Wszystkie wpisy, których autorem jest Gosia

Cieśla znany jako Jezus

Dawno, dawno temu rósł sobie krzew. Jak to w cieplejszych krajach wypełniały go łatwopalne olejki eteryczne, które uległy zapłonowi. Pech chciał, że obok krzewu przechodził schizofrenik, całkowicie niezdiagnozowany, bo w tamtych czasach diagnostyka chorób psychicznych leżała i kwiczała, za to szalał zabobon. I dzięki temu opowieść o głosie z gorejącego krzewu trafiła w mało cywilizowany lud żyjący w społeczeństwie tak różnym od naszego, że nigdy by nas nie zrozumieli. Psychiatrzy, psychologowie oraz kulturoznawcy za to doskonale rozumieją ich problemy poznawcze.

Jedną z innych dawnych opowieści, jakie usłyszałam w czasie nauki religii, była opis przygód Izaaka, którego schizofreniczny ojciec postanowił złożyć w ofierze na górze. Opis tego potwornego czynu dokonywanego z rozkazu głosu przedstawiającego się jako „Bóg” miał służyć umoralnianiu dzieci, które miały się tak samo poddać woli tego „głosu” jak Abraham i Izaak. Jako dziecko byłam bardzo empatyczna i wyobraziłam sobie cierpienie małego chłopca ciągnionego na szczyt góry po wcześniejszej zapowiedzi, że go tata zaszlachtuje.

Są to tak przerażające opowieści, że dzieci, szczególnie z lekarsko-inżynierskiego – a takie wykształcenie mieli moi rodzice – domu nie powinny tego wysłuchiwać. No cóż, katechetka nie zebrała dostatecznego wywiadu o mnie – a kler bardzo dostosowuje swój przekaz do odbiorcy – i popłynęła tak, jak nigdy wcześniej.

Była jeszcze przerażająca historia Maryi, której zapowiedziano, że ma zostać matką. Z tego co pamiętam była smarkulą, której mąż był impotentem, więc mogła spodziewać się, że będzie miała czas dorosnąć i po jego śmierci wyjść za mąż już za kogoś młodszego i założyć rodzinę. Nie trzeba nie być feministką, żeby zobaczyć w tym gwałt i to wcale nie taki symboliczny. Ale wróćmy do młodej oblubienicy. Jako osoba współczesna i wykształcona odrzucam opowieści o objawiających się aniołach zwiastujących wolę bożą. Jedyne logiczne wyjaśnienie to, że Marysia cierpiała na schizofrenię. Niestety jej syn odziedziczył po niej tę chorobę i podobnie jak prześladująca mnie schizofreniczka obwołał się Bogiem. Wcale nie żartuję, moja koleżanka z podstawówki wmawiała mi nie tylko, że wie o mnie rzeczy, których nie mogłam jej opowiedzieć, bo były jej urojeniem, ale naprawdę obwołała się Boginią oraz kimś w rodzaju Chrystusa i oczekiwała, że się dam namówić do służenia jej. A idiotka od dzieciństwa jest przez zabobonnych idiotów zwana „żywą świętą”. No to ją sobie ładnie podchowali. Gratuluję.

Syn Maryi odziedziczył jej chorobę, ale dzięki niej stał się kimś ważnym w swoim środowisku. Podejrzewam jednak, że było wiele osób, nawet w tamtych czasach, wątpiących w jego opowieści, szczególnie jeśli nie zgadzały się z prawdą. Tak samo jak moja schizofreniczka i wielu im podobnych czuł przymus tworzenia dowodów swojej „boskości”. Chodzenie po wodzie nie jest wielkim wyczynem. Sama widziałam sztukmistrza chodzącego po powierzchni Tamizy. Naprawdę wystarczy do chodzenia „po wodzie” wprawa oraz pęcherze pławne ryb odpowiednio spreparowane i przymocowane do stóp, byle ich nie podnosić ponad powierzchnię wody. Cud z winem też nie jest czymś, czego nie dałoby się powtórzyć. Przypominam, że synalek nauczył się od „ojczyma” (który chyba nie był aż takim starym impotentem, żeby nic nie mógł z młodą żonką zmalować) pracy z drewnem, a dla cieśli zbudowanie podwójnej beczki, z której można nalewać dwa różne płyny, to naprawdę jest proste zadanie. Niektóre stoły czy szafki ze skrytkami mają bardziej skomplikowane mechanizmy. Wszystko inne też się daje logicznie wytłumaczyć.

Piszę to świadoma, że w naszym kraju wolność słowa, tak samo jak wolność artystyczna, jest tłumiona przez bzdurne prawo o urażeniu uczuć religijnych, które jest nadużywane. Mam jednak prawo jako nie tylko artystka, ale też historyk literatury do własnych interpretacji tekstów literackich czy to się komuś podoba czy nie. Z reguły wykształceni ludzie machają rękami na zawartość chrześcijańskich mitów, bo powstały w tak dawnych czasach, że można je traktować jako metaforę lub coś na jej wzór. Ale nie można tych tekstów pozostawiać bez odpowiedniej literackiej krytyki w świecie, w którym oczekuje się od nas, że będziemy posłusznie milczeć, kiedy narzuca się nam prawa oparte literalnie na obyczajach ludów opisanych w Biblii oraz nazywać schizofreników „żywymi świętymi” i że będziemy znosić, że na ludzi wykształconych kler szczuje imbecyli z pochodniami. To my powinniśmy rządzić naszym krajem, a nie zabobon i ludzie przekupywani przez kler.

