Wszystkie wpisy, których autorem jest Gosia

Dziadek ułan

Jan Kurzępa

Mój dziadek ze strony matki był sierotą. Jego rodzice trafili z nim do Serbii, gdzie zmarli na tyfus. Rodzina, która zatrudniała pradziadków także zmarła w czasie tej epidemii i dziadek jako bardzo młody chłopak trafił do sierocińca. Po osiągnięciu pełnoletności wrócił do Polski z zamiarem wyjechania do Argentyny, gdzie miał wujka, ale wcześniej musiał odbyć służbę wojskową.

Sam się zgłosił do wojska i został ułanem. Opowiadał zawsze dużo o koniach i o ich różnych zwyczajach. Potrafiły, gdy jeźdźcom wydawano rozkaż „przez łeb skok”, zadzierać wysoko głowy, żeby utrudnić ludziom skok. W wojsku nauczył się zawodu, był przeszczęśliwy, bo spotkał moją babcię. Ona dla odmiany uciekła ze wsi do miasta na służbę, bo rodzina chciała wydać ją za bogatego chłopa, który był przerażającym wariatem i wiedziała, że zginie, bo ją zatłucze. Niestety, jak zwykle w takich sytuacjach tylko ona zauważyła, jakim rodzajem człowieka jest zalotnik. Zerwała całkowicie kontakty ze swoimi bliskimi. Dziadek był sierotą, ona zdecydowała, że nie ma rodziców. Tak więc oboje nie mieli żadnej rodziny, tylko siebie. Dopiero potem babcia pogodziła się ze swoją rodziną.(1) Mój dziadek wrócił do służby wojskowej przed wrześniem 1939 roku. Nie był dowódcą, był zwykłym ułanem, jeżeli w ułanach mogło być coś zwykłego. Jego oddział wpadł w pułapkę, a dowódca wydał rozkaz żołnierzom, żeby się poddali, sam zaś popełnił samobójstwo strzałem w głowę. Po części jego działanie wynikało z honoru, po części z tego, że nie chciał, żeby Niemcy wydobyli z niego informacje, jakie posiadał. A każdy torturowany w końcu mówi. Dziadek miał szczęście, że jego dowódca był inteligentny i chciał ocalić swoich ludzi przed śmiercią. Wszyscy z tego oddziału przeżyli. Mój dziadek trafił do obozu jenieckiego, a potem został przymusowym robotnikiem na wsi, co było zresztą chyba lepszą rzeczą niż siedzenie w obozie i umieranie z głodu. Nie trafił źle, miał ponownie szczęście.

Marianna Kurzępa

Uczyłam się jazdy konnej jako małe dziecko. Moja siostra też umie jeździć, chociaż może nie czuć się pewnie. Ale myślę, że tego się nie zapomina. Gdy zaczynałam studia, znajomy z UW zaciągnął mnie na Legię, na naukę jazdy konnej. Nie pamiętałam wtedy, że kiedykolwiek się uczyłam. Weszłam w kurs po kilku pierwszych spotkaniach i trafiłam na bardzo nieogarniętego trenera, który nie pozwolił przywitać mi się z koniem. Był poniedziałek i zwierzę było zirytowane bezczynnością i szczekającym psem, którego nikt nie zauważał, a powinien być wyproszony z padoku. Nikt nie powinien mnie zmuszać, żebym wsiadła na tak traktowanego konia. Zirytował się tak, że mnie zrzucił. Na całe szczęście wiedziałam, jak się zachować. Zasada jest jedna – po czymś takim trzeba przeprosić konia, bo jest zestresowany. Dostał ode mnie kostkę cukru i jabłko, przytuliłam się do jego szyi. Pozwolił mi na sobie wsiąść. Idiota trener kazał mi anglezować w rytmie zupełnie nie zgodnym z ruchem konia. Dopiero gdy konia pograłam, żeby ruszył szybciej, udało mi się z nim zgrać. Wtedy też sobie przypomniałam, że już jeździłam jako dziecko. Umiejętności zostały. Dogaduję się doskonale ze zwierzętami. Reszta kursantów nie miała już z tym koniem żadnego problemu. Dostawał łapówkę od każdego, bo podzieliłam się tym, co przyniosłam dla konia, i był zachwycony.

⛧⛧⛧

(1) Jak się potem okazało moja babcia uratowała życie, uciekając przed małżeństwem, w które chcieli ją wpakować bliscy (też pewnie świrus urobił ich, wmawiając ludziom nieprawdę, że są razem, w nadziei że wybranka się dostosuje, bo nie będzie mieć wyboru). Wiedziała, co robi odrzucając psychopatę, bo widziała jak ją traktował. Niechciany zalotnik, który w oczach wszystkich uchodził za ideał, zamordował kobietę, z którą się w końcu ożenił. Zatłukł ją gołymi pięściami i wylądował za to zabójstwo w więzieniu. Szkoda tylko, że nikt wcześniej nie wierzył mojej babci, kim on jest i jaki jest. Możliwe, że jej przyjaciółka by przeżyła. Podobnie jak kilka osób z mojej historii.

Śródziemie

Każda z osób wypracowuje sobie swój własny idiolekt, czyli sposób wyrażania się dla niej charakterystyczny. Czasem używa słów z innym znaczeniu, czasem je przekręca. Nie świadczy to o chorobie psychicznej, tylko o kreatywności i lotności umysłu. Była też tak, że elementy idiolektu stają się szerzej znane i używane przez innych, wpływają wtedy nawet na dialekt jakiegoś języka.

