Sport

Prawda jest taka, że nigdy nie byłam w sekcji sportowej, chociaż przez semestr w podstawówce miałam pływalnię w ramach wychowania fizycznego. Cała klasa wędrowała na basen, była to wyprawa autobusem poza szkołę. Napisałam bzdurę pod wpływem urojeń schizofrenika, który koniecznie chciał udowodnić, że wszystko wie o mnie. Włączyły mi się też kompensacje.

Za to bardzo chciałam dalej trenować pływanie, ale moi rodzice uważali sport wyczynowy za zło. Zresztą do rekreacyjnego też nie mieli zbyt dobrego stosunku. Miało to być zajęcie niegodne inteligenta. Nie będę już tego komentować, ale mam zdanie zupełnie inne i uważam, że ma rewelacyjny wpływ na wychowanie i rozwój dzieci.

Sama nauczyłam się jeździć na łyżwach, ale najpierw zorganizowałam sobie lodowisko przed szkołą. Nie żartuję, zaczęłam biegać po nauczycielach wychowania fizycznego i żebrać, żeby – korzystając z nadciągającego przed feriami znacznego oziębienia – wylali na boisku lodowisko. Wystarczyło ze śniegu zrobić obramowanie i szlauchem wylać wodę. Wyżebrałam u ojca łyżwy i kupił mi czarną parę, innych nie było w moim rozmiarze, w Składnicy Harcerskiej. Chyba przez całą pierwszą połowę ferii waliłam się na lód za każdym razem, gdy próbowałam jeździć, a potem z dumą pokazywałam sińce.(1) Ale się uparłam i zaczęłam jeździć. Doszłam sama do tego, jak się zatrzymywać, podpatrzyłam u kogoś przeplatankę. Nigdy nie jeździłam dobrze, chociaż łyżwiarze twierdzą, że jak na te łyżwy to bardzo dobrze. Za to później schizofrenik zaczął mi wmawiać, że uprawiałam ten sport z nim i że był moim chłopakiem.

Mojego dawnego chłopaka, blondyna z Torwaru, poznałam na początku lat dziewięćdziesiątych na koncercie heavy metalowym. Pognał mnie do uprawiania sportu i pod jego wpływem zaczęłam biegać. Po jakimś czasie biegałam tak dobrze, bieganie uzależniło mnie tak bardzo, że pojawiły się naciski, żebym pobiegła w jakiś zawodach.

Schizofreniczka z Gdańska jak zwykle mnie wyśledziła na mojej uczelni. Nie była nigdy moją przyjaciółką, ani kuzynką, chociaż za takie się przed różnymi ludźmi podawała. Za to ojcu mojego chłopaka i jego samemu sprzedała całe morze bzdur o mnie. Trudno w jej historii rozdzielić celowe kłamstwa, mające na celu kontrolowanie mojego życia, od jej urojeń. Musiałam walczyć i przegrałam z fałszywymi przekonaniami różnych osób, że jestem z Gdańska i że mieszkam w Warszawie „na stancji” i że osoba, u której mieszkam to nie jest moja matka. Bo tak im powiedziała. Za każdym razem jako mojego faceta podaje schizofrenika z Warszawy, bruneta. Dowiedziałam się również, że nie umiem pływać, tylko jestem chora psychicznie, jeśli tak mówię. Jakiś czas temu musiałam umówić się z kimś na pływalni, tylko po to, aby skoczyć ze słupka i przepłynąć 100 metrów, żeby udowodnić, że łżą. Bo tak ludziom zryły beret swoimi kłamstwami, że musieli się upewnić. Zniszczyła mi wtedy mój związek i robi tak dalej z całym moim życiem. Boję się też myśleć, jakie kłamstwa naopowiadała o moim chłopaku, udając moją przyjaciółkę, zniszczyła nam wszystko i zrobiła ze mnie wariatkę. Cokolwiek mi zrobi, cokolwiek powie, nie doprowadzi do tego, żebym ją przeprosiła, czy zapewniała, że jej urojenia są prawdą, czy też chodziła na jej sznurku i robiła, co tylko mi powie. Żaden blondyn mnie nie zgwałcił.

Nie jest moją siostrą, chociaż tak też lubi o sobie mówić.

Opowiedziała też mojej matce morze kłamstw i swoich urojeń o ludziach, których poznałam, nie tylko o moim chłopaku. Kłamała o tym, co robiłam i kim jestem. Jest najmniej wiarygodną osobą we wszechświecie.

Niestety nie jestem krewną tej pani czy jej krewnych/znajomych z Warszawy i nie mogę wystąpić do sądu, aby ich zmusić do leczenia. Jedyne, co mogę zrobić, to edukować. Należy unikać dłuższych dyskusji z takimi osobami, zbyt duże są koszty dla psychiki. Nie tylko ja cierpię po kontakcie z nimi. Wiele osób już odniosło rany psychiczne.