A moja koleżanka z podstawówki chyba będzie jedynym znanym Kośiołowi schizofrenikiem, któremu kler nie załatwi świętości. Bo ja jeszcze żyję, zaprzeczam oraz zawsze będę zaprzeczać jej słowom. A muszę przyznać, że wysiłek tych ludzi, żeby mnie przekonać, żebym „dla dobra Kościoła” kłamała na swój temat i temat mojej rodziny, zawsze będzie mnie zadziwiał.

Tej pizdy nikt nie wyniesie na ołtarze, kurwa.

Wcale się nie dziwię, że gdy po obwołaniu się Bogiem schizofreniczny cieśla zamachnął się tez na władzę państwową i nazwał królem Judei, namiestnik Rzymu (przypominam, że wszystko działo się na terenie Imperium Rzymskiego) tak się wkurwił, że draba skazał naśmieć na krzyżu. Boję się aż myśleć, ile osób zostało przez urojenia Chrystusa zaszczutych i zniszczonych. A zgromadził dookoła siebie nie mniejszy gang schizofreniczny niż moja koleżanka z podstawówki. A ta sklepowa ma mnóstwo osób do swojej dyspozycji, dzięki klerowi dała radę sięgnąć też do polityków i to wcale nie pomniejszych partii.

Królową Polski też się żmiją nazwała w moim towarzystwie.

Hydra

Moja schizofreniczna koleżanka z podstawówki sfałszowała mój list do dyrektora Opus Dei, w którym niby prosiłam o przyjęcie do tej sekty i godziłam się na niewolniczą pracę w zamian za obietnicę, że nie pójdę do piekła. Ofiary Opus Dei są już jako dzieci zastraszane, że będą potępione, jeśli się nie zgodzą dla nich pracować. Nie używam słów „niewolnicza praca” na wyrost. Naprawdę ofiary sekty wykonują pracę dla klasztorów za darmo. Oczywiście są zatrudnione, ale ich pensje idą do kieszeni osób, które je nakłoniły do napisania tego niesławnego listu. Jak to usłyszałam „mają udziały” w danej niewolnicy. Dziewczynom wmawia się, że mają się nie interesować swoim statusem, tym bardziej że słyszą, że zakonnice je „utrzymują”.

Moja dawna koleżanka z podstawówki ukradła mi pustą kartkę papieru, na której się podpisałam, trenując podpis, jakim miałam się posługiwać jako pisarka. Nie wiedziałam – a byłam zastraszona i po praniu mózgu – po co jest jej mój podpis. Cała reszta tego listu to fałszerstwo, tak samo jak potwierdzenie jego autentyczności. Ale to stały element przestępstw tej szajki – z cała pewnością nie napisałam tego listu, ani nie podpisałam w obecności kogoś, kto miałby potwierdzić jego autentyczność. Naprawdę nie urodziłam się w biednej wsi pod Gdańskiem. Nie byłam wioskową kurwą, którą pizda z mojej podstawówki uratowała i nawróciła. Cała reszta jest tak samo nieprawdziwa, jak to co już wymieniłam. Bardzo proszę tę schizofreniczkę zmusić w końcu do leczenia, albo skutecznie z różnych miejsc wyganiać. Nie jest moją przyjaciółką, a ja nie byłam wioskową kurwą, która niby przyjeżdzała do naszej podstawówki z Gdańska.

Nie mam za co dziękować chrześcijańskiemu bogu, nie mam też za co przepraszać Opus Dei. Mam nadzieję, że ta Hydra zniknie z powierzchni świata. Ciekawym zbiegiem okoliczności jest, że ta zbrodnicza organizacja powstała w latach dwudziestych ubiegłego wieku, kiedy kobiety zaczęły zdobywać pełnię obywatelskich w różnych krajach. Działalność tej sekty jest skierowana przeciwko kobietom i cała manipulacja polega na wmawianiu im, że z powodu „grzechu Ewy” automatycznie pójdą do piekła, chyba, że zgodzą się na niewolniczą pracę dla kleru. Kobiety nie są gorsze od mężczyzn, chociaż tak uważają prymitywi, których bez wahania nazywam handlarzami żywym towarem.

Ostatecznym policzkiem dla wszystkich kobiet jest, że założyciel Opus Dei, który skodyfikował to współczesne niewolnictwo, został beatyfikowany i uchodzi za świętego, którego czyny są godne naśladowania.

Ofiary Opus Dei cierpią straszliwie w swoich obozach pracy. Jest to tryb życia przez który zapadają na depresję. Ale zamiast uwolnienia są torturowane psychicznie, poddawane praniu mózgu i wmawia im się choroby psychiczne, bo chcą odejść. Latami biorą psychotropy, szczególnie antydepresanty, w sytuacji, kiedy wystarczy zmiana zajęcia i wyzwolenie z niewolnictwa dla kleru.

