Jak już pewnie Moi Drodzy Czytelnicy wiedzą, mam od lat osiemdziesiątych problem z wariatami z Opus Dei. Spotkałam ich po raz pierwszy przed koncertem Megadeth w Warszawie. Część z nich jest z Gdańska, część z Warszawy. Zgromadzili się, żeby protestować przeciwko Szatanowi, zakamuflowanemu jako heavy metal. Dlaczego akurat przeszkadza im szczególnie ten gatunek? Nie mam pojęcia, nie będę komentować ich braku gustu, ale wiem, że przeszkadza im każda muzyka. Bo „odciąga od Boga”.
Z całego tłumu wyselekcjonowali mnie i zaczęli nawracać, czyli „bronić” przed Szatanem, Heavym Metalem. Nie wiem dokładnie, dlaczego ja im podpadłam, ale mam taką twarz, że zawsze z całej chmary ludzi wariat podejdzie do mnie i mnie zacznie atakować, tak samo jak zawsze jestem zaczepiana przez żebraków na ulicy. Inne osoby przechodzą zawsze obok takiego gościa nie niepokojone.
Wariaci z Opus Dei zabronili mi iść na ten koncert, a gdy nie chciałam posłuchać, tylko się stawiałam – znaczy się, broniłam moich praw – zostałam uderzona pięścią w twarz. Od tej pory jestem przez nich prześladowana. Wśród tych ludzi jest pan Ryszard, który z lubością się przedstawia jako ktoś z mojej rodziny, lub nawet opiekun prawny, wmawiając ludziom, że jestem sierotą. Napiszę wprost – mój tata zmarł, gdy byłam nastolatką, a mama, gdy miałam rocznikowo, brakowało tylko miesiąca, trzydzieści dwa lata. Trudną mnie uznać za sierotę, która wymagała „opiekuna prawnego”. Tak samo nieprawdą jest, że jestem z Gdańska. Bardzo rzadko tam bywałam, a od wielu lat unikam już tego miasta, gdzie mieszkają prześladujący mnie ludzie.
Zabawne jest, że schizofrenicy z Gdańska znajdą sobie zawsze jakiegoś psychiatrę, który ich wysłuchuje i bardzo się przejmuje ich urojeniami. Za to zupełnie już niezabawne jest, że taki psychiatra postanawia wyrzucić przez okno wszelkie zasady etyki oraz metody diagnostyki i zapomina, że nie diagnozuje się na podstawie urojeń schizofrenika. To jest podstawa, wręcz abc tej specjalizacji – jednym z ulubionych zagrań schizofreników jest oskarżania innych ludzi, szczególnie tych, którzy padają ofiarą ich chorej obsesji, o chorobę psychiczną oraz napuszczanie na nich psychiatrów. Próbują w ten sposób zyskać kontrolę nad życiem ofiary i wmówić jej, że schizofreniczne urojenia na jej temat są prawdą.
Istnieje coś takiego jak dobrowolność leczenia, więc absolutnie nie jestem wdzięczna za zakłócanie mojej pracy i gnębienie mnie pod dyktando schizofreników i wmawianie mi, że mam im wierzyć. Schizofreniczny magazynier z Biedronki naprawdę nie jest ani moim jakimś byłym, ani obecnym mężem. Wystąpiły w moim życiu i pracy w pewnym momencie bardzo spore, delikatnie mówiąc, perturbacje, ponieważ moja wersja – prawdziwa – nie zgadzała się z urojoną wersją schizofrenika, którą za to jako prawdę przedstawiał wszędzie pewien psychiatra oraz wmawiał ją różnym decyzyjnym ludziom.
Naprawdę nie było przyjemne udowadnianie, że nie jestem z Gdańska, że całe życie mieszkam i mieszkałam w tym samym miejscu i że nie chodzę z nożem po Gdańsku, prześladując wariatkę, która nigdy nie studiowała na Anglistyce, tylko tam przychodziła mnie nękać razem z innymi wariatami, ani nigdy nie była moją przyjaciółką. Nigdy też jej niczego nie splagiatowałam, ani też nie jest „prawdziwą” autorką moich tłumaczeń. Ani też nigdy nie zniszczyłam jej żadnego związku – jest całkowicie inaczej, to ona fałszywie podawała się za osobę związaną z każdym z moich facetów. Wyciągnęłam z niej w pewnym momencie, że to „Bóg jej mówi, że to jej mąż, a ja niszczę ją, zrywając z tym człowiekiem.” Rozmowy z tą panią oraz innymi wariatami z tej sekty – cóż z tego, że oficjalnie uznanej przez Kościół, który zawsze ich wspiera i im pomaga – należą do jednych z najbardziej nieprzyjemnych i traumatyzujących doświadczeń w moim życiu.
Mam nadzieję, że to już zamyka sprawę tej pani, stopnia w jakim należy jej wierzyć i tym podobnych jeszcze bardziej nieprzyjemnych spraw.