⛧⛧⛧

(1) Cierpiałam, bo uczyłam się jeździć „na dziko”. W klubie trener zakłada dziecku uprząż i trzyma na czymś w rodzaju dużej wędki. Całkowicie i stuprocentowo bezpiecznie. No, ale rodzice w życiu by mnie nie zaprowadzili do jakiegokolwiek klubu sportowego. Tak samo, gdy już się nauczyłam jeździć na łyżwach, nie było mowy, aby mi pozwolili dołączyć do jakiejkolwiek sekcji na Torwarze. Całkowicie wrodzy sportowi – nawet gdy mnie wysłali na jakieś zimowisko, które się okazało obozem narciarskim, to nie dostałam ani nart, ani pieniędzy na wypożyczenie, tylko miałam siedzieć na stoku, gapić się i się nudzić. Mogłam sobie tylko kompensować te braki, dlatego tak popłynęłam w pewnych wpisach.

Jastrząb

W czasie studiów dostałam psa od mojej matki, pojechałyśmy po niego razem, ona zapłaciła. Mały szczeniak był mieszańcem owczarka belgijskiego i niemieckiego. W chwili wzięcia go do domu nie ważył więcej niż pięć kilo. Nazywał się Grendel i wygląd odziedziczył po belgu.

Jego pierwszy spacer mógł być ostatnim, bo nad Warszawą latały wtedy jastrzębie, które ten teren wybrały sobie jako obszar polowań. Moja matka chciała z nim wtedy wyjść, ale zaoponowałam. Pani Joannie, która zajmowała się osiedlowymi kotami, ginęły koty. Stawiałam na jakieś dzikie zwierzę. Po wyjściu z bloku rozejrzałam się i zobaczyłam kołującego ptaka nad głową. Odpięłam smycz, żeby w razie czego mieć wolne ręce i móc użyć jej jako broni, chociaż nie przypuszczałam, że atak może nastąpić na podwórku, które znajduje się praktycznie w centrum miasta. Nie spodziewałam się ataku na psa.

Zostaliśmy zaatakowani przez drapieżnego ptaka. W ostatniej chwili zauważyłam smugę piór koło mnie i strzeliłam jastrzębia smyczą z taką siłą, że nie trafił szponami w mojego pieska. Odleciał i znowu zaczął kołować. Stanęłam bezpośrednio nad psem, żeby ptaszysko nie mogło zaatakować go z góry. Rozglądałam się, ale nic nie widziałam.

Bałam się ruszyć, czy wziąć psa na ręce, żeby nie stracić możliwości swobodnego uderzania smyczą. W końcu zaatakował ponownie, ale nie mnie czy mojego szczeniaka. Usłyszałam przeraźliwy wrzask i się odwróciłam. Jastrząb odlatywał z porwanym zdziczałym kotem, który wydzierał się z przerażeniu i bólu tak głośno, jak żaden kot, którego wcześniej słyszałam. Pani Joanna, która spędzała dużo czasu na podwórku, patrzyła na to w przerażeniu, jedyne, co mogła z siebie wydusić, to – mój kot!

Zgłosiłam atak dzikiego zwierzęcia na psa Policji przez telefon. Wiem, że pani Joanna zrobiła tak samo. Rozpowiedziałam wszystkim na uczelni, co się stało. W telewizji pojawiły się również ostrzeżenia przed atakami, a po jakimś czasie parę zbyt agresywnych niebezpiecznych ptaków wytropili i odstrzelili myśliwi.

Jastrząb może swobodnie porwać stworzenie ważące do dziesięciu kilogramów, mój szczeniak ważył o połowę mniej, a ptak który nas zaatakował był bardzo dużym jastrzębiem. Różne ptaki gniazdują też w mieście, nie mówiąc o tym, że dla dużych ptaków przelecenie na Mokotów chociażby z któregoś z otaczających Warszawę lasów to pryszcz.

Schizofrenicy z Gdańska, których nad życie pokochała moja matka, uznali moje opowieści o tym zajściu za psychozę, bo ich zdaniem to nie mogło się wydarzyć. Nieważne doniesienia prasowe, czy świadectwo sąsiadki, która widziała całe zajście i opłakiwała stratę kotów. Zaczęli mnie z tego leczyć w swoim stylu, czyli piorąc mi mózg i zastraszając. Imbecyle nie mogą więcej rządzić mną, fandomem, światem. Z jednej strony zawsze byłam otoczona idiotkami z uszkodzonym alkoholem mózgiem „bo dzieciom nie szkodzi, a lepiej śpią”, które uważały schizofreników i imbecyli za wybitnych specjalistów, a z drugiej obstawiali mnie autentyczni schizofrenicy, którzy uważają się za świętych. Obie te frakcje zawsze uważały się za mądrzejsze ode mnie i upierały się przy ręcznym sterowaniu mną i moim życiem. Tym razem nie dam się zaszczuć, aż do próby samobójczej, bo mogłaby być udana. Zamiast tego wycinam wszystkich tych idiotów już skutecznie i ostatecznie z mojego życia.