A jeśli ktoś zobaczy ten lichy dowód, sfałszowany list, w którym niby potwierdzam urojenia, jakie żywi schizofreniczka na mój temat, że niby jestem kurwą, a który podobno jest pokazywany wszem i wobec przez pewnego chuja z Opus Dei, to proszę zrobić sobie zdjęcie i porównać styl i ortografię z tym, co możecie przeczytać na moim blogu lub w Usenecie, słowa kluczowe dla Google to – usenet archive pl.rec.fantastyka.sf-f oraz dalsze słowa kluczowe, a trochę tam naprodukowałam).

Nieodmiennie polecam serial dokumentalny na Max – w najnowszych odcinkach pada oskarżenie o handel ludzi pochodzące również z prokuratury argentyńskiej. Opus Dei popełnia przestępstwa zawsze i wszędzie. To ta Hydra musi zniknąć z fandomu, a nie ja.

Opus Dei

Gdyby nie schizofreniczka z mojej podstawówki nie wiedziałabym, co to jest Opus Dei. Niestety podpadłam jej tym, że byłam całkiem zdolną małą pływaczką. Nie moja wina, że moich rodziców stać było, żeby mnie zapisać do klasy, której program przewidywał semestr pływalni zamiast WF. Mieliśmy wpisany w plan lekcji czas na dojazd na basen i powrót. Jak to zwykle robią schizofrenicy, wybrała sobie mnie na obiekt swojej obsesji i zaczęła pleść swoją pajęczą nić.

Bardzo szybko swoimi urojeniami zainteresowała Kościół, szczególnie zabobonną jego część, która uznała, że jej „informacje” są wiarygodne. Miałam być według jej urojeń schizofreniczką z Gdańska, która się za nią podaje i nęka przyjeżdżając do naszej podstawówki. Ona za to miała być pływaczką, a ja miałam nie umieć pływać. Stąd się wziął prześladujący mnie gdański R. – ściągnął go biskup, przekonany, że powinien „opiekować się” mną ktoś z Gdańska – i zaczęli „nawracać” oraz przekonywać, że wszystkie jej urojenia są prawdą. Naprawdę nie jest moim krewnym, łże na ten temat i bardzo temu maniakowi z Opus Dei wybić z głowy jakiekolwiek myśli o „opiekowaniu się” mną czy zmuszaniu mnie do „służenia” tej schizofrenicznej żmiji, która podobno sfałszowała mój list do zwierzchności Opus Dei z prośbą o przyjęcie mnie do tej sekty. W życiu czegoś takiego nie napisałam. Ludzie, którzy mnie znają, wiedzą jakie absurdalne stwierdzenie oraz obraza moich przekonań.

Polecam obejrzenie dokumentu na Max, Jak uciekłam z Opus Dei, w którym ofiary Opus Dei, które od wpływem prania mózgu przystały do tej sekty, opowiadają, jak zostały zmuszone do quasi niewolniczej pracy i oddania swojego majątku. Ciekawe jest, że rekruterzy sekty zabraniają dzieciom mówić rodzicom o rekrutacji – co mnie nie dziwi, dorośli są odporniejsi na manipulacje niż smarkacze. Dopiero po latach panie zorientowały się, że zostały oszukane i straciły na harówce najlepsze lata życia. Prześladująca mnie schizofreniczka zamarzyła sobie, że zmusi mnie do służenia sobie w ramach Opus Dei, wbita w pychę po tym, jak ludzie Kościoła zaczęli jej kadzić jako „żywej świętej”. Nie dziwi mnie, że sfałszowała list do Opus Dei, schizofrenicy często produkują „dowody” uprawdopodabniające ich urojenia, a Biszkopt współdzieli nie tylko jej urojenia, ale też ambicje, bo nie może zmieść, że ktoś utalentowany nie jest częścią Kościoła.

Schizofreniczka z mojej podstawówki nie była małą pływaczką. Ja byłam. Za to prześladując mnie wmawiała ludziom, że zna tę pływaczkę z mojej klasy. Analogicznie w fandomie wmawia ludziom, że zna tę „prawdziwą ” pisarkę Małgorzatę. Łże o mnie, że jestem – to znaczy ja, Małgorzata Wieczorek – bardzo religijna. Jest to taki afront, że każda osoba powtarzająca tę bzdurę może liczyć na pozew cywilny. Nie zna mnie, nie utrzymuję z nią żadnych kontaktów. Za to ona i jej równie schizofreniczny ojciec zaczęli oskarżać mnie, że „ukradłam” jej teksty czy tłumaczenia, bo „gdyby mnie nie było, to ona mogłaby pisać”. Więc nie, to jest typowe urojenie schizofrenika, która uważa, że po zniszczeniu obiektu swojej obsesji, przejmie jego umiejętności czy talenty.

