowego) przed konsekwencjami jego poczynań. Mniejsza o to, że chory był pewnie milion razy proszony przez swoje ofiary, by się leczył, mniejsza o to, że ofiary musiały rezygnować ze swoich planów osobistych i zawodowych z powodu lęku o swoje życie i zdrowie, nie mówiąc o zdrowiu i życiu innych osób lub zwierząt. Zasada, że jeśli występują ataki na inne osoby, winna jest choroba, jednak jeśli zagrabione zostało coś materialnego, nastąpiło to z powodu wad charakteru, również nie działa w świecie realnym.

Wzywając karetkę do chorego psychicznie człowieka, powinna ofiara zaszczucia przez obcego świra móc liczyć, że chory zostanie odtransportowany do psychiatryka, gdzie dopiero specjalista psychiatra go zbada i zadecyduje o przyjęciu na siedem dni. O, jakże inna jest praktyka! Może psychol wtargnąć do mieszkania, upierając że mieszka w tym miejscu (szczęście jeśli akurat jest w domu więcej osób i obiekt jego obsesji nie jest sam), ale lekarz pogotowia stwierdza, że „nie będzie się mieszać w sprawy rodzinne” wyraźnie obrażony, że nie ma jakiś „prawdziwych chorych”- WTF? – nikt nie jest rodziną z tym panem i on nigdy tutaj nie mieszkał! To wszystko jego aktywne urojenia. Człowieku, my już wszyscy ledwo żyjemy, bo to nie jest jego pierwsza taka akcja! Dopiero wezwana policja wyprowadza osła. Ludzie kupują psy obronne w takich okolicznościach i przestają liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Mamy już pełzającą irańską rewolucję, ludzie są zastraszeni i boją się mówić, co myślą. Wariaci przejmują władzę nad nami, tymczasem ględzi się o dobrowolności leczenia. Większej bzdury nie słyszałam. W przypadku zagrożenia epidemiologicznego wolność osobista jest znacznie ograniczona (widzieliśmy to w czasie pandemii, nie muszę przypominać przypadku wrocławskiej epidemii prawdziwej ospy). I nie przesadzam pisząc o zagrożeniu epidemiologicznego, ponieważ jedna lub dwie chore psychicznie osoby potrafią zniszczyć życie conajmniej kilkudziesięciu osób. A prokuratura czy policja zamiast pomóc potrafi rżnąć głupa i twierdzić, że osoba, która padła ofiarą gwałtu w dzieciństwie powinna wariata, który bezprawnie po raz kolejny próbuje wtargnąć w jej świat i przejąć nad nią całkowitą kontrolę, ubezwłasnowolnić i zawsze już za niego odpowiadać. Co więcej, chorzy psychicznie ludzie potrafią wejść do szpitala i skołować lekarzy opiekujących się kimś dla nich obcym, chociaż znienawidzonym. W efekcie przestają być podawane odpowiednie leki. Są świetni w zbieraniu plotek, bo oczywiście nie dowiedzieli się o pobycie w szpitalu bezpośrednio od kogoś z rodziny.

Drodzy Czytelnicy pewnie się domyślają jaki jest efekt podobnego litowania się nad chorymi lub „chorymi”? Nie ma możliwości stuprocentowego stwierdzenia, czy morderstwo zostało faktycznie popełnione w stanie niepoczytalności, czy też mamy do czynienia z osobami z półświatka o dwucyfrowym ilorazie inteligencji, które mszczą się za odrzucenie uczuć lub za wyimaginowane nierówności społeczne. Żadna z tych osób nigdy nie jest poprawnie diagnozowana. Takie osoby są z punktu widzenia ofiar zdemoralizowane i mają pewność swojej bezkarności. Dwoje moich przyjaciół popełniło samobójstwo po zaszczuciu przez osoby chore psychicznie i ich nieświadomych wspólników, ponieważ utracili pracę i niezasłużenie dostali łatkę osób chorych psychicznie. Jak to możliwe? Dlaczego policja nie reagowała? Najczęściej nie ma w zwyczaju mieszać się w sprawy, w których występują osoby chore. Dlaczego moi przyjaciele i ja sama nie reagowaliśmy skuteczniej? W traumie mózg się wyłącza, traci się pamięć i w efekcie nie można się skutecznie bronić, zwłaszcza jeśli nie wie się, co się stało i jakie oskarżenia nad człowiekiem wiszą. W niektórych sprawach wyroki potrafią zapadać z pogwałceniem starożytnej zasady „nic o mnie beze mnie”, wystarczy zrobić z kogoś osobę chorą psychicznie i niebezpieczną dla otoczenia. Nie jest to takie niecodzienne, osoby chore (lub chore i psychopatyczne, lub tylko psychopatyczne) z radością oskarżają swoje ofiary o same najgorsze uczynki, szczególnie jeśli znajdują się już w fazie schizofrenii, kiedy obrazowanie neurologiczne pokazuje dziury w mózgu. Wymysły takich osób są brane za prawdę i nikt nie docieka, jaka jest rzeczywistość i niczego nie weryfikuje z pomocą policji.

Praktyka w naszym kraju jest taka, że nie leczą się całe rodziny, korzystając z dobroczynności różnych instytucji, za to państwo nie ma litości dla ofiar osób chorych psychicznie, lituje się jednak przesadnie nad osobami chorymi psychicznie. Nie zrozumcie mnie źle, sama zasada jest dobra, ale stosowana bez dokładnego rozpoznania sytuacji przez policję, prowadzi do zaszczucia zdrowych osób, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś schizofreniczny pociotek lub tylko naiwny znajomy, broniący agresorów przed osadzeniem w psychiatryku, powtarzający wymysły chorego mózgu i wypowiadający się w imieniu osób, w których imieniu nie mają prawa się wypowiadać. Ja sama miałam być wedle urojeń (lub raczej celowych pomówień zawodowej oszustki) nastoletnią prostytutką lub złodziejką przedstawiającą teksty koleżanki z podstawówki jako swoje (nie utrzymuję z tą osobą kontaktu, oczywiście, więc nawet jakby coś napisała, to nie mam do tego dostępu). To mój osobisty „Tom Ripley”, ale niewiele mogę z tym zrobić, ponieważ ogranicza się do psucia mi marki osobistej, bez sięgania – o ile mi wiadomo (żart) – po pieniądze z opublikowanych przeze mnie tekstów. Ktoś inny z mojego szerokiego kręgu znajomych wylądował w więzieniu, został pozbawiony możliwości dochodzenia swojej niewinności po oskarżeniu o zabójstwo przyjaciela. Osoba faktycznie winna nadal chodzi na wolności, zadręczając swoje inne ofiary. Nie pytajcie mnie dlaczego chroni się przestępców, nie wiem, podejrzewam jednak udział w sprawie możnych, jednak niekoniecznie zdrowych psychicznie, protektorów.

Jak dalej żyć w kraju, w którym prawa uchwalane są pod dyktando osób chorych psychicznie (sorry, not sorry, ale totalnego zakazu aborcji uniemożliwiającego poprawne reagowanie w stanie zagrożenia życia pacjentki nie da się obronić) i leczą się w większości ludzie przez nich straumatyzowani, naukowcy są podobno nieobiektywni, bo studiowali dany temat (też to słyszałam), nie mówiąc o łamaniu podstawowych praw konstytucyjnych (bo jak nazwać np. nękanie fanów heavy metalu i robienie z muzyków osoby chore psychicznie, bo nie lubi się danego rodzaju muzyki)?

Nijak nie można tak żyć. Straciłam złudzenia do końca i po raz kolejny marzę o emigracji, nie tylko wewnętrznej.