Mam nadzieję, że się odpierdolą po wyśmianiu na blogu. Mój ojciec cierpiał mając głupią żonę, chociaż jednocześnie kochał ją bardzo i nie mógł porzucić. Mam jego inteligencję, ale w przeciwieństwie do niego, nie mam już żadnych sentymentów do różnych osób z mojej rodziny, bo głupotą, jaką można znosić, ma swoje granice.

I odpowiedzieć im mogę, jak Rett Butler, tylko jedno – Frankly, my dear I don’t give a damn. Chociaż akurat on nie jest kryształową postacią, która nadaje się na wzorzec osobowy.

Mydło

Szaleńcy z Opus Dei śledzili i niepokoili mnie też w moim fitness klubie wiele lat temu. Moją obsesję związaną ze sportem – chodzi o to, że nie mogę wrócić do sportu, ponieważ wtedy ich zdaniem grozi, że zwiążę się z Michałem, moim dawnym partnerem z lodowiska. Oczywiście nie grozi, Michał od dawna jest żonaty, a ja zainteresowana zupełnie kimś innym (i jasne jest chyba dla wszystkich, że nie jest to Rafał).

Cytując znowu Ryszarda -„Bo ty go lubisz, to będziesz mieć przyjemność w seksie, a to niedobrze, bo musisz cierpieć, bo ciebie księża nie lubią i jesteś kurwa, bo nie chcesz ust księdzu dać, a księdzu to nie grzech. A ty jesteś kurwa, a nie moje córki, bo one grzecznie wiedziały, co trzeba robić, gdy ksiądz prosi o rozmowę i żeby się nawróciły. A ty idziesz do piekła, chyba, że będziesz cały czas cierpieć w małżeństwie, bo nie możesz być szczęśliwa.”

Świry zrobiły mi wtedy zdjęcie w prysznicu w damskiej przebieralni. Chory psychicznie ksiądz próbował się też wedrzeć do tych damskich pryszniców, skończyło się awanturą i poinformowaniem klubu, co się dzieje, a także zadzwoniłam na Policję.

Schizofrenicy z Opus Dei rozpoznają u mnie demoralizację, która polega na tym, że staram się wypłukać mydło ze wszystkich fałdek ciała. A że w tamtych czasach prysznic w tym klubie posiadał tylko samą głowicę wystającą ze ściany, to nie można było nim manewrować i trzeba było sięgać w różne miejsce rękoma, żeby skierować odpowiedni strumień wody w to miejsce, gdzie powinien trafić. Nie wiem, jak inne osoby, ale nie lubię mieć mydła w vulvie.

Nie wiem, uczono mnie, że nie grzecznie się gapić na inne osoby w przebieralni, ostatecznie jest to damska przebieralnia i wszystkie jesteśmy zbudowane tak samo. Gapią się tylko lesby, jak nie przyganiając córki Ryszarda. Dialogi z tymi ludźmi wyglądają mniej więcej tak, cytuję z pamięci Ryszarda.

„Ale tam się nie wolno dotykać”. „A gówno mnie to obchodzi.” „Idziesz do piekła.” „A co to mnie obchodzi.” „Ta ja się będę za ciebie modlił, ale nie dostaniesz Rafała i idziesz do piekła.” „Nie chcę Rafała, a do piekła idziesz ty.”

Był to jakiś kolejny raz, kiedy zniszczyli mi przyjemność z trenowania i wprowadzili w taki stan, że zaczęłam tracić pamięć.

Mam nadzieję, że nikt już im nie doniesie, gdzie trenuję, ile trenuję i gdzie bywam. Sama też będę ostrożniejsza, bo będę pamiętać, z kim rozmawiam.

Mechanizmy łapówki

Jedną z rzeczy, o których się dowiedziałam w czasie studiów – czytając różne rzeczy na własną rękę – jest jak łatwo ludzie tracą obiektywizm. Dlatego łapówkarstwo jest tak bardzo zwalczane i podlega wysokim karom, tak samo jak chodzenie do łóżka z niewłaściwymi osobami.