Prześladująca mnie schizofreniczka przypisuje sobie praktycznie wszystko z mojej biografii. Z cała pewnością na studiowała na Anglistyce w Warszawie, chociaż tak rozpowiada. Nie była na liście studentów, tylko przychodziła mnie tam nękać, przyprowadzając ze sobą gdańskiego R., biskupa oraz swojego ojca. Ukradł mi zaświadczenie o odbyciu praktyk nauczycielskich oraz wdarła się na jeden z egzaminów i po wywołaniu sztucznego tłoku, bo pomagali jej inne osły i schizofrenicy z sekty, ukradła mój egzamin. Przerabiała potem nazwisko na swoje i pokazywała na dowód na to, że była „studentką”. Biskupowi wiele razy mówiono, kim jest ta chora osoba i że te lipne „dowody” o niczym nie świadczą. Nie wiem, dlaczego nadal upiera się przy swoim i nikogo nie przeprosił.

W moim obecnym miejscu pracy sekta Opus Dei zaatakowała mnie równie brutalnie. Nikt nie wiedział, kim oni są. Łapali mnie na przerwach i byłam poddawana praniu mózgu. Znowu mi wmawiano, że jestem pracownicą sklepu, a nie anglistką i oczekiwano, że albo się zabiję, albo przyjmę stanowisko niewolniczej służącej „żywej świętej”. Zostało im powiedziane dokładnie w końcu, kto jest kim, więc jeśli ktoś mówi coś innego, to robi to świadomie.

Wcześniej jeszcze ta „żywa święta” i podobno moja „najlepsza przyjaciółka, co wszystko o mnie wie” zaatakowała mnie ponownie, plując na mnie i ładując z całej siły plaskacza w twarz. Stało się to przed samymi zajęciami ze studentami. Oczywiście sekta „poinformowała” studentów, kim „jestem”. Byłam tak roztrzęsiona, że rozpłakałam się i nie mogłam prowadzić zajęć. Przypominam sekciarzom, że zaatakowali kogoś, kto ma status równy urzędnikowi państwowemu i zaatakowali mnie w czasie prowadzenia zajęć. Jest na to odpowiedni paragraf i zastało im to doliczone do całej masy innych przestępstw.

Pozbierałam się dzięki życzliwości moich koleżanek i kolegów – chociaż po takiej traumie powrót do życia zajmuje całe lata, szczególnie, jeśli ataki schizofreniczne oraz pranie mózgu kończą się amnezją.

Schizofreniczka oraz jej gang atakowali mnie w każdej szkole i praktycznie w każdym środowisku. Nieprawdą jest, że uczyła się w Rejtanie. Moja dawna buda nie ma zwyczaju, żeby wszystkie nazwiska absolwentów lądowały na ścianie korytarza wyryte w kamieniu. Bardzo proszę, żeby ludzie, którzy twierdzą, że ta schizofreniczna sklepowa tam się „uczyła”, przynieśli na któryś z konwentów zdjęcie potwierdzające, że jest absolwentką mojego liceum i że to ja „przychodziłam tam ją nękać”. Będę czekać bez zapartego tchu, bo dostarczenie takiego dowodu jest niemożliwe – sprawdziłam, nie ma takiej ściany z nazwiskami. Musiałam sama sprawdzić, bo tak sugestywne są urojenia schizofreników, szczególnie, jeśli prześladują kogoś od zawsze. Mam dosyć, ale to ona ma się leczyć i wynieść z fandomu, nie ja. Tak samo jak warszawski R. – nie jestem jego „żoną”, ten schizofrenik też ma się ode mnie odpierdolić.

Kościelni protektorzy mojej prześladowczyni wysłuchali cierpliwych wyjaśnień wiele razy, w tym od psychiatry z profesorskim tytułem, więc nie mogą dalej udawać głupa i twierdzić, że nic nie rozumieją.Parafrazując Sherlocka Holmesa – po odjęciu rzeczy niemożliwych pozostajemy z prawdą, czyli jedynym prawidłowym wnioskiem – Kościół ma zawrotny interes z wykorzystywaniu schizofreników do zaszczuwania mnie, tym bardziej że pomogłam zarejestrować pierwszy pogański kościół. Jestem celem ze względu na swój ateizm i pogaństwo.

No chyba, że pan hierarcha autentycznie ma odwagę dalej twierdzić, że naukowcy i lekarze się mylą, bo jako wykształceni ludzie „nie są obiektywni”. Bo Kościół lepiej wie i rozumie, kto jest chory, a kto jest ” żywym świętym”, który „widział” mnie w burdelu, gdzie miałam pracować, dzięki „bilokacji”.

No wolne żarty.

Mam też nadzieję, że dzięki dzisiejszemu zdjęciu tabliczki mojej dawnej szkoły nie usłyszę od żadnego kurrrwia kościelnego, że nie wiem, gdzie jest Reytan. Mieszkam nadal niedaleko.

Rekruter

Rekruter z Opus Dei, nazywany przeze mnie R. z Gdańska, zapowiedziała mi już w czasie mojego dzieciństwa – przychodził do warszawskiej podstawówki – że albo mu się podporządkuję, albo mnie zabije. Jak się przekonałam później, nie były to przechwałki na wyrost. Naprawdę można zaszczuć człowieka na śmierć i sterroryzować tak, że popełni samobójstwo.

Wiele razy powtórzył tę groźbę, próbując mnie zmusić do służenia „żywej świętej”, czyli schizofreniczce z mojej podstawówki, której urojenia przedstawiają mnie jako tępą kurwę, którą ona się „opiekuje”. Przekonana jestem, że jej schizofrenia jest kierunkowana na mnie przez kler, samą pizdę pewnie dałoby się już dawno ogarnąć z jakimś psychiatrą.

