Terapia w kościelnym stylu

Jak pewnie moi Drodzy Czytelnicy zauważyli, mój blog ostatnio służy głównie wyrównywaniu rachunków z sekciarzami z Opus Dei i ich przyjaciółmi przestępcami (oraz politykami). Nie miałabym z nimi kontaktu, gdyby nie dewocyjna (czyli moim zdaniem chora psychicznie) babcia. W pewnym momencie uznała, a może jakiś psychicznie chory ksiądz uznał, że musi wkroczyć z interwencją, ponieważ wychowujący mnie tata ateista chował mnie w duchu rozumu i logiki. Gdy miałam kilka lat przeprowadzono ze mną rozmowę ostrzegawczą. I dowiedziałam się, że mam wybór pomiędzy katolicyzmem, a prostytucją. Nie wiem, dlaczego niby ateizm mojego ojca i wychowanie bez katolickiego zabobonu miałoby do tego prowadzić, ale ksiądz tak uznał. Jak widać, księża i większość katolików są tak prymitywnymi, chorymi psychicznie ludźmi, że nie potrafią sobie wyobrazić istnienia innych systemów etycznych. Mój ojciec był najlepszym z ludzi, ale wmawiano mi, że był pedofilem i przestępcą. Wypchajcie się łotry! Babcia wymyśliła sobie, a raczej wmówił jej jakiś ksiądz, że mój ojciec ateista miał zły wpływ na mnie i trzeba to zniwelować nękając mnie, torturując psychicznie i narzucając „czystego katolika” jako przyszłego męża. Pomysł księdza (lub oszusta), że całkowicie nielegalnie zaręczy kilkuletnie dziecko bez zgody dziecka (zresztą o jakiej zgodzie można mówić w tym wieku) zasługuje na więzienie. Niestety kilka pań z mojej rodziny chyba uznało, że to dobry pomysł. Albo tak mi się wydawało z pozycji dziecka, które musiało rozmawiać z osobami niegodnymi zaufania lub mówiąc wprost, wariatami.

Ksiądz zastraszał mnie ogniem piekielny, ale się nie ugięłam, tylko wskazywałam na błędy w logice mojego rozmówcy i powtarzałam, że tata mi inaczej mówił. Wtedy też poznałam instytucję „zaklinacza” Opus Dei, czyli specjalisty od prania mózgu ofiar tej sekty. Podobno też obraziłam bardzo księdza, mówiąc, że sama wybiorę sobie męża w przyszłości, więc jeśli nie chciałam Ryszarda, dano mi wybór pomiędzy zostaniem zakonnicą, a zostaniem prostytutką. Oczywiście, że nigdy nie chciałam zostać zakonnicą, chociaż też nie za bardzo wiedziałam, dlaczego miałabym zostawać prostytutką.

Usłyszałam też wtedy, że mam pogodzić się z tym, że ksiądz decyduje, kto z kim się ma ożenić w przyszłości i to jest uznana w Opus Dei praktyka. I tak powinien świat wyglądać. Nie miałam prawa być szczęśliwa, miałam cierpieć, żeby odcierpieć za „światowe” wychowanie mojego ojca. Uważali, że mogą robić wszystko, kłamać, manipulować i zastraszać, aby tylko osiągnąć swój cel i złamać czyjąś wolę, bo przecież „ratują przed piekłem.” Zastraszają dziewczynki i kobiety dając wybór między ich sposobem życia, a burdelem i upadkiem moralnym. Tutaj uwaga lingwistyczna: jak się później przekonałam, w języku Opus Dei ”upadek moralny” to gwałt zbiorowy, z wiązaniem, kneblowaniem i skopaniem. Chociaż podejrzewam też, że powoływanie się gwałcicieli na Ryszarda, to mógł być wybieg zawodowych oszustów. (Przy okazji – żaden metal mnie nie zgwałcił, a napewno nie Adam, Łukasz, czy Bjorn. Wiem dobrze, że to nie oni, więc wypchajcie się ze swoimi kłamstwami.) Jeśli ofiara dalej im się sprzeciwia i szuka sprawiedliwości, zmierzają do zaszczucia na śmierć. Czyli wyśmiewania, obgadywania oraz zaszczuwania w różnych miejscach i wmawiania, że nie było żadnego gwałtu, że tylko prostytutka przyszła na uczelnię popracować i obsłużyć klientów, czyli gwałcicieli. Powiedziano mi za co to kara i dokładnie wiem, że chodziło o odmowę zaakceptowania Ryszarda. I za to, że studiowałam, bo on nie chciał, żeby tak było. Myślę też, że to mogła być autentycznie grupa przestępcza wykorzystująca głupoli z Opus Dei. Wyglądało na to, że Ryszard z nimi współpracował.