Jakie psychologiczne mechanizmy, które za tym stoją? Na przykład duża suma pieniędzy pobudza ośrodek nagrody w taki sposób, że mózg przestaje poprawnie funkcjonować i lekarz lub urzędnik dokonują błędnych dedycji na korzyść osoby, która wręczyła łapówkę. Podobnie działają miłość i seks, niestety są to narzędzia też bardzo często wykorzystywane przez nieuczciwych lub chorych psychicznie ludzi do „sterowania rzeczywistością”. Zakochany człowiek z łatwością przejmuje urojenia swojego schizofrenicznego kochanka.

Pobudzanie ośrodka nagrody to prosty, zawsze bezbłędnie działający mechanizm, który doskonale widać nie tylko u ludzi, ale też u zwierząt. Kończy się warunkowaniem, dlatego diametralnie zmienia ludzkie podejście do osób, lub wręcz uniemożliwia poprawną ocenę sytuacji. Lekarze, szczególnie psychiatrzy, powinni uważać na sytuacje, kiedy są wynajmowani za dużą kasę przez naiwniaków, którzy chcą pomóc, a nie zdają sobie sprawę, że sterują nimi wariaci. Akurat schizofrenik, który ze swojej ofiary robi kogoś chorego psychicznie to standard i każdy lekarz powinien bardzo uważać na wariata, szczującego go na osobę, która ledwo zipie, bo już i tak całe życie ucieka przed schizofrenikami z Opus Dei.

Niestety do niedawna miałam amnezję, więc nie mogłam się prawidłowo bronić, a jak już wcześniej napisałam w innym wpisie, amnezja po zaszczuciu przez schizofrenika z reguły, według podręcznika profilera-kryminologa, kończy się samobójczą śmiercią ofiary zaszczucia. Trzeba ją ratować dużo wcześniej. Muszę też ostrzec, że kontakt z moimi prześladowcami może znowu skończyć się dla mnie źle. Odzyskiwanie wspomnień jest bardzo ciężkim przeżyciem, tym bardziej jeśli związane są z traumą i zastraszaniem, oraz wmawianiem nieprawdy. Czego winni są chyba wszyscy, których wariaci wciągnęli w moje życie w celu zmuszenia mnie do urzeczywistnienia urojeń córek Ryszarda oraz ich krewnego Rafała. I dziękuję za rady, to proszę ten proces skrócić? Niby jak, kiedy każde pojawienie się wariata, łączy się z odnowieniem traumy, którą trzeba przeżyć ponownie przy powrocie wspomnień? A nękający mnie schizofrenicy zadbali o to, żebym miała równie dużo wypartych wspomnień, jak „normalnego” życia, tak często mnie atakowali. Wspierający ich „pożyteczni głupcy” też wywoływali traumę, która wraca z bólem.

Mechanizm nagrody pomógł mi w nauczeniu mojej kotki, że lekarze weterynarii nie chcą jej skrzywdzić. Zadziałało za pierwszym razem. Kotka było młoda, odłowiona z grypy zdziczałych kotów, do około dwunastego tygodnia życia nie miała bliskiego kontaktu z człowiekiem. Na stole weterynaryjnym kotka z lęku zaczynała tak się bronić, że udawało jej się wyrwać i schować lekarzowi pod biurkiem. Musieliśmy z lekarzem pobrać jej krew przed sterylizacją. Była już całkiem duża, po kilku rujach. Była bardzo głodna i na moją prośbę lekarz weterynarii podał jej smaczki przed pobraniem krwi. Nie zdążyły wpłynąć na wyniki krwi. Po przekupstwie kot, który wcześniej walczył jak ryś, spokojnie dał sobie pobrać krew. I od tej pory traktuje stół weterynaryjny ze spokojem.

Zakwas

Jest jedna zasada w życiu – jeśli chcesz być zdrowy, musisz polubić gotowanie. Gdy sam to robisz, kontrolujesz, co jesz, ile jesz i na ile zdrowe i świeże są składniki, jakich używasz. Szczególnie sportowcy są na to wyczuleni. Gdy byłam mała, trener podrzucał mi, jak wszystkim młodzikom, różne przepisy i wiedzę na temat zdrowego odżywiania, dzięki którym zaniedbane dzieci (a uważam, że byłam zaniedbywanym dzieckiem, szczegóły może innym razem, napiszę tylko że moja matka fatalnie i bardzo niezdrowo gotowała) wychodziły na prostą.

Jednym z przepisów, jakie dostałam od trenera i mamy kolegi z lodowiska, był domowy chleb na zakwasie. W odróżnieniu od chleba robionych na drożdżach wykorzystuje dzikie drożdże znajdujące się w powietrzu i zbożach, a także fermentację w wyniku której powstaje kwas mlekowy. Bierze się mąkę żytnią, zalewa wodą i czeka, codziennie podkarmiając „stworzonko” ze słoika dodatkową wodą i mąką. Po około trzech dniach mamy młody zakwas, który ładnie baluje i ma przyjemny, trochę owocowy zapach. Zrobiłam wszystko według przepisu z lodowiska.