Opus Dei oczekuje ode mnie, że potwierdzę jej wszystkie urojenia na mój temat, a biskup będzie mógł ją „wypromować” i zrobić z niej autentyczną świętą, co zapewni mu lepszą pozycję w Kościele. Ładuje w to masę pieniędzy, przekupując nie tylko jej rodziców, ale też usłużnych idiotów. Schizofreniczka z mojej podstawówki praktycznie rządzi Opus Dei, wmawiając im, że mnie „wybawiła” z burdelu, nawróciłam się i chcę jej służyć. Jestem przekonana, że w głębi swojego mózgu, jak każda schizofreniczna żmija, kieruje się zawiścią i chęcią zniszczenia kogoś, kto naprawdę jest od niej lepszy. Trudno współczuć komuś takiemu.

Jak większość ludzi, którzy są ateistami lub poganami, uważałam zawsze, że formalna apostazja nie jest mi potrzebna, tym bardziej, że – jak wiele osób wie – jestem poganką. Okazało się, że nie ma to znaczenia dla Opus Dei, nadal mnie prześladowali, a schizofreniczka albo mnie „wyzwalała z pogaństwa”, albo „wyzwalała z heavy-metalu” – bo oni podobno „ją wielbią i się nawracają”. Będę musiała kiedyś zapytać przy okazji kilku metali, którzy też stali się elementami jej urojeń, co o niej myślą. Ale wróćmy do tematu – zostałam podstawiona pod ścianą i zmuszona praktycznie do apostazji, bo słysząc o moim pogaństwie, gdański R. kazał mi się wynosić z Kościoła. Z największą chęcią, proszę pana, z największą chęcią. Mam tylko nadzieję, że naprawdę już mi dacie spokój i się wyniesiecie z fandomu.

Niestety Opus Dei działa jak Amway i ich członkowie mają dbać o „nawrócenia” oraz „powołania”, które się przekładają na wyniki finasowe tej organizacji. Naprawdę dostają wyższy status w zależności, ile pieniędzy lub przejętych majątków „pozyskali”. Gdański R. przyznał mi się ile kasy ciągnie dzięki swojej funkcji w Opus Dei. Podejrzewam, że dobrze ponad dziewięćdziesiąt procent ludzi w Polsce nie osiągnie takiego pułapu zarobków w swoim życiu. A człowiek jest imbecylem. Kościół to dobry interes dla tępaków i imbecyli – zawsze jest tam ich mnóstwo.

Gdański R. z całych sił starał się znaleźć jakiś punkt zaczepiania, żeby psychicznie zgnoić i przekonać, że mam za co przepraszać jego boga – i nic nie znalazł, bo ani nie jestem weganką, ani nie usunęłam ciąży, ani nie jestem alkoholiczką. Oczywiste też jest, że kurwą nie jestem. Za to cynicznie – żeby zrobić przyjemność schizofrenicznej „kurwie” i przede wszystkim zarobić – zniszczył mi związek, w którym ja i mój facet byliśmy traktowani przez wszystkich jak młode małżeństwo. Cały czas liczy, że na mnie zarobi, zastraszając i każąc sobie płacić „na Kościół”, bo inaczej pójdę do piekła. Ależ proszę pana, stworzył mi pan piekło na Ziemii, nie boję się więc urojonych przez średniowiecznych kaznodziei infantylnych płomieni. Nie mam za co przepraszać ani waszego boga, ani waszych schizofreników. A odpowiednimi przeprosinami zdaniem R. byłaby praktycznie niewolnicza praca dla dwojga ukochanych przez kler schizofreników – czyli „żywych świętych”. Warszawski R. miałby mi łaskawie pozwalać na pracę zawodową, zabierając całą zarobioną przeze kasę. Jak prawdziwy właściciel niewolnicy zmuszałby mnie do wielodzianych modłów i pisania za jego krewniaczkę oraz za niego. Za to oni by to wydawali i byliby szczęśliwi. Nie mam wątpliwości, że ich kłamstwa i pomówienia o plagiatach zamknęły mi drogę do wszystkich wydawnictw.

Jeżeli ktoś chce mi pomóc, to może Awangardę poinformować.o sprawie. Chcę, żeby wszystko dobrze zweryfikowano i żeby ustało zaszczuwanie mnie. Mam prawo czuć się swobodnie w czasie konwentu w moim rodzinnym mieście i mam prawo zgłosić prelekcję bez lęku, że zostanie odrzucona, bo ktoś słucha schizofreniczki i maniaka religijnego z Opus Dei.

Naprawdę wystarczy tych wszystkich ludzi odpowiednio podpytać i wszystko zostanie wyjaśnione.

Na sam koniec dodam, że Kościół to dla mnie świat na opak – nienawiść jaką żywi do mnie schizofreniczka gdański R. nazywa miłością. Miłość zaś nazywa złem i wmawia mi, że ktoś kto mnie kocha, żywi nienawiść. Maniacy religijni są pozbawieni sumień – to ludzie którzy wyrośli „kontemplując mękę Pana”. Rozumiem, że dzięki temu zostali pozbawieni elementarnej empatii. Jest to cywilizacja śmierci, nie życia. Prawdziwi śmierciożercy w naszym świecie. Proszę mnie już nigdy z nimi nie łączyć, nawet żartem.