Lubię czasem fandom (czyli środowisko miłośników fantastyki) nazywać Śródziemiem. Śródziemie to kraina wzięta z „Władcy pierścieni” Tolkiena pełna stworzeń, których nie spotkamy w naszej przaśnej rzeczywistości.(1) Zamieszkują ten ląd elfy, krasnoludy, hobbici (czy też niziołki), magowie, orkowie, nie mówiąc o licznych zwierzętach, tak różnych od naszych. Dla wielu z nas świat fantasy jest ucieczką od męczarni dnia codziennego – czyli tego, że mamy na przykład nie do końca satysfakcjonującą pracę, bliscy nas nie rozumieją, budżety się z trudem spinają, czy też przeżyliśmy jakiś zawód miłosny.(2) Można wtedy wziąć udział w sesji RPG i wcielić się w rolę elfa, czy maga i zacząć razem z innymi brać udział w magicznej przygodzie. Dlatego społeczność fantastów jest pełna osób, które mają swoje alternatywne persony używane w czasie gry i po terenach konwentów chodzą elfy, krasnoludy czy magowie, szczególnie jeśli biorą udział nie w klasycznym RPG, ale w LARPie, który wymaga też odpowiedniego przebrania, bo zbliża się do improwizowanego teatru. Nazwałam naszą społeczność fantastów Śródziemiem po raz pierwszy chyba w latach osiemdziesiątych i sądzę, że całkiem dobrze oddaje specyfikę życia konwentowego.

Oczywiście pisarze nie muszą grać w RPG, dostatecznie dużo zabawy daje wymyślanie i pisanie oderwanych od rzeczywistości historii. Muszę przyznać, że najczęściej nudzą mnie ogromnie powieści czy seriale ściśle obyczajowe. Codzienne życie ma za oknem.

Więc może coś jeszcze napiszę.

⛧⛧⛧

(1) Darujcie mi ten łopatologiczny wywód, ale spotkałam się z ludźmi, którym takie rzeczy trzeba tłumaczyć jak krowie na miedzy, chociaż brali udział w spotkaniach miłośników fantastyki, które nazywamy konwentami.

(2) W Dla wielu innych ludzi podobnym wentylem bezpieczeństwa i ucieczką jest muzyka i koncerty, szczególnie metalowe. To też jest fandom, który spaja poczucie lojalności. Dodatkowo w tej muzyce jest obecnych tak wiele elementów fantastycznych, że spokojnie można uznać na przykład black metal za gatunek fantastyczny. Z tymi duchami, diabłami, demonami, alternatywnymi światami czy czarnymi papieżami.

Coś się kończy…

Często przychodzi ten trudny moment, kiedy trzeba się przyznać do porażki. Rozmiar mojej porażki widać na zrzutach ekranu – jak widać zarobiłam grosze, chociaż wcześniej zainwestowałam tysiące. Podeszłam do sprawy solidnie – kiedy nie chciały mnie wydawnictwa, postanowiłam wydać sama. Z jakim efektem, sami widzicie.


Postanowiłam napisać tę powieść z powodu nalegań pewnego człowieka, ale projekt okazał się byś katastrofą, jak i ta znajomość. Gość miał w pewnym momencie katastrofalny wpływ na moje życie, bez niego nie popełniłabym różnych błędów już w latach dziewięćdziesiątych. A i później wtrącał się nieproszony w różne sprawy z gracją słonia.
Straciłam na ten projekt literacki całe lata, zamiast zajmować się innymi rzeczami – przede wszystkim czymś, co było moją olbrzymią pasją już w dzieciństwie (nie będę pisać dokładniej, bo nie chcę zapeszyć).


Bardzo przepraszam osoby, które liczyły na kontynuację, ale z przyczyn osobistych nie dam rady tego napisać.
Bardzo również proszę wszystkich o nieskładanie kondolencji czy też wyrazów współczucia z powodu zdechnięcia kariery literackiej. Przede wszystkim nigdy nie powinnam w ten sposób marnować czasu, którego już nikt mi nie zwróci.

Blog będzie istniał dalej, ale pewnie wpisy będą pojawiać się rzadziej i skoncentruję się na tematyce bieżącej.

Izaak

Jednym z powodów dlaczego nie jestem chrześcijanką jest Biblia i katolicy. Z wykształcenia jestem historykiem literatury i nie potrafię podchodzić do Biblii inaczej niż do innych tesktów literackich, odmawiam więc traktowania jej na kolanach i zawieszania na kołku wszystkich narzędzi badawczych. Miałam z tego powodu scysje z katechetką z dzieciństwa, miałam na karku koleżankę ze studiów, która próbowała mnie „leczyć” i naprawiać pod dyktando szalonego księdza. Co gorsza, w odróżnieniu od luteran katolicy są zniechęcani do samodzielnego czytania Biblii (a widziałam jak robił to pastor Pilch) za to obowiązuje ich wykładnia świrniętej katechetki czy księdza łamiącego wszystkie kanony (czyli przepisy) Kościoła Rzymsko-Katolickiego. W każdym razie takie wyniosłam wnioski z kontaktów z podobno wybitnymi przedstawicielami Kościoła.