Kiedyś zapytałam kiedyś, jak ci wszyscy ludzie łączą religię z takim zachowaniem, usłyszałam, że wolno wszystko, ale przestępcy muszą współpracować z Opus Dei, słuchać księdza, i wtedy wszyscy będą mówić, że są święci. I nie wolno zaprzeczać, bo światem może rządzić tylko Opus Dei. I narzucać wszystkim swoje zwyczaje. Poznałam tę organizację, gdy miałam wtedy zaledwie kilka lat, a nękają mnie do tej pory. Rozumiem, że inne ich ofiary dawno już się zabiły, lub zostały zabite, jak moja przyjaciółka. Wygląda na to, że jestem najwredniejszą ofiarą Opus Dei (i podszywających się pod tę organizację oszustów), która jakoś nie chce umrzeć lub poddać się ich woli. Chociaż przy którymś kolejnym ataku skarżąc się na to, co robią usłyszałam, że skoro mam dosyć życia, to mam się zabić. Mogę mieć dosyć prześladujących mnie wariatów, bo życia nie mam dosyć, bo praktycznie zajmowałam się tylko przetrwaniem i była to wegetacja i wcale nie żyłam. Na efekty takiej traumy nie ma leków.

A co chce od swoich ofiar Opus? Najczęściej chodzi o ożenek lub zamążpójście. To są wariaci, więc nie dociera do nich, że nie należy gwałcić i upierają się, że po gwałcie, ktoś już jest jego żoną. Otoczenie często nie docenia zagrożenia. Nie jestem jedyną ofiarą. Moja przyjaciółka była podobnie potraktowana jak ja, a gdy zaczęła układać sobie życie z kimś, kogo pokochała, została zabita. Inne osoby z mojego otoczenia też były atakowane. Rozwalają kłamstwami dobre narzeczeństwa. Działają jako zawodowi oszuści i specjaliści od gaslightingu. Mordują ludzi i przejmują nielegalnie mieszkania po pomordowanych. Dwoje z moich przyjaciół zmierzyło się w sądzie z nimi i straciło mieszkania na rzecz Opus Dei po śmierci kogoś bliskiego. Dzieje się to zgodnie ze stałym wzorem. Dziewczynki i kobiety są gwałcone i pilnowane, żeby po traumie nigdy nie ułożyły sobie życia (bo przecież ksiądz ją dał komuś jako żonę). Wariaci dalej wmawiają wszystkim jakąś wielką miłość lub przyjaźń pomiędzy prześladowcami, a ofiarami (bo takie mają urojenia, a każdy kto się z tym nie zgadza, staje się wrogiem i powinien być zniszczony), by po śmierci ofiary zgłosić się z pretensją do dziedziczenia do sądu „Bo to przecież mąż, więc mu się należy” – ależ proszę pana nic się nie należy, bo to wariat, a to wszystko to bzdury. Oczywiście cała masa naiwnych, urobionych wcześniej ludzi, pomaga (bo ksiądz ręczy za kogoś, albo słyszeli o tym od wieków) i zgodnie bredzą o wspólnym gospodarstwie domowym. Potrafią też się podobnie „opiekować” innymi ludźmi wbrew ich protestom i też zgłaszać pretensje do majątku, który tym razem ma przejść „na Kościół, bo się nawrócił”. Jestem pewna, że wśród autentycznych religijnych wariatów grasują wykorzystujących ich zawodowi oszuści i alfonsi. Oprócz nawoływania do nawrócenia, zbyt często ja i moja przyjaciółka słyszałyśmy nalegania na podjęcie pracy jako prostytutka. I szantaż polegający na wyborze, że albo zniszczą całe życie i zabiją, albo się zgodzisz na ich propozycje.