W tym momencie pojawiła się w kuchni moja matka i nakręcona praktycznie do psychozy, z której nie dawało się jej wyprowadzić, wylała mi wszystko do kibla, drąc się, że nie pozwoli na produkcję bimbru i nazywając mój zakwas zacierem. Było zero możliwości rozmowy z nią. Moim zdaniem tylko skrajnego durnego narcyza da się tak nakręcić. Dla wszystkich dorosłych związanych z Torwarem była chora psychicznie, a ja byłam jej bezbronną ofiarą. Mogę przypuszczać, że była to indukowana psychoza, która żywiła się jej zauroczeniem schizofrenikiem. Wiele osób próbowało z tego, co wiem, ale nie dało się jej z tego wyprowadzić. Naprawdę nie wiem, czy była chora psychicznie w klasycznym sensie tego słowa, podejrzewam raczej że była skrajnym narcyzem zauroczonym pewną schizofreniczną rodziną i brała za prawdę wszystkie ich urojenia, jak na przykład dziecięcą miłość pomiędzy mną a Rafałem. Wierząc w to wszystko, zniszczyła mi życie.

Dopiero jako dorosła osoba odrabiam zaległości z całego życia, wszystko czego mnie moja durna rodzina pozbawiła. Jakiś czas temu znalazłam w internecie przepis na chleb na zakwasie podobny do tamtego, który chciałam zrobić jako dziecko. Po wymieszaniu składników wkłada się go do zimnego piekarnika i nastawia na odpowiednią temperaturę. Robiłam go wiele razy, kilka osób z fandomu też go kosztowało.

Mam jeszcze wiele innych rzeczy na liście do rzezy do zrobienia przed śmiercią – mam nadzieję, że uda mi się moją osobistą listę po angielsku nazywaną „bucket list” – od powiedzenia „kick the bucket” co znaczy mniej więcej „odwalić kitę” – wypełnić.

A Rafał i jego rodzinka niech w końcu zdechnie.

Wiele osób tłumaczyło mojej matce, że Rafał i jego bliscy to schizofrenicy i że nie należy im wierzyć, szczególnie gdy mówią, że coś wiedzą ode mnie. Nie rozmawiałam z nimi i nie rozmawiam. Niestety moja głupia i złośliwa matka, zamiast mnie chronić przed nimi, zapewniła tym ludziom swobodny dostęp do mnie i pozwoliła, że mnie zaszczuli i skatowali także fizycznie kulka razy, aż do wystąpienia amnezji. Mam zamiar nigdy więcej nie pozwolić się aż tak skrzywdzić. Nie ma mnie tam, gdzie są moi prześladowcy, wolę też nie kontaktować się z ich wielbicielami i obrońcami. A idźcie sobie do piekła.

Dziadek ułan

Jan Kurzępa

Mój dziadek ze strony matki był sierotą. Jego rodzice trafili z nim do Serbii, gdzie zmarli na tyfus. Rodzina, która zatrudniała pradziadków także zmarła w czasie tej epidemii i dziadek jako bardzo młody chłopak trafił do sierocińca. Po osiągnięciu pełnoletności wrócił do Polski z zamiarem wyjechania do Argentyny, gdzie miał wujka, ale wcześniej musiał odbyć służbę wojskową.

Sam się zgłosił do wojska i został ułanem. Opowiadał zawsze dużo o koniach i o ich różnych zwyczajach. Potrafiły, gdy jeźdźcom wydawano rozkaż „przez łeb skok”, zadzierać wysoko głowy, żeby utrudnić ludziom skok. W wojsku nauczył się zawodu, był przeszczęśliwy, bo spotkał moją babcię. Ona dla odmiany uciekła ze wsi do miasta na służbę, bo rodzina chciała wydać ją za bogatego chłopa, który był przerażającym wariatem i wiedziała, że zginie, bo ją zatłucze. Niestety, jak zwykle w takich sytuacjach tylko ona zauważyła, jakim rodzajem człowieka jest zalotnik. Zerwała całkowicie kontakty ze swoimi bliskimi. Dziadek był sierotą, ona zdecydowała, że nie ma rodziców. Tak więc oboje nie mieli żadnej rodziny, tylko siebie. Dopiero potem babcia pogodziła się ze swoją rodziną.(1) Mój dziadek wrócił do służby wojskowej przed wrześniem 1939 roku. Nie był dowódcą, był zwykłym ułanem, jeżeli w ułanach mogło być coś zwykłego. Jego oddział wpadł w pułapkę, a dowódca wydał rozkaz żołnierzom, żeby się poddali, sam zaś popełnił samobójstwo strzałem w głowę. Po części jego działanie wynikało z honoru, po części z tego, że nie chciał, żeby Niemcy wydobyli z niego informacje, jakie posiadał. A każdy torturowany w końcu mówi. Dziadek miał szczęście, że jego dowódca był inteligentny i chciał ocalić swoich ludzi przed śmiercią. Wszyscy z tego oddziału przeżyli. Mój dziadek trafił do obozu jenieckiego, a potem został przymusowym robotnikiem na wsi, co było zresztą chyba lepszą rzeczą niż siedzenie w obozie i umieranie z głodu. Nie trafił źle, miał ponownie szczęście.

Marianna Kurzępa

Uczyłam się jazdy konnej jako małe dziecko. Moja siostra też umie jeździć, chociaż może nie czuć się pewnie. Ale myślę, że tego się nie zapomina. Gdy zaczynałam studia, znajomy z UW zaciągnął mnie na Legię, na naukę jazdy konnej. Nie pamiętałam wtedy, że kiedykolwiek się uczyłam. Weszłam w kurs po kilku pierwszych spotkaniach i trafiłam na bardzo nieogarniętego trenera, który nie pozwolił przywitać mi się z koniem. Był poniedziałek i zwierzę było zirytowane bezczynnością i szczekającym psem, którego nikt nie zauważał, a powinien być wyproszony z padoku. Nikt nie powinien mnie zmuszać, żebym wsiadła na tak traktowanego konia. Zirytował się tak, że mnie zrzucił. Na całe szczęście wiedziałam, jak się zachować. Zasada jest jedna – po czymś takim trzeba przeprosić konia, bo jest zestresowany. Dostał ode mnie kostkę cukru i jabłko, przytuliłam się do jego szyi. Pozwolił mi na sobie wsiąść. Idiota trener kazał mi anglezować w rytmie zupełnie nie zgodnym z ruchem konia. Dopiero gdy konia pograłam, żeby ruszył szybciej, udało mi się z nim zgrać. Wtedy też sobie przypomniałam, że już jeździłam jako dziecko. Umiejętności zostały. Dogaduję się doskonale ze zwierzętami. Reszta kursantów nie miała już z tym koniem żadnego problemu. Dostawał łapówkę od każdego, bo podzieliłam się tym, co przyniosłam dla konia, i był zachwycony.

⛧⛧⛧

(1) Jak się potem okazało moja babcia uratowała życie, uciekając przed małżeństwem, w które chcieli ją wpakować bliscy (też pewnie świrus urobił ich, wmawiając ludziom nieprawdę, że są razem, w nadziei że wybranka się dostosuje, bo nie będzie mieć wyboru). Wiedziała, co robi odrzucając psychopatę, bo widziała jak ją traktował. Niechciany zalotnik, który w oczach wszystkich uchodził za ideał, zamordował kobietę, z którą się w końcu ożenił. Zatłukł ją gołymi pięściami i wylądował za to zabójstwo w więzieniu. Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie wierzył mojej babci, kim on jest i jaki jest. Możliwe, że jej przyjaciółka by przeżyła. Podobnie jak kilka osób z mojej historii.

Śródziemie

Każda z osób wypracowuje sobie swój własny idiolekt, czyli sposób wyrażania się dla niej charakterystyczny. Czasem używa słów z innym znaczeniu, czasem je przekręca. Nie świadczy to o chorobie psychicznej, tylko o kreatywności i lotności umysłu. Była też tak, że elementy idiolektu stają się szerzej znane i używane przez innych, wpływają wtedy nawet na dialekt jakiegoś języka.

Lubię czasem fandom (czyli środowisko miłośników fantastyki) nazywać Śródziemiem. Śródziemie to kraina wzięta z „Władcy pierścieni” Tolkiena pełna stworzeń, których nie spotkamy w naszej przaśnej rzeczywistości.(1) Zamieszkują ten ląd elfy, krasnoludy, hobbici (czy też niziołki), magowie, orkowie, nie mówiąc o licznych zwierzętach, tak różnych od naszych. Dla wielu z nas świat fantasy jest ucieczką od męczarni dnia codziennego – czyli tego, że mamy na przykład nie do końca satysfakcjonującą pracę, bliscy nas nie rozumieją, budżety się z trudem spinają, czy też przeżyliśmy jakiś zawód miłosny.(2) Można wtedy wziąć udział w sesji RPG i wcielić się w rolę elfa, czy maga i zacząć razem z innymi brać udział w magicznej przygodzie. Dlatego społeczność fantastów jest pełna osób, które mają swoje alternatywne persony używane w czasie gry i po terenach konwentów chodzą elfy, krasnoludy czy magowie, szczególnie jeśli biorą udział nie w klasycznym RPG, ale w LARPie, który wymaga też odpowiedniego przebrania, bo zbliża się do improwizowanego teatru. Nazwałam naszą społeczność fantastów Śródziemiem po raz pierwszy chyba w latach osiemdziesiątych i sądzę, że całkiem dobrze oddaje specyfikę życia konwentowego.