Żywa święta

Miałam pecha chodzić do podstawówki z dwójką schizofrenicznych dzieci, którym podpadłam ze względu na pochodzenie i szczere przyznawanie się do liberalnych poglądów. Niestety schizofrenicy mają tendencję do wybierania sobie ofiar, które – o ile ich się nie zmusi do leczenia – prześladują swoimi urojeniami aż do samobójczej śmierci. Każdy zaszczuty popełnia samobójstwo, tak traumatyzujące jest życie zatrute przez tępe gnidy, które odmawiają leczenia. Później schizofrenicy wybierają sobie kogoś innego i na tę osobę szczują otoczenie.

Moi prześladowcy daliby się zapakować do dziecięcego psychiatryka, gdyby nie wtrącił się zabobonny kler. Wpłynęli na rodziców, żeby odmówili leczenia dzieci, które szczęśliwe i upewnione w prawdziwości swoich urojeń – wszak poważnie potraktował ich warszawski hierarcha – popłynęły już po całości.

Szczerze mówiąc nie rozumiem jak to się dzieje, że nominalnie monoteistyczna religia skręca w stronę szamanizmu i obwołuje schizofreników „żywymi świętymi”, którzy mają kontakt z Bóstwem zsyłającym na nich wizje. Dowiedziałam się nawet w czasie dyskusji z gdańskim R., że „wiedza” schizofreniczki o rzeczach, których nigdy nie widziała, wynika z daru tak zwanej „bilokacji” – tępa picza autentycznie upiera się, że wie o różnych rzeczach, bo tam „była”. Miała na przykład być w miejscu, które było „burdelem” i mnie tam „widziała”.

Nie muszę chyba tłumaczyć, że nigdy nie byłam zatrudniona w jakimkolwiek burdelu. Chociaż, szczerze mówiąc, wolałabym być zawodową prostytutką, niż godzić się na los niewolnicy, służącej „żywej świętej”, która uroiła sobie, że ma prawo do całego mojego majątku i do mnie, co ma wszystko być odpowiednią „pokutą” za moje grzechy „nieczystości” i za to, że jej „nie słucham”.

Żeby było jeszcze zabawniej, schizofreniczka nie tylko obwołuje się „żoną” każdego z moich facetów, do całego dotychczasowego prześladowania doszło obwoływanie się prawdziwą autorką moich tekstów. Musiałam w pracy zmierzyć się między innymi z rozwścieczonym ojcem tej tępej pizdy, który – jak rozumiem też się nie leczy – oskarżał mnie o „kradzież” jej tłumaczenia. Oczywiście dzida w życiu nic nie przetłumaczyła, nic nie napisała i nawet jeśli zacznie się leczyć, to tez nie napisze, bo schizofrenia to choroba degeneratywna, więc idiotka ma mózg z dziurami jak ser szwajcarski. Było leczyć ją w dzieciństwie. Niech pokaże chociaż jeden swój tekst, skoro tak bardzo mi zazdrości.

Ludzie, którzy jej słuchali, więc torpedowali moją karierę pisarską i krytycznoliteracką, powinni naprawdę się wstydzić i już zawsze mnie przepraszać.

Była przyjaciółka

Jak się dowiedziałam jakiś czas temu dla wielu osób bardzo palącym problemem jest dlaczego zerwałam przyjaźń z pewną panią. Ludzie z fandomu – a przynajmniej ci, którzy się liczą – wiedzą o przyczynach od bardzo dawna. Pozostałym postaram się wytłumaczyć to tutaj dokładniej.

Owa była już szczęśliwie przyjaciółka jest osobą, która sama o sobie mówi, tylko trochę się krygując, że jest myszą biblioteczną – czyli jak rozumiem, sama wie, że nie za bardzo ogarnia rzeczywistość, ale jednak nie uwierzę, że nie ma pojęcia, że łapówkarstwo jest przestępstwem. A wiem, że przyjęła jak dla mnie znaczną sumę od pewnego czołowego przedstawiciela Opus Dei, który przychodzi regularnie na nasze fandomowe spotkania. Opus Dei jest przyczyną, dlaczego unikam warszawskich konwentów.

Mówiłam tej pani, że nie ma darmowych lunchy, że Kościół z reguły ludziom zabiera pieniądze, sami nie mają żadnych, więc dzielą się tym, co nakradli lub wyłudzili. I zawsze mają jakiś w tym interes. Nie oszukujmy się, biznes oparty na tym, że sprzedaje się tak rzadkie dobro jak zbawienie (którego istnienia nie można potwierdzić, tak jest rzadkie) jest czystym oszustwem, napędzanym przez cyniczne wywoływanie stanów lękowych u tak zwanych wiernych, którzy są po prostu ofiarami szeroko zakrojonego przekrętu. Ale o metodach działania Opus Dei będę musiała napisać osobny wpis. Wróćmy do mojej byłej przyjaciółki, która bezmyślnie przytuliła znaczną kwotę od Biszkopta, nie zastanawiając się, czego od niej chce. A nakarmił ją plotkami o mnie, które wszystkie składały się z urojeń schizofreników z mojej podstawówki (lub jej okolic, bo po odmówieniu leczenia dzieci zostały usunięte z mojej szkoły).