Z szastającego kasą wariata (oficjalnie biedaka żyjącego z zasiłków lub z datków na swoją bieda-organizację) robią kogoś mieszkającego w wieży Złota 44 (moje źródła zaprzeczają, aby tam kiedykolwiek mieszkał). Wystarczy odpowiednio głośno się przechwalać. Wszystko żeby fałszywie podbijać wartość „zalotnika”. Manipulują otoczeniem tak, żeby dziewczyna pozostała samotna.

I są to ludzie wysoce cenieni przez kler i PiS. „Bo ksiądz kocha Ryszarda”. A księdza kocha ktoś ważny w PiS.

A jak wybrana panna, jeszcze jako dziecko się stawia? Mój „zalotnik” próbował mi wmówić, że po gwałcie ofiara tak traci wartość na rynku matrymonialnym, bo staje się szmatą, że nie ma innego wyboru, niż zostać prostytutką i cieszyć się, że jeśli publicznie nazywa się wariata mężem, to nie ma żadnej różnicy. Na całe szczęście zostałam lepiej wychowana.

Zawsze byłam dzieckiem bystrym i myślałam samodzielnie. Oczywiście, że nie mogłam zgodzić się na takie plany wobec mojej osoby i „nawrócenie” czy też inne propozycje. I stąd zaszczucie, zastraszanie, kłamstwa na mój temat, pomówienia o chorobę psychiczną. Nie ukrywali się przede mną ze swoimi metodami, przecież i tak by nikt mi nie uwierzył. Nigdy nie daruję kobietom z mojej rodziny, że zmuszały mnie do kontaktów z ludźmi, którzy przez traumę i pranie mózgu chcieli mnie doprowadzić do załamania nerwowego i uformować mnie na „żonę” Ryszarda. I przy okazji – nie daruję też nigdy Polsce, że przepisy w naszym kraju są tak ułomne, że nie ma żadnego realnego sposobu radzenia sobie z takimi ludźmi.

W jednym z poprzednich wpisów wspomniałam o ginekologii, która jest obsesją co poniektórych księży i uchodząc za specjalizację „łatwą” bywa obsadzana przez Opus-deistów o zrytym deklu – nie muszę chyba przytaczać przykładu pewnego medialnego dosyć w swoim czasie ginekologa, który bardzo by chciał sobie porządzić i kierował się bardziej nauczaniem szalonych księży, a nie medycyną opartą o podręczniki akademickie. Na całe szczęście ktoś się musiał zorientować w jego stanie psychicznym i przestał brylować w mediach, a także ucichło o jego kandydaturze na ministra.

Inną specjalizacją, która uchodzi za „łatwą” – oraz znajduje się w kręgu zainteresowania Kościoła i świata przestępczego – jest psychiatria. Nic bardziej nie przyciąga świrów, głupów i alfonsów z Opus Dei. Na stosach już nie wolno palić, ale pokusa bezkarnego (do czasu, mam nadzieję) niszczenia za pomocą psychiatrii niewiernych i osób, których nie lubi chory psychicznie ksiądz (który praktycznie rządził Polską za czasów PiS) jest zbyt wielka. Żaden dewocyjny dewiant lub alfons się temu nie oprze.

Nie zamierzam cierpieć z powodu dewocyjnego idiotyzmu mojej babci, która pod płaszczykiem Opus Dei wpuściła przestępcę do naszego domu (nawet jeśli wariat, to dla mnie przestępca). Ludzie z Opus Dei znają różnicę pomiędzy zaklinaczem, a psychoterapeutą czy psychiatrą. Zaklinacz to specjalista od prania mózgu, chociaż może się podawać za psychoterapeutę czy psychiatrę (jeśli psychiatra to psychiatra-wariat). Depcze wszelkie zasady etyczne. Pierze mózg, nie tylko zastrasza, ale też celowo wmawia nieprawdę, sięga do wszystkich technik, jakie można sobie wyobrazić, które służą do podporządkowania sobie drugiej osoby, włącznie z gwałtami i terrorem. Wmawia chorobę psychiczną, którą tylko poddanie się jego woli potrafi wyleczyć. Próbuje zabić, wywołując syndrom sztokholmski. Zaklinacz kazał mi się zabić, jeśli nie chcę Ryszarda, bo to jedyny sposób ucieczki przed nim. Po kontakcie z takim człowiekiem weszłam bezmyślnie pod tramwaj i dopiero w ostatniej chwili się opamiętałam i skoczyłam w tył. Poczułam jak pojazd musnął mi ramię.