Oczywiście pisarze nie muszą grać w RPG, dostatecznie dużo zabawy daje wymyślanie i pisanie oderwanych od rzeczywistości historii. Muszę przyznać, że najczęściej nudzą mnie ogromnie powieści czy seriale ściśle obyczajowe. Codzienne życie ma za oknem.

Więc może coś jeszcze napiszę.

⛧⛧⛧

(1) Darujcie mi ten łopatologiczny wywód, ale spotkałam się z ludźmi, którym takie rzeczy trzeba tłumaczyć jak krowie na miedzy, chociaż brali udział w spotkaniach miłośników fantastyki, które nazywamy konwentami.

(2) W Dla wielu innych ludzi podobnym wentylem bezpieczeństwa i ucieczką jest muzyka i koncerty, szczególnie metalowe. To też jest fandom, który spaja poczucie lojalności. Dodatkowo w tej muzyce jest obecnych tak wiele elementów fantastycznych, że spokojnie można uznać na przykład black metal za gatunek fantastyczny. Z tymi duchami, diabłami, demonami, alternatywnymi światami czy czarnymi papieżami.

Rozdroże kruków

No i co mam powiedzieć? Nie jest to specjalnie popularna opinia, ale podobał mi się „Sezon burz” bardziej. Było coś nowego, jakaś wartość dodana. Napisane bardo fajnym stylem. A tutaj ponownie to samo, są oczywiście rubaszne żarty z gwałtów, od których bolą zęby i normalizacja prostytucji. Wyrosłam już z tego. Mam wrażenie, że „Rozdroże kruków” w ogóle nie powinno powstać. Powieść składa się ze standardowych odgrzewanych przygód i motywów. Jest strzyga, są szpiedzy. Wszystko, co czytelnik już zdążył polubić.

Jako dziecko byłam fanką Sapkowskiego, ale cóż mogę powiedzieć, pewnie już ta proza jest nie dla mnie i czas iść gdzie indziej. Szczerze powiem, polska fantasy i polskie klimaty mnie zawiodły, a że swobodnie funkcjonuję w języku angielskim, mogę sobie darować polskie konwenty i jeździć na brytyjskie cons.

Chyba, że ja już się nie nadaję do czytania fantasy.

Każdy czytelnik wnosi ze sobą swój świat, swoje przeżycia i dlatego wolałabym, żeby pewien poboczny wątek był trochę ciekawszy. Tak nudnego i standardowego wątku, jak rozdzielenie przez rodziców zakochanych, którym pomaga wiedźmin, dawno nie widziałam. Moje własne życiowe doświadczenia były inne – mój ojciec był ideałem, otwartym na ludzi i nowe doświadczenia – więc trudno mi sympatyzować z postaciami podobno rozdzielonymi przez złego ojca. Moja własna opowieść powinna zawierać inne elementy. Wolałabym przeczytać o lasce, która jest zmuszana przez złego maga, który opętał jej matkę magią, do ożenku i tylko wiedźmin jest w stanie przeniknąć intrygę i udowodnić, że dziewczyna wcale nie chce podobno wymarzonego oblubieńca. I ratuje ją przed małżeństwem, które dla niej oznacza wyrok śmierci. Byłby to o wiele ciekawszy wątek. Ale zaklepuję ten fragment fabuły dla siebie, bo właśnie uświadomiłam sobie, że wypełnia mi lukę fabularną w czymś, co kiedyś planowałam napisać.

I miałam chwilę zawahania czy hippokampy to hipokampy, czy na odwrót. Ale to już moje osobiste dziwactwo.

Coś się kończy…

Często przychodzi ten trudny moment, kiedy trzeba się przyznać do porażki. Rozmiar mojej porażki widać na zrzutach ekranu – jak widać zarobiłam grosze, chociaż wcześniej zainwestowałam tysiące. Podeszłam do sprawy solidnie – kiedy nie chciały mnie wydawnictwa, postanowiłam wydać sama. Z jakim efektem, sami widzicie.


Postanowiłam napisać tę powieść z powodu nalegań pewnego człowieka, ale projekt okazał się byś katastrofą, jak i ta znajomość. Gość miał w pewnym momencie katastrofalny wpływ na moje życie, bez niego nie popełniłabym różnych błędów już w latach dziewięćdziesiątych. A i później wtrącał się nieproszony w różne sprawy z gracją słonia.
Straciłam na ten projekt literacki całe lata, zamiast zajmować się innymi rzeczami – przede wszystkim czymś, co było moją olbrzymią pasją już w dzieciństwie (nie będę pisać dokładniej, bo nie chcę zapeszyć).