Biblia jest tekstem literackim, napisanym przez ludzi. Chrześcijan obowiązuje wykładnia wedle której napisana została w sposób natchniony i przedstawia objawienia, w które nie wolno wątpić. I jest to moment, w którym rozjeżdżamy się w przeciwne strony. Zakładając nawet, że nastąpił jakiś „przekaz z góry,” nie jestem w stanie uwierzyć, że ułomne ludzkie mózgi i umysły byłyby w stanie przelać na papier owe objawienia w sposób bezbłędny, bez zniekształceń wprowadzonych przez kulturę sprzed ponad dwóch tysięcy lat. Dla przypomnienia – były to czasy, kiedy dominującym modelem życia było pasterstwo, kobiety były traktowane jak inwentarz, a bełkot osób chorych psychicznie był traktowany z szacunkiem, na jaki nigdy nie zasługiwał. Do Biblii więc trafiły opowieści snute przez dosyć prymitywne plemiona. Piszę to z całą świadomością, że w naszym niedoskonałym kraju za podobne wypowiedzi można zostać skazanym za obrazę uczuć religijnych, sięgnę tutaj po przykład Doroty Rabczewskiej. Uważam, że Dorota nigdy nie powinna dać się zastraszyć, tylko prosić o konsultację biblisty. Dla naukowca oczywistym jest, że nie wolno dławić wolności dysputy naukowej, literaturoznawczej lub kulturoznawczej.

Jedną z ważnych postaci w Biblii (i nie tylko w Biblii, jest podporą trzech wielkich religii) jest Abraham. Dla przypomnienia – jest to ten człowiek, który usłyszał w głowie głos Boga, nakazujący mu złożyć w ofierze swojego pierworodnego syna Izaaka na górze Moria. Wyobraźmy sobie to dziecko i jego przerażenie, gdy jest ciągnięte na rzeź, która ma nastąpić po długiej i męczącej wędrówce. Na całe szczęście Abraham „słyszy” inne instrukcje i egzekucja zostaje odwołana. Powtórzę, historia traumy Izaaka, niemal zamordowanego przez – jak sądzę na podstawie tekstu – chorego psychicznie ojca, stanowi podwaliny trzech religii, chrześcijaństwa, islamu i judaizmu. Tkwi w tym olbrzymi paradoks. Legiony teologów i filozofów rozkładają na czynniki pierwsze relację Abrahama i Boga. Opiewają poddanie się owej „woli Boga” i prześlizgują się bez słowa nad postacią Boga żądającego bezmyślnego posłuszeństwa i krwawej ofiary. Z drugiej strony klasyczną krytyką europejskich pogan i argumentem za potrzebą kulturowego ich podbicia jest rzekomy pogański zwyczaj składania ofiar z ludzi. Chciałabym zobaczyć jakiś materialny dowód na te twierdzenia. Na razie są to same pomówienia, za to chrześcijańskie płonące stosy są historycznym faktem. Przypomnę, kobiety i mężczyźni płonęli na stosach z powodu pomówień o czary w liczbie haniebnej. Palono również naukowców i wolnomyślicieli. Dlaczego? Podejrzewam, że czyjeś tak cenne również dzisiaj uczucia religijne były tak silnie urażone, że wymagały całopalnej ofiary z ludzi dla przebłagania złego Bóstwa – a raczej zaspokojenia chęci zemsty i nakarmienia pychy oskarżycieli.

Rett Butler

Jedną z trochę już zapomnianych powieści jest „Przeminęło z wiatrem”. Niegdyś otoczona takim kultem, że castingiem do roli głównej bohaterki fascynowały się wszystkie amerykańskie media, obecnie razi współczesnego odbiorcę z powodu rasizmu i wybielania niewolnictwa i jest łabędzią pieśnią dawnego Południa USA. Dawniej dwory właścicieli plantacji otaczał mit romantyzmu, obecnie organizowanie ślubów w podobnych miejscach uchodzi za coś nagannego z powodu wspierania niewolnictwa. Ale zawsze można znaleść coś ciekawego nawet w takiej ramotce. Dla jednych będzie to obraz upadającego świata dużych posiadłości ziemskich i walka ich właścicieli o przetrwanie po Wojnie Secesyjnej, dla innych romans, ja czasem myślę o tym tekście od strony psychologii postaci.

Dzisiaj zajmę się Rettem Butlerem, czyli pierwowzorem wszystkich męskich postaci z romansideł, w których bohater musi koniecznie być skurwielem o złotym sercu (co do tego złotego serca Retta mam pewne wątpliwości, sądzę że szczodre gesty były na pokaz), gościem którego otaczają wszystkie możliwe „czerwone flagi”, ale bohaterka wie, że potrafi go zmienić. Na plus należy policzyć Scarlett O’Harze, że dzięki swojej inteligencji nie ma złudzeń co do Retta. Dzieje się tak pewnie dlatego że kocha Ashleya, więc nie daje się tak łatwo owinąć dookoła palca.

Powiedzmy sobie szczerze, Rett Butler nie ma prawidłowej osobowości. Co o nim wiemy? Pochodzi z dobrego domu, ale wyparła się go jego własna rodzina. Bezpośrednim powodem była niefortunna wieczorna wyprawa z młodą panną powozem. Powrót był bardzo spóźniony, a panna skompromitowana. Scarlett słysząc plotkę o tym, pyta, czy dziewczyna urodziła dziecko. Szczęśliwie nie, ale Rett się pojedynkował z jej bratem. Na swoją obronę Rett twierdzi później, że nie zamierzał się żenić z głupią gęsią tylko z powodu wypadku na drodze. Nie jestem fanką tego wyjaśnienia. Z powodu samej wycieczki powozem nikt by się nie pojedynkował, tym bardziej że Rett znał konwenanse swojego środowiska i najwyraźniej celowo postanowił je złamać. Podejrzewam, że mógł w grę wchodzić gwałt. Bez względu, co się tam wydarzyło, powrót do świata wyższych sfer jest dla Retta Butlera długi i szacunek społeczny odzyskuje dopiero po małżeństwie ze Scarlett i spłodzeniu córki. Co się stało, że podobno bardzo inteligentny młody człowiek wypada ze swojego środowiska, a własna rodzina zamyka przed nim drzwi? Powinien przecież umieć przewidzieć konsekwencje swoich działań i brylować w swoim środowisku. Niektórzy widzą w nim zbuntowanego liberała, który słusznie nie przestrzega skostniałych norm swojego świata, ale nie mogę się z tym zgodzić. Nie zależałoby mu tak na odzyskaniu pozycji, gdyby był postacią wyprzedzającą swoje czasy, jest za to przestępcą i manipulantem. To Scarlett jest buntowniczką, której się wiele wybacza, bo jest uczciwa i odpowiedzialna, chociaż w świat wojenny wchodzi jako żywiołowa nastolatka, której w głowie tylko bale i niewinne romanse.

Rett Butler gwałci także Scarlett, dzieje się to przy końcu opowieści i jest to dobrze przedstawione w książce, zapomnijcie o filmie, ponieważ zniekształca relacje pomiędzy bohaterami i jego scenariusz został stworzony w duchu kultury gwałtu. Rett gwałci żonę w ramach zemsty za poniżenie, ponieważ pomimo lat wygodnego dla Scarlett małżeństwa nadal kocha Ashleya, który za chwilę może stać się wdowcem. Każdy gwałt niszczy psychikę, szczególnie jeśli następuje po latach podstępnego oplątywania i przebywania z gwałcicielem cały czas, gdy nie można od niego uciec. Na tym polega syndrom sztokholmski, pojawia się podporządkowanie i ofiara zaczyna postępować i czuć, to co chce napastnik, nawet jeżeli to nie jest zgodne z jej prawdziwymi przekonaniami i uczuciami. W efekcie Scarlett stwierdza, że Ashley jest już blady i nieinteresujący, chociaż obiektywnie nadal stanowi ideał mężczyzny.

Rett jest tak odmienny od swojego środowiska, że jego psychika stanowi zagadkę. Musiał go wychować ktoś inny niż rodzice. Bogacze z wyższych sfer mają piastunki, ale i mniej zamożni ludzie zatrudniają nianie. Bardzo ważne są pierwsze lata życia dziecka, wtedy właśnie wpajane są dziecku wszystkie nieuświadomione przekonania na całe życie i można w sposób niezauważalny zaprogramować dziecko na pewne reakcje. Można wyobrazić sobie, że piastunka pochodząca z półświatka wpaja dziecku przekonanie, że rodzice są chorzy psychicznie, nie należy się ich słuchać, i że gdy ktoś mówi, że trzeba rodzica leczyć, to się trzeba zaangażować i pomagać, niszcząc własną rodzinę i dokonując destabilizacji psychiki (lekceważąc fakt, że nie istnieją takie metody terapeutyczne jak te, którymi posługują się przestępcy). I trzeba robić tak, jak się chce, bo się wie najlepiej. Mam wrażenie, że pamiętam podobnie niebezpieczną opiekunkę z własnego dzieciństwa, babcia miała jakieś lewe przyjaciółki, za to bardzo zachwalane przez księdza, był to jeden z powodów, dlaczego mój ojciec wziął urlop tacierzyński. Na całe szczęście miał już prawo do emerytury resortowej i mógł zawiesić pracę.) Na trop dalszej demoralizacji i ataku świata przestępczego na rodzinę może nas naprowadzić pewien zwyczaj Retta oprócz gwałtów – korzysta z usług prostytutek i twierdzi że są uczciwsze niż panie z dobrych rodzin. Nie jest to norma teraz, nie była to norma społeczna w XIX wieku w wyższych sferach Charlestonu, gdzie młodzi ludzie pobierali się wcześnie i wierzono w romantyczne uczucia po grobową deskę. Sam nie znalazł swojej pierwszej prostytutki, to ona musiała znaleść swoją ofiarę i uwieść go, najprawdopodobniej na polecenie alfonsa, gdy był jeszcze dzieckiem, w momencie kiedy nie zdawał sobie z tego, że w pada ofiarą gwałtu i nie mógł też poradzić sobie z przedstawianą mu normalizacją płatnego seksu i seksualnej przemocy. Jakby nie było, nie bronił się przed demoralizacją i został wychowany przez kogoś innego niż jego właśni rodzice. Nie myślicie chyba, że chłopiec z porządnego domu sam uczy się przemycania kontrabandy i lekceważenia potrzeb innych ludzi? Stał się w efekcie nieszczęśliwym, zgryźliwym oraz cynicznym psychopatą i mordercą. Chociaż – o ironio – cały czas stara się wrócić do swojej sfery, czyli rodziny, którą niszczył.

Ale oczywiście dla psychiatry Rett też wariat, co mogło wynikać z tego, że piastunka usypiała berbecia alkoholem i zatrucie uszkodziło mu mózg. A ja chyba za dużo rozmawiałam z psychoterapeutą w dzieciństwie.

Chińska wiza

Bardziej szczegółowy komentarz poniżej.

Mam nadzieję, że zdjęcia mojej wizy i jej przedłużenia (na których widać, kiedy wjechałam do Chin) rozwieją do końca fandomowe plotki o tym, że kłamię na temat swojego wyjazdu do Chin, bo widać dokładnie, kiedy byłam lub nie byłam w Polsce w 2002. Oczywiście przedłużyłam w Chinach, bo ambasada w Polsce nie wydawała wizy, o jaką polecono mi wystąpić, na dłuższy okres. Tak więc, ten tego, zdychajcie, kłamcy…. 🙂

Chińska ambasada zastosowała amerykański system zapisu daty na pierwszej wizie – 13 to dzień miesiąca, rok 2002. Cancel został wbity przy wystawieniu wizy przedłużającej pobyt. Przedłużenie zostało wydane w Chinach, jest wizą na zero wjazdów oczywiście i miesiąc jest określony angielskim skrótowcem.

I już jako wisienka na torcie – pieczątki z datą wjazdu i wyjazdu:

(Zapis daty też amerykański, oczywista oczywistość, że nie istnieje miesiąc oznaczany jako 28.)

Ks. Pilch

Mniejsza już o to, w jakich okolicznościach poznałam pastora Pilcha, który później zginął w katastrofie Tupolewa, grunt, że odbyłam wiele interesujących rozmów z tym luterańskim duchownym (oraz byłam światkiem, jak ludzie Kościoła Ewangelicko-Augsburskiego bywają atakowani przez różnych wariatów).

Interesowałam się religioznawstwem (i ogólnie kulturoznawstwem) już jako dziecko. W tamtych czasach główny dyskurs w studiach humanistycznych zakładał pewien zbyt optymistyczny model, według którego rozwój społeczeństw postępuje ku jasnej przyszłości i oświeceniu, od form prymitywnych do skomplikowanych, odrzucających zabobony i przesądy. Religioznawstwo omawiało szamanizm jako wczesną formę religii, potem miał następować okres religii politeistycznych, które zostały zastąpione przez religie monoteistyczne, które z kolei już miały nie zawierać w sobie żadnych elementów szamanistycznych. Pozostaje mi tylko ubolewać nas naiwnością badaczy lub raczej autorów książek publicystycznych, z którymi się zapoznałam jako dziecko!

Zacznijmy od tego, czym jest szamanizm. Występuje wszędzie na świecie, od lodów Syberii, poprzez azjatyckie stepy, aż po prerie równin amerykańskich, nie mówiąc o interiorze afrykańskim. Zakłada, że pewne jednostki, najczęściej całe rodziny pełnią rolę szamanów czyli kapłanów, twierdzących że są w kontakcie z duchami, które zsyłają im wizje ważne dla danych społeczności. Współczesny człowiek wychowany w naszej kulturze bez wahania nazwie kogoś takiego albo oszustem, albo wariatem. Ja nazywam schizofrenikiem. Szamanizm to jest religia wzniesiona na braku edukacji psychiatrycznej, zabobonie i niemożliwości ocenienia, czy żądania wariatów mają jakikolwiek sens. Szamani znani są z terroryzowania swoich współplemieńców, prania umysłów, przeklinania nieposłusznych. Więc jeśli szaman chce, żeby zapłonęły stosy, stosy płoną i duchy dostają swoje całopalne ofiary, skazane na śmierć, żeby przebłagać złe mzimu.

Następnym etapem w rozwoju społeczeństwa miał być politeizm. Kasta kapłańska się rozrosła, więc pewnie stąd pomysł, że nastąpił jakiś postęp. Ale czy rzeczywiście zerwano z szamanizmem? Ależ skąd! Instytucja wieszczek świątynnych temu przeczy. Nadal mamy grupę osób przeżywających swoje objawienia, które mówią innym „jak mają żyć.” Nie lepiej bywa w religiach monoteistycznych – weźmy na przykład katolicyzm. Co chwila napotykamy się na jakąś świętą, twierdzącą, że ma kontakt z bóstwem i próbującą zastraszyć społeczeństwo swoimi wizjami zagłady, jeśli ludzie nie będą wypełniać jej żądań. Jest to wygodny sposób na życie, o wiele atrakcyjniejszy niż bycie pogardzanym świrem.

Stąd też wynika moja ostrożna sympatia do luteran. Pozbyli się kultu świętych, więc nikt, tylko dlatego, że ma urojenia, nie może zastraszać współwyznawców. Nie dissują nauki, więc każda taka chora psychiatrycznie osoba jest odsyłana do odpowiedniego specjalisty. Luterańscy duchowni są ordynowani, a nie wyświęcani, za czym idzie, że nie mają szczególnie uprzywilejowanej pozycji w świecie luterańskim, a ich autorytet opiera się na autentycznej wiedzy, a nie zabobonie – „bo ksiądz się obrazi, potępi i nie da rozgrzeszenia.” Właśnie, rozgrzeszenie – luteranie nie mają spowiedzi usznej, więc żaden lubieżny ksiądz nie prowadzi spowiedzi dzieci czy dorosłych, zaspokajając swoją chorą ciekawość. Luteranie spowiadają się Bogu i tylko w swoich sumieniach przeprowadzają swój rachunek tego, jak dobrymi lub złymi ludźmi się okazali. Są w mojej opinii dojrzalsi od katolików.

Przyjaźnię się z każdym rozumnym człowiekiem, szczególnie prześladowanym przez schizofrenika, więc żal mi ogromnie, że ksiądz Adam Pilch zginął w katastrofie pod Smoleńskiem. Jest mi również przykro, że ta katastrofa była – i pewnie jeszcze jest – rozgrywana politycznie i że tyle pieniędzy poszło już w błoto w ramach zapłaty dla ludzi, którzy w życiu nic nie mieli wspólnego z badaniem jakichkolwiek katastrof lotniczych.

Lisica

Zacznę od tego, że wbrew temu, co sądzą niektóre osoby, nie ma żadnej inby pomiędzy mną, a Andrzejem Sapkowskim. W każdym razie nie ma z mojej strony.(1) Znam Andrzeja od lat dziewięćdziesiątych, kiedy na Uniwersytecie Warszawskim gościł Polcon (albo jakiś inny duży konwent, czyli dla niezorientowanych coś pomiędzy zlotem i konferencją zorganizowane przez fanów fantastyki). Jest to znajomość klasycznie konwentowa, czyli wpadamy na siebie przy okazji, gadamy lub idziemy coś zjeść razem z innymi ciekawymi ludźmi, ale na co dzień nie mamy kontaktu.

Podczas naszej rozmowy jeszcze w latach zerowych rozmawiałam z Andrzejem o chińskiej Lisicy, którą najłatwiej opisać jako złośliwego demona, który się pojawia raz w postaci pięknej kobiety, a raz jako lis. Powiedziałam też o tym, że fajnie by było, gdyby napisał jeszcze coś o Wiedźminie. Jestem fanką Andrzeja od pierwszego opowiadania i zawsze go prosiłam i proszę o więcej. Zaproponowałam więc, żeby wykorzystał mój motyw kradzieży miecza i chińską lisicę i opisał młodość Geralta, skoro tak zdecydowanie zakończył swój cykl, odbierając nadzieję na ciąg dalszy. Zachowałam sobie prawo do wykorzystania obu motywów w moim chińskim opowiadaniu, które już czekało na druk. Warto porównać daty opublikowania mojego opowiadania i „Sezonu burz” – powieść Andrzeja jest o wiele lat późniejsza. Bardzo mnie ciekawił eksperyment, jak dwoje tak różnych autorów wplecie te elementy w swoją prozę. Nie przypuszczałam, że zrobi się z tego jakaś afera. Możliwe też, że nie zrobiłaby się, gdyby nie nękające mnie od podstawówki osoby. Niestety powinny się leczyć.

⛧⛧⛧

(1) A mówiąc dokładniej mam problem ze schizofrenikami. A oni, niestety jak to schizofrenicy, kierują się zawiścią. Więc jak słyszą jakiś pomysł, to sobie od razu przypisują. Bo Bóg tak chce. Bo one na to zasługują. Bo Bóg jej to dał. Tak samo, jak dowiadują się o wygranym konkursie, dostają furii i oskarżają o plagiat, czy kradzież tekstu. Nie znam tej osoby bliżej, nie ukradłam jej tekstu, nie kontaktujemy się ze sobą. Mam wszystkie potrzebne dowody, jak na przykład moje bilingi – każdy telekom jest w stanie dostarczyć je na jedno skinienie Prokuratury. Nie urodziłam się, kurwa, w Gdańsku, nie chodziłam z tymi świrusami do jednej szkoły. Wiem za to, że jedna z moich koleżanek pisarek też została przez ten schizofreniczny gang wykończona psychicznie oskarżeniami o plagiat i jej też zniszczyły karierę. Podejrzewam również, że z życia też jej dużo ukradziono, chociaż nie aż tyle, co mnie. Bardzo proszę tzw. Generała Publicznego z fandomu o wyjęcie głowy z dupy i przeprosiny dla nas obu. Szanowna publiczność powinna się zastanowić, czy rzeczywiście zaszlochana pozbawiona jakiegokolwiek talentu schizofreniczka zasługuje na to, aby robić jej przyjemność i zaszczuwać na śmierć osoby uczciwe i ciężko pracujące, tylko dlatego że schizofrenia każe tej idiotce przypisywać sobie autorstwo tekstów osób, które stały się jej obsesją?

Licencja na zabijanie

Jakiś czas temu wrzuciłam na Facebooka link do artykułu z serii wiadomości kryminalnych o dwudziestoczteroletnim wnuku podejrzewanym o wypchnięcie babci z okna, ale nie miałam siły komentować na gorąco. W przypadku tego mordercy prokuratura wystąpiła o umorzenie, chociaż przestępstwo jest poważne, za to w przypadku tej samej osoby i mniejszego przestępstwa, czyli kradzieży, odpowiednie organy nakazały areszt. Skąd ta różnica? Dlaczego niektórzy przestępcy dostają pozaprawnie wręcz bondowską „licencję na zabijanie”? A więc stąd, że żyjemy w podobno cywilizowanym kraju, a zatem nie wsadzamy do więzień psychicznie chorych i zawsze znajdzie się współczujący psychiatra ratujący schizofrenika lub „schizofrenika” (bywały wyroki skazujące dla psychiatrów ratujących przestępców przed więzieniem w ten sposób, nic nowego) przed konsekwencjami jego poczynań. Mniejsza o to, że chory był pewnie milion razy proszony przez swoje ofiary, by się leczył, mniejsza o to, że ofiary musiały rezygnować ze swoich planów osobistych i zawodowych z powodu lęku o swoje życie i zdrowie, nie mówiąc o zdrowiu i życiu innych osób lub zwierząt. Zasada, że jeśli występują ataki na inne osoby, winna jest choroba, jednak jeśli zagrabione zostało coś materialnego, nastąpiło to z powodu wad charakteru, również nie działa w świecie realnym.