Zaklinacz jest kimś, kto celowo wywołuje u swoich ofiar zespół fałszywych wspomnień, wcześniej traumą i zastraszeniem, wywołując amnezję pourazową. W zamian podsuwa sugestie fałszywych wersji wydarzeń, otoczeniu wmawiając, że jego ofiara jest chora psychicznie i on ją ratuje. Rozpuszcza fałszywe plotki. Wykorzystuje swój dyplom lekarski, lub kłamie na temat jego posiadania, żeby oszukiwać wszystkich, podając nieprawdziwe „diagnozy” i w ten sposób zaszczuć już ostatecznie. Pastwi się w ten sposób i próbuje wywołać w swoich ofiarach przekonanie o swojej wszechmocy i zmusić do wykonywania jego sugestii. Jeśli ktoś jest słabszy, może po praniu mózgu z całym przekonaniem rzucać fałszywe oskarżenia i wmawiać, że słyszał coś od danej osoby. Walczę od lat z konsekwencjami ignorancji różnych osób. Prześladują mnie – oprócz wariatów – oszustki (wmawiające że ojciec jednej z nich dał pieniądze mojemu ojcu na moje mieszkanie i do niej należy – gdybym była chora psychicznie, to by im się udało.) Z różnych powodów (ktoś uwierzył im, że były moimi drogimi przyjaciółkami z podstawówki) mogły swobodnie mnie zaszczuwać i robić mi pranie mózgu, że mam to mieszkanie oddać. Mam cudownych przyjaciół, uczciwych ludzi apostatów jak ja, ale gdy odwiedzili mnie w pracy okazało się, że nie pamiętam nic z naszych wspólnych doświadczeń. Poprosiłam o zrobienie mi deprogrammingu, żebym mogła odzyskać swoje prawdziwe związane z nimi wspomnienia.Opus Dei to niebezpieczna sekta i jej działanie powinno być zakazane, a wariaci leczeni. Policja również z większą starannością powinna tropić oszustów i gwałcicieli przyjaźniących się z księżmi. Ludzie także powinni więcej rozmawiać z policją. Naprawdę nie gryzą, a pomagają. Także weryfikować różne rzeczy. Wychodzę powoli na prostą, ale jestem tak zaciekłym wrogiem całego chrześcijaństwa, że w życiu nie chcę oglądać żadnego kapłana, ani kościoła od środka.

Najzabawniejszym elementem psychomanipulacji w stylu Opus Dei jest chwila, kiedy rozmawiając ze swoją ofiarą, tłumaczą, które z fałszywych wspomnień były jej wmówione. Argumentują przy tym, że ich wystąpienie, świadczy o tym, że zaklinacz ma moc (sam w to wierzy, chociaż zna podręczniki, gdzie te mechanizmy są opisane i wiadomo, że nie ma w nich nic magicznego) i próbują wywołać zabobonny lęk. Na podstawie tego lęku chcą udowodnić ofierze istnienie ich Boga i złamać psychikę. Ksiądz wariat z Opus Dei nawraca przemocą, strasząc piekłem. Sorry, not-sorry, ale wychowanie w stylu mojego ojca i zdrowie psychiczne gwarantuje brak zabobonów. I nie lękam się waszego piekła, chociaż mam za sobą poważne stany lękowe związane z tym zastraszeniem i próbami „nawracania”. Szykujcie się skurwysyny na głośny proces o obrazę uczuć religijnych rodzimowierców!

W razie potrzeby sama potrafię zapisać się do każdego rodzaju specjalisty i wierzcie mi, nic z tego, co ten „lekarz” twierdził, próbując mnie zastraszyć, nie ma potwierdzenia w żadnej mojej karcie pacjenta, za to jest wytworem chorych lub psychopatycznych mózgów. Mądry psychiatra wie o co chodzi, gdy słyszy o Opus Dei lub świecie przestępczym. Nazywają swoje techniki metodami perswazji, ale gwałty, pranie mózgu i zastraszanie to nie perswazja.

Całe zło, jakie mnie w życiu spotkało, wyszło z Opus Dei. Straconego zdrowia, kariery sportowej, czy możliwości ułożenia sobie życia już nie odzyskam, ale mogę bronić resztek mojej godności i nie poddawać się do końca.

Dodaj komentarz