Bardzo przepraszam osoby, które liczyły na kontynuację, ale z przyczyn osobistych nie dam rady tego napisać.
Bardzo również proszę wszystkich o nieskładanie kondolencji czy też wyrazów współczucia z powodu zdechnięcia kariery literackiej. Przede wszystkim nigdy nie powinnam w ten sposób marnować czasu, którego już nikt mi nie zwróci.

Blog będzie istniał dalej, ale pewnie wpisy będą pojawiać się rzadziej i skoncentruję się na tematyce bieżącej.

Izaak

Jednym z powodów dlaczego nie jestem chrześcijanką jest Biblia i katolicy. Z wykształcenia jestem historykiem literatury i nie potrafię podchodzić do Biblii inaczej niż do innych tesktów literackich, odmawiam więc traktowania jej na kolanach i zawieszania na kołku wszystkich narzędzi badawczych. Miałam z tego powodu scysje z katechetką z dzieciństwa, miałam na karku koleżankę ze studiów, która próbowała mnie „leczyć” i naprawiać pod dyktando szalonego księdza. Co gorsza, w odróżnieniu od luteran katolicy są zniechęcani do samodzielnego czytania Biblii (a widziałam jak robił to pastor Pilch) za to obowiązuje ich wykładnia świrniętej katechetki czy księdza łamiącego wszystkie kanony (czyli przepisy) Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W każdym razie takie wyniosłam wnioski z kontaktów z podobno wybitnymi przedstawicielami Kościoła.

Biblia jest tekstem literackim, napisanym przez ludzi. Chrześcijan obowiązuje wykładnia wedle której napisana została w sposób natchniony i przedstawia objawienia, w które nie wolno wątpić. I jest to moment, w którym rozjeżdżamy się w przeciwne strony. Zakładając nawet, że nastąpił jakiś „przekaz z góry,” nie jestem w stanie uwierzyć, że ułomne ludzkie mózgi i umysły byłyby w stanie przelać na papier owe objawienia w sposób bezbłędny, bez zniekształceń wprowadzonych przez kulturę sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Dla przypomnienia – były to czasy, kiedy dominującym modelem życia było pasterstwo, kobiety były traktowane jak inwentarz, a bełkot osób chorych psychicznie był traktowany z szacunkiem, na jaki nigdy nie zasługiwał. Do Biblii więc trafiły opowieści snute przez dosyć prymitywne plemiona. Piszę to z całą świadomością, że w naszym niedoskonałym kraju za podobne wypowiedzi można zostać skazanym za obrazę uczuć religijnych, sięgnę tutaj po przykład Doroty Rabczewskiej. Uważam, że Dorota nigdy nie powinna dać się zastraszyć, tylko prosić o konsultację biblisty. Dla naukowca oczywistym jest, że nie wolno dławić wolności dysputy naukowej, literaturoznawczej lub kulturoznawczej.

Jedną z ważnych postaci w Biblii (i nie tylko w Biblii, jest podporą trzech wielkich religii) jest Abraham. Dla przypomnienia – jest to ten człowiek, który usłyszał w głowie głos Boga, nakazujący mu złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna Izaaka na górze Moria. Wyobraźmy sobie to dziecko i jego przerażenie, gdy jest ciągnięte na rzeź, która ma nastąpić po długiej i męczącej wędrówce. Na całe szczęście Abraham „słyszy” inne instrukcje i egzekucja zostaje odwołana. Powtórzę, historia traumy Izaaka, niemal zamordowanego przez – jak sądzę na podstawie tekstu – chorego psychicznie ojca, stanowi podwaliny trzech religii, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Tkwi w tym olbrzymi paradoks. Legiony teologów i filozofów rozkładają na czynniki pierwsze relację Abrahama i Boga. Opiewają poddanie się owej „woli Boga” i prześlizgują się bez słowa nad postacią Boga żądającego bezmyślnego posłuszeństwa i krwawej ofiary. Z drugiej strony klasyczną krytyką europejskich pogan i argumentem za potrzebą kulturowego ich podbicia jest rzekomy pogański zwyczaj składania ofiar z ludzi. Chciałabym zobaczyć jakiś materialny dowód na te twierdzenia. Na razie są to same pomówienia, za to chrześcijańskie płonące stosy są historycznym faktem. Przypomnę, kobiety i mężczyźni płonęli na stosach z powodu pomówień o czary w liczbie haniebnej. Palono również naukowców i wolnomyślicieli. Dlaczego? Podejrzewam, że czyjeś tak cenne również dzisiaj uczucia religijne były tak silnie urażone, że wymagały całopalnej ofiary z ludzi dla przebłagania złego Bóstwa – a raczej zaspokojenia chęci zemsty i nakarmienia pychy oskarżycieli.