Jednym z najgłupszych numerów, jakie mi wycięła moja rodzicielka było zniknięcie w pierwszej połowie grudnia pewnego roku, gdy byłam na początku studiów. Po prostu pewnego dnia stwierdziła, że wyjeżdża do znajomego do Gdańska i nie było po niej śladu. Ot tak. Nawet nie zainteresowała się, czy mam kasę i czy dam sobie radę. Na całe szczęście miałam sporo uczniów i dałam radę się utrzymać z korków. Stwierdziłam, że moja matka oszalała i nawet zgłosiłam jej zaginięcie na Policję. Miałam nadzieję, że już w tym Gdańsku zostanie. Niech tylko odda mi kasę, którą w takiej sytuacji powinnam dostawać – czyli moją rentę po ojcu, która jak najbardziej przysługiwała osobie uczącej się, a którą sobie przywłaszczała.
Powtórzę – moja matka zostawiła mnie samą bez grosza przy duszy, na początku grudnia. Nie wiem, co myślała, ale zostawiła po sobie wyczyszczoną lodówkę. Nie miałam nawet biletów, żeby pojechać na Uczelnię. Byłam tak zdesperowana, że pojechałam na UW na gapę, myśląc, że jak mnie złapie kanar, to dopiero wtedy będę się martwić. Ale musiałam znaleźć pomoc dla siebie. Koleżanka zaczęła się mną wtedy opiekować, pożyczyła trochę pieniędzy. Od niej dostałam też trochę słodyczy na Święta. Wszystkie dziewczyny z Anglistyki zaczęły dla mnie szukać korków (czyli prywatnych lekcji). Tylko dzięki temu przetrwałam. Nigdy nie usunięto mnie z listy z studentów, nigdy nie musiałam być przywracana w prawach studentki. Nie miałam czasu, żeby kogoś odwiedzać, nie miałam jakiś „długich wakacji zimowych”.
Poinformowałam o wyczynie naszej matki moją starszą o trzynaście lat matkę, ale chyba nie zrobiło to na niej wrażenia. Za to pewnie do tej pory powtarza kłamstwa mojej rodzicielki o tym, że byłam wtedy z Rafałem i jego rodzicami.
Matka wróciła drugiego dnia Świąt, cała wesolutka, rozpromieniona. Zupełnie nie reagowała na moje prośby o wyjaśnienie, dlaczego nagle zachowała się tak nieodpowiedzialnie. Powinna mieć trochę na uwadze moje potrzeby. Ale tak już jest, że ten narcyz wolał zawsze pytać Ryszarda – czyli ostatniej osoby, której bym powiedziała, co chcę robić – o moje plany i kierować się jego zmyśleniami, zamiast słuchania, co ja mam do powiedzenia. Chyba nawet nie dotarło do niej, że siedziałam w domu sama. Ale cóż, nie były to złe Święta, okazało się, że całkiem lubię samotność. Alternatywa była o wiele gorsza.
A jakie były plany tego sekciarza Ryszarda wobec mojej osoby? Oczywiście zrobić to, co wymyśliła sobie chora psychicznie zakonnica – czyli jeśli nie chcę iść do klasztoru, to mam wyjść za mąż za jej pupilka, którym był równie jak ona chory psychicznie Rafał.
Teraz sobie przypominam, że rzeczywiście te głupy z Opus Dei próbowały mnie zaprosić do rodziców Rafała na Gwiazdkę, wmawiając wszystkim, że jestem jego narzeczoną. Rozwalili mi w ten sposób zaawansowany związek z Piotrem i potem wszystkie inne, włącznie z oficjalnymi zaręczynami z Christianem. Oczywiście, że odmówiłam, bo nigdy nie byłam Rafałem zainteresowana. Jeszcze bardziej, że byłam zainteresowana jego planami spędzenia tego czasu w jakimś pierdolonym sanktuarium i modleniem się razem z nim i jego rodziną. W końcu jestem niedoszłą gwiazdą black metalu. W swojej naiwności uznałam, że ta zdecydowana odmowa całkowicie załatwia sprawę i zapomniałam o tej dziwnej propozycji. Niestety w mojej dysfunkcyjnej rodzinie narcyzów odmowa nie była brana pod uwagę, nikogo nie interesowało, co mówię, więc o tym, co robię, kogo kocham i jakie mam plany moje bliskie osoby dowiadywały się od schizofrenika Ryszarda i Rafała, a nie ode mnie. I jak zawsze uważali, że tylko wariaci mówią im prawdę.
Z mojego punktu widzenia wyglądało to jakby moja rodzina – całkowicie wbrew mojej woli – próbowała mnie przemocą wydać za mąż za kogoś, kto zupełnie do mnie nie pasuje. Podobnie było w dzieciństwie – z powodu chorej psychicznie zakonnicy i jej otoczenia, czyli Ryszarda i rodziny Rafała, znalazłam się w matni i zostałam zatłuczona prawie na śmierć. Dziadek z Francji mnie ratował przez telefon, konsultował się też z prawdziwy psychoterapeutą. Moja durna rodzina uwierzyła, że planuję zostać zakonnicą. JA! Ktoś kto tej samej zakonnicy powiedział, że jestem norweską poganką. Moja głupia matka chyba do śmierci wierzyła, że odrzucam Rafała dlatego, że planuję pójść do zakonu, gdy osiągnę wiek emerytalny. Z mojego punktu widzenia już w dzieciństwie wyglądało, że nagle moja matka stwierdziła, że trzeba się mnie pozbyć i zaczęła proces zmuszania mnie do pójścia do klasztoru, gdy tylko osiągnę pełnoletność. A potem stwierdziła, że zmusi mnie do wyjścia za mąż za najgorszego z moich adoratorów. Nigdy nie słuchała, co jej mówiłam. Nie miały znaczenia moje plany na życie i kogo kochałam. Liczyła się tylko przyjaźń z tymi wariatami i żeby jej ukochany Ryszard był zadowolony. Łgarz i skurwiel. Żyjący z tego, co wyłudzi lub ukradnie. Chory psychicznie zawodowy oszust podający się za psychoterapeutę. Moja matka uznała, że będzie mądrzejsza od dziadka i zawodowego psychologa, i uznała, że tylko z Ryszardem się będzie konsultować. Nie mogę jej już zamknąć w więzieniu, ale resztę mojej rodziny tak. I mam ochotę tak zrobić, bo zostali wychowani przez moją matkę w taki sposób, że uparli mi się zniszczyć życie, kierując się życzeniami wariata i jego równie wrednych i równie chorych psychicznie córek. Nigdy nie były moimi przyjaciółkami, każde ich słowo to łgarstwo (bo ich choroba oznacza również zniesienie barier moralnych) lub urojenie.
Z przerażeniem dowiedziałam się jakiś czas temu, że są ludzie, którzy uważają, wbrew temu, co powiedziałam i co rzeczywiście miało miejsce, że spędziłam tamtą Gwiazdkę z Rafałem i jego rodziną. Jasne jest, że Ryszard okłamał moją matkę w kwestii moich planów,(1) ale nigdy nie wyjdę z podziwu, że była jedną z osób, dla których więcej warte jest słowo schizofrenika (który kłamie, żeby postawić na swoim), i że postanowiła uszczęśliwić na siłę ofiarę prześladowania, która już ledwo żyje. Byłam potem tak brutalnie zaatakowana przez Opus Dei na uczelni, że straciłam pamięć i zaczęłam smutną wegetację, nie do końca rozumiejąc, co się dookoła mnie dzieje. Nie mogłam przez to zrealizować jakichkolwiek moich planów życiowych, tym bardziej że kolejne wstrząsy doprowadzały do kolejnych problemów z pamięcią. Doszło już do tego, że zapominałam nawet niegroźne przypadkowe spotkania z moimi metalowymi przyjaciółmi – bo tak skończyło się pranie mózgu, czyli jak to nazywa Ryszard „leczenie z heavy-metalu”.
Mam dość. Uważam, że nie było gorszej matki niż moja w historii obu fandomów, metalowego i fantastycznego. Zamierzam o swoich planach informować na blogu i zapewniam, że najbliższą Gwiazdkę spędzam w domu sama. Na pewno nie z Rafałem, więc darujcie sobie rozbawienie wynikające z tego, że macie złudzenie, że mnie przejrzeliście i „wiecie”, że ukrywam jakiś romans z tym świrem, bo inne świry wam tak powiedziały. Na sto procent moja rzeczywistość i życie są wolne od Opus Dei, od Rafała i od Ryszarda. Jeżeli ktoś wam mówi inaczej, to łże jak pies. Jeśli czegoś nie usłyszeliście ode mnie, to się nie liczy. Macie zapamiętać, że ja jestem ostatecznym autorytetem w moich sprawach, a nie moi najgorsi wrogowie.
Właśnie za takie numery, podobne do tego, co mi zrobiła matka w tamtą Gwiazdkę, książę Mikołaj wydziedziczył moją siostrę i ojca, a moją matkę znienawidził. Dzieci mojej siostry nie mają prawa dziedziczyć tytułu, tak zadecydował. (Kilka osób bardzo ekscytowała sprawa sukcesji, to macie kawę na ławę, skoro już wetkaliście nosy w nie swoje sprawy.) Gdy byłam dzieckiem dziadek ratował mnie i podtrzymywał na duchu w czasie rozmów telefonicznych. Mam dosyć was tak samo jak wtedy.
I na całe szczęście jestem samodzielna z własnym mieszkaniem, więc mogę wszystkim pasożytom pokazać drzwi. Moja matka cały czas sterowała sytuacją tak, że nie mogłam założyć rodziny, za to wszystkie moje zasoby finansowe i psychiczne włożyła w obce osoby. Absolutnie nie mam obowiązku dbania o nie.
I oczywiste jest, że moja siostra w żadnej z tych sytuacji też mi nie pomogła, chociaż prosiłam o pomoc. Jak zwykle pewnie nic nie rozumiała (lub wolała rżnąć głupa) czy też ufała matce. No jasne, narcyz drugiego narcyza nigdy nie skrzywdzi w takim układzie. Dziecko, które nie jest narcyzem, jest zawsze traktowane przez rodzica narcyza tragicznie, bo rodzic jest przekonany, że musi decydować za dziecko, „bo sobie nie poradzi” lub „nie rozumie”, bo jest gorsze i głupsze. No co ja mogę powiedzieć, to nie ja jestem baranicą w tej rodzinie. Tam jest parę baranic.
⛧⛧⛧
(1) Okłamał moją matkę, to oczywiste. Ale też zadzwonił z Gdańska z kategorycznym poleceniem, że mam jechać na Święta do Rafała. Dlatego odwołałam zawiadomienie o zaginięciu matki, bo się dowiedziałam, że jest w Gdańsku. Absolutnie nie miałam zamiaru spędzać z Rafałem i jego równie chorymi psychicznie bliskimi nawet godziny. Dałam radę utrzymać się z lekcji, które dawałam przez grudzień. Dam radę zawsze być samowystarczalna, więc mnie nie złamie i zawsze będę robić to, co ja chcę robić.