Wzywając karetkę do chorego psychicznie człowieka, powinna ofiara zaszczucia przez obcego świra móc liczyć, że chory zostanie odtransportowany do psychiatryka, gdzie dopiero specjalista psychiatra go zbada i zadecyduje o przyjęciu na siedem dni. O, jakże inna jest praktyka! Może psychol wtargnąć do mieszkania, upierając że mieszka w tym miejscu (szczęście jeśli akurat jest w domu więcej osób i obiekt jego obsesji nie jest sam), ale lekarz pogotowia stwierdza, że „nie będzie się mieszać w sprawy rodzinne” wyraźnie obrażony, że nie ma jakiś „prawdziwych chorych”- WTF? – nikt nie jest rodziną z tym panem i on nigdy tutaj nie mieszkał! To wszystko jego aktywne urojenia. Człowieku, my już wszyscy ledwo żyjemy, bo to nie jest jego pierwsza taka akcja! Dopiero wezwana policja wyprowadza osła. Ludzie kupują psy obronne w takich okolicznościach i przestają liczyć na czyjąkolwiek pomoc. Mamy już pełzającą irańską rewolucję, ludzie są zastraszeni i boją się mówić, co myślą. Wariaci przejmują władzę nad nami, tymczasem ględzi się o dobrowolności leczenia. Większej bzdury nie słyszałam. W przypadku zagrożenia epidemiologicznego wolność osobista jest znacznie ograniczona (widzieliśmy to w czasie pandemii, nie muszę przypominać przypadku wrocławskiej epidemii prawdziwej ospy). I nie przesadzam pisząc o zagrożeniu epidemiologicznego, ponieważ jedna lub dwie chore psychicznie osoby potrafią zniszczyć życie conajmniej kilkudziesięciu osób. A prokuratura czy policja zamiast pomóc potrafi rżnąć głupa i twierdzić, że osoba, która padła ofiarą gwałtu w dzieciństwie powinna wariata, który bezprawnie po raz kolejny próbuje wtargnąć w jej świat i przejąć nad nią całkowitą kontrolę, ubezwłasnowolnić i zawsze już za niego odpowiadać. Co więcej, chorzy psychicznie ludzie potrafią wejść do szpitala i skołować lekarzy opiekujących się kimś dla nich obcym, chociaż znienawidzonym. W efekcie przestają być podawane odpowiednie leki. Są świetni w zbieraniu plotek, bo oczywiście nie dowiedzieli się o pobycie w szpitalu bezpośrednio od kogoś z rodziny.

Drodzy Czytelnicy pewnie się domyślają jaki jest efekt podobnego litowania się nad chorymi lub „chorymi”? Nie ma możliwości stuprocentowego stwierdzenia, czy morderstwo zostało faktycznie popełnione w stanie niepoczytalności, czy też mamy do czynienia z osobami z półświatka o dwucyfrowym ilorazie inteligencji, które mszczą się za odrzucenie uczuć lub za wyimaginowane nierówności społeczne. Żadna z tych osób nigdy nie jest poprawnie diagnozowana. Takie osoby są z punktu widzenia ofiar zdemoralizowane i mają pewność swojej bezkarności. Dwoje moich przyjaciół popełniło samobójstwo po zaszczuciu przez osoby chore psychicznie i ich nieświadomych wspólników, ponieważ utracili pracę i niezasłużenie dostali łatkę osób chorych psychicznie. Jak to możliwe? Dlaczego policja nie reagowała? Najczęściej nie ma w zwyczaju mieszać się w sprawy, w których występują osoby chore. Dlaczego moi przyjaciele i ja sama nie reagowaliśmy skuteczniej? W traumie mózg się wyłącza, traci się pamięć i w efekcie nie można się skutecznie bronić, zwłaszcza jeśli nie wie się, co się stało i jakie oskarżenia nad człowiekiem wiszą. W niektórych sprawach wyroki potrafią zapadać z pogwałceniem starożytnej zasady „nic o mnie beze mnie”, wystarczy zrobić z kogoś osobę chorą psychicznie i niebezpieczną dla otoczenia. Nie jest to takie niecodzienne, osoby chore (lub chore i psychopatyczne, lub tylko psychopatyczne) z radością oskarżają swoje ofiary o same najgorsze uczynki, szczególnie jeśli znajdują się już w fazie schizofrenii, kiedy obrazowanie neurologiczne pokazuje dziury w mózgu. Wymysły takich osób są brane za prawdę i nikt nie docieka, jaka jest rzeczywistość i niczego nie weryfikuje z pomocą policji.

Praktyka w naszym kraju jest taka, że nie leczą się całe rodziny, korzystając z dobroczynności różnych instytucji, za to państwo nie ma litości dla ofiar osób chorych psychicznie, lituje się jednak przesadnie nad osobami chorymi psychicznie. Nie zrozumcie mnie źle, sama zasada jest dobra, ale stosowana bez dokładnego rozpoznania sytuacji przez policję, prowadzi do zaszczucia zdrowych osób, ponieważ zawsze znajdzie się jakiś schizofreniczny pociotek lub tylko naiwny znajomy, broniący agresorów przed osadzeniem w psychiatryku, powtarzający wymysły chorego mózgu i wypowiadający się w imieniu osób, w których imieniu nie mają prawa się wypowiadać. Ja sama miałam być wedle urojeń (lub raczej celowych pomówień zawodowej oszustki) nastoletnią prostytutką lub złodziejką przedstawiającą teksty koleżanki z podstawówki jako swoje (nie utrzymuję z tą osobą kontaktu, oczywiście, więc nawet jakby coś napisała, to nie mam do tego dostępu). To mój osobisty „Tom Ripley”, ale niewiele mogę z tym zrobić, ponieważ ogranicza się do psucia mi marki osobistej, bez sięgania – o ile mi wiadomo (żart) – po pieniądze z opublikowanych przeze mnie tekstów. Ktoś inny z mojego szerokiego kręgu znajomych wylądował w więzieniu, został pozbawiony możliwości dochodzenia swojej niewinności po oskarżeniu o zabójstwo przyjaciela. Osoba faktycznie winna nadal chodzi na wolności, zadręczając swoje inne ofiary. Nie pytajcie mnie dlaczego chroni się przestępców, nie wiem, podejrzewam jednak udział w sprawie możnych, jednak niekoniecznie zdrowych psychicznie, protektorów.

Jak dalej żyć w kraju, w którym prawa uchwalane są pod dyktando osób chorych psychicznie (sorry, not sorry, ale totalnego zakazu aborcji uniemożliwiającego poprawne reagowanie w stanie zagrożenia życia pacjentki nie da się obronić) i leczą się w większości ludzie przez nich straumatyzowani, naukowcy są podobno nieobiektywni, bo studiowali dany temat (też to słyszałam), nie mówiąc o łamaniu podstawowych praw konstytucyjnych (bo jak nazwać np. nękanie fanów heavy metalu i robienie z muzyków osoby chore psychicznie, bo nie lubi się danego rodzaju muzyki)?

Nijak nie można tak żyć. Straciłam złudzenia do końca i po raz kolejny marzę o emigracji, nie tylko wewnętrznej.

Groby

Od kilku lat zadaje sobie jedno pytanie – a kiedy u nas? Były już doniesienia o bezimiennych grobach w Kanadzie, były też doniesienia o grobach w Irlandii. W każdym z tych przypadków chodziło o dzieci zakatowane przez zakonnice i pogrzebane cichcem. Znam te klimaty dosyć dobrze z dzieciństwa, chociaż paradoksalnie moi rodzice (Warszawianka i re-emigrant z Francji) wychowywali mnie w sposób bardzo nowoczesny, wyprzedzając w dużej mierze swoją epokę. Niestety, posłuchałam argumentu, że trzeba poznać kulturę, w której się mieszka i zgodziłam się uczęszczać na religię. Na swoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć tylko tyle, że zawsze fascynowałam się religioznawstwem, a gdzie lepiej poznać religię katolicką niż u źródła? Dodajmy do tego młody wiek, tłumaczący naiwność i mamy receptę na kłopoty.

Jako ktoś „niepewny ideologicznie” od razu podpadłam, wdając się w zbyt szczere dyskusje z katechetką na temat praw kobiet i tym podobne kwestie, włączając w to stosunek do seksu. Mam swoje doświadczenia z zakonnicami, jak również z pewnym zakonnikiem uważającym się za „psychoterapeutę”, ale nie chciałabym się za bardzo rozwlekać, bo to cała epopeja. Mówiąc w skrócie, ktoś taki jak ja działa na kler, jak czerwona płachta na byka. Nie mogą przejść spokojnie koło dziecka, któremu się wydaje, że możliwa jest szczera intelektualna rozmowa, że można szanować swoje zdanie i ładnie się różnić. Coś takiego to wyższa polityka, mająca zastosowanie w przypadku rozmów z ustosunkowanymi dorosłymi, którzy potrafią się bronić i przed którymi trzeba udawać. W moim przypadku ruszyła cała lokalna machina i ambicjonalne przekonanie, że mogą mnie „nawrócić”. W ideologii katolickiej dostaje się wszak dodatkowe punkty za „nawracanie pogan” lub „leczenie” gejów. A środki jakimi się osiąga ten cel nie mają znaczenia, zbożny cel pozwala na ignorowane wszystkich przykazań – wszak katolika obowiązuje Katechizm KK, a nie Biblia, a wszelkie zbrodnie bywają wybaczane, wystarczy tylko powołać się na mętny „interes Kościoła” (który – jest to powtarzane jak mantra – musi przetrwać, więc trzeba ukryć wszelkie niepowodzenia owego „nawracania” czy inne przestępstwa).

Nie chcę rozstrzygać do jakiego stopnia osoby, z którymi się spotkałam w dzieciństwie i później, były zdrowe psychicznie, bo nie mam do tego kompetencji. Wiem za to, jak chociaż w części mogły się czuć dzieci pochodzące z rdzennych ludów Kanady i te urodzone przez panny w Irlandii. I nie mam osobiście wątpliwości, że gdzieś w Polsce też istnieją nienazwane groby bezimiennych dzieci, które zostały zamęczone przez podobnych re-konkwistadorów. Osoby, które wbrew mojej woli próbowały mnie „formować” miały w sobie odpowiednią do tego mieszankę poczucia bezkarności, cynizmu i tępego sadyzmu, czyniące z nich, jak sądzę, wcale nie tak potencjalnych morderców.

A zatem, kiedy u nas?

Mam dosyć czekania. Zróbmy zrzutkę i wypożyczmy skądś sprzęt, i sprawdźmy kilka lokalizacji bez czekania na policję. Marzą mi się duże badania geofizyczne z użyciem takiego bum-bum. To kto się składa?