Miało to taki skutek, że moja już była przyjaciółka bez zmrużenia oczu zaczęła mnie niszczyć psychicznie, nabijając się ze mnie prosto w twarz. Konkretniej mówiąc, plotła o mojej prelekcji z pewnego konwentu, którą poświęciłam Lolicie Nabokowa i filmie Labirynt, w którym wziął udział David Bowie. Ręczę moim anglistycznym autorytetem oraz doświadczeniem w opisywaniu tekstów, w tym tekstów kultury, że prelekcja była przygotowana prawidłowo. Jedyną osobą, która mnie wyśmiewała była schizofreniczka oraz kilka osób z jej sekty. Owa osoba powinna była nie rezygnować z leczenia w dzieciństwie. Ale niestety tej małej „kurewce” (opowiadała mi o tym, którego kościelnego pedofila obsługiwała ustami) bardziej spodobała się kariera”żywej świętej” obiecywana przez imbecyli z Opus Dei. Chyba nie muszę mówić, że wszystkie jej opowieści o mnie są efektem „pracy” jej chorego mózgu.

Moja – jak już wspomniałam, szczęśliwie już była – przyjaciółka plotami obleciała wszystkich swoich licznych znajomych, robiąc dokładnie to za co jej zapłacono. Nie pomogło tłumaczenie jej, że ta prelekcja była moja i że absolutnie nie zasługuję na takie traktowanie. Nie mogłam dalej tkwić w tej niezdrowej relacji i zerwałam więź. Kluby mnie wspierają, wiedzą o zaszczuciu. Wiedzą też o tym moi szczerzy przyjaciele, których nadal mam sporo.

Na całe szczęście jeszcze więcej osób zna mnie z Internetu, chociaż nie wiedzieli, że prelekcja była moja. W efekcie rozdwoiłam się im i istnieję w dwóch formach – pisarki z Warszawy oraz jakiejś nieistniejącej, chorej psychicznie kurwy z Gdańska, która istnienie zawdzięcza schizofrenii, na którą cierpi pewna idiotka, która jak to schizofrenicy opowiada w pierwszej osobie przeżywane właśnie urojenia na mój temat. Więc na przykład przez dłuższy czas uważałam, że ta nieszczęśliwa, wykorzystywana przez kler wariatka pochodzi z Wybrzeża, tym bardziej, że biega za nią gdański R. czyli specjalista Opus Dei w zaszczuwaniu ludzi na śmierć, jeśli nie chcą dać się zrekrutować i zmusić do przyjęcia roli kogoś w rodzaju niewolnika. Ale ta rekrutacja do sekty, bardziej przypominająca zaszczucie, zasługuje na osobny wpis. Trwa od mojej podstawówki, więc jest co opisywać. Ale wróćmy do świata fanów fantastyki.

Mam zamiar wziąć udziała w najbliższym Polconie, który odbędzie się w Warszawie. Nie mogę unikać z lęku przed Opus Dei i ich „żywymi świętymi” imprez w moim rodzinnym mieście. Mam nadzieję, że tak jak w innych miastach będę mogła liczyć na dyskretną ochronę warszawskiego klubu miłośników fantastyki oraz monitorowanie mojej prelekcji.

Oczywiście, że zgłoszę moją odświeżoną prelekcję o Lolicie, która – zgwałcona przez pedofila – dla mojej katechetki była kurwą, bo „skusiła” swojego gwałciciela i prześladowcę. Ta pomylona zakonnica uważała, że ma prawo przedstawiać ją małym dziewczynkom jako anty wzór postępowania. Mam nadzieję, że jak do tej pory koszulki z wyraźnymi pentagramami zagwarantują mi spokój, bo kościelni wariaci będę się trzymali z daleka.

Przeznaczenie

Gdański R. – czyli autentyczny maniak religijny – podaje się za psychiatrę, którym absolutnie nie jest. To autentyczny imbecyl, ręczę za tę opinię całym swoim pelagicznym autorytetem. Ale jak reszta jego sekty zgromadzonej wokół Kościoła uważa, że ma prawo łamać wszelkie zasady dla „obrony” tego Kościoła.

A czego wymagał „interes” Kościoła? Realizacji chorego planu zmuszenia mnie do wypełnienia tak zwanego „przeznaczenia” czyli – jak to oni nazywają – „nawrócenia” oraz przepraszania Boga na kolanach za „prostytucję”, bo w moim imieniu obiecali to klerowi schizofrenicy z okolic mojej podstawówki.

Pomińmy już fakt wyciągnięcia małej schizofreniczni z dziecięcego psychiatryka, która wcześniej zaczęła mnie prześladować i nigdy nie przestała, rozpowiadając wszystkim swoje urojenia na mój i mojej rodziny temat. Obrona kościoła polegała w moim przypadku na zaszczuciu i zniszczeniu mi życia w zemście za to, że na religii nie zgodziłam się z katechetką na temat tego, kim była Lolita Nabokova oraz wypowiedziałam się na temat seksu, a mianowicie, oświadczyłam ,że kobieta, a szczególnie mówiłam o kobiecie zamężnej ma pełne prawo do satysfakcji seksualnej i szczęśliwego pożycia.

Ateiści i nie-maniakalni katolicy mogli się nigdy nie spotkać z imbecylami z Opus Dei, więc nie mają świadomości, jak źli, zakłamani i zdemoralizowani są maniacy. niestety moja katechetka należała do tej sekty, więc nie mam złudzeń wobec tych ludzi. Idiotka rozpoczęła kampanię oszczerstw na mój temat. Podłączyły się schizofreniczne dzieci, szczególnie moja prześladowczyni oraz jej krewny, czyli warszawski R.

Sekta zmówiła się i postanowiła mnie włączyć w swoje plany, czerpiąc informacje na mój temat z urojeń małej schizofreniczki, której moja mama wypisała skierowanie do szpitala psychiatrycznego. Ale jak już wcześniej wspomniałam nie zgadzało się to z planami biskupa wobec małej. Przekonał ojca tej zmory, że jego dziecko jest zdrowe, więc cofnął zgodę na leczenie. Od tej pory kler, który nie wierzy w istnienie chorób psychicznych, z tej już tak nie małej wariatki robi „żywą świętą”, a ze mnie prostytutkę i córkę prostytutki.

Całe Opus Dei to maniacy religijni oraz wariaci, którch planem jest zagnanie mnie do klasztoru, żebym przepraszała tam Boga za to, że byłam niegrzeczna wobec zakonnicy w czasie religii, która miała miejsce w latach siedemdziesiątych. Chcą koniecznie nawrócić, a moje nawrócenie przepowiedziane przez napędzaną urojeniami „żywą świętą” ma stanowić jeden z dowodów w czasie jej procesu beatyfikacyjnego. Alternatywą ma być ewentualne moje wyjście za kolejnego „świętego” – czyli warszawskiego R. Gość ma plany konkretne, czyli mam go utrzymywać na wysokim poziomie oraz ma być moim strażnikiem pilnującym, czy dostatecznie dużo się modlę i oraz dostatecznie dużo cierpię. Oczywiście w ramach kary za nieposłuszeństwo zamierza mnie katować.

Miałam narzeczonego w latach dziewięćdziesiątych, ale nie był to warszawski R. Mój narzeczony był blondynem i kochał mnie szczerze. Dobrze było nam ze sobą. Wywołało to furię wariatów i padłam ofiarą zaszczucia oraz ich kłamstw. Nie chcę opisywać do czego się posunęli, żeby mnie zniszczyć, powiem tylko, że znalazłam się w pułapce – z jednej strony chciałam skończyć studia, z drugiej wariat mieli swobodny dostęp do mnie i swobodnie mogli mnie w budynku Anglistyki zadręczać. Straciłam pamięć i zerwałam z M. – co dla maniaków religijnych było dowodem na moje „nawrócenie” i że się zgodziłam na ich plany wobec mnie.

Od tamtego czasu dryfowałam samotnie, uciekając przed tymi wariatami, ale czas przejść do ofensywy. W życiu nie zgodzę się na bycie marionetką gdańskiego czy warszawskiego R. i bardzo proszę wszystkie osoby, do których się zgłoszą, żeby posłali ich na drzewo. Nie mają prawa o mnie decydować. Żaden z nich nie jest ani psychiatrą, ani moim ukochanym. Obaj są imbecylami po szkole specjalnej. Jeden maniak religijny, drugi „święty” – co oznacza w języku Kościoła schizofrenika.

Jestem po praniu mózgu i to mnie powinno się chronić przed Opus Dei oraz ich „świętymi”, a nie durną schizofreniczkę, której sensem życia jest zaszczuwanie na śmierć kolejnych osób. R. w życiu nie był żadnym psychiatrą, jest maniakiem religijnym, dla którego ateizm jest chorobą psychiczną i zrobi wszystko, żeby zatłuc psychicznie każdego ateistę, poganina lub geja. Nie wierzcie w nic, co mówi ta menda, bo jeśli akurat nie kłamie świadomie, to bezkrytycznie i na kolanach powtarza urojenia osób psychicznie chorych i zaszczuwa ludzi, próbując ich zmusić, alby potwierdzili mu słowa tak zwanej „świętej” – a ta krowa bełkocze bez sensu i składu, myląc wszystko ze wszystkim i udowadniając, że w ogóle mnie nie zna. Tak samo jak nie znała nikogo ze swoich innych osób, podobnie jak R. z Warszawy.

R. nie jest żadnym moim „opiekunem prawnym”, ani nie miał romansu z moją matką – mówi tak, żeby „wpłynąć” na swoje ofiary, czyli doprowadzić je do załamania psychicznego i popchnąć do samobójstwa. Jest w tym doskonały i wmawia sobie, że ludzie się zabijają po „nawróceniu”, żeby już więcej nie popełnić żadnego grzechu.

Sam kontakt z osobą chorą psychiatrycznie jest tak traumatyzujący, że ludzie to wypierają i w ogóle nie kojarzą swoich prześladowców, szczególnie gdy padli ofiarą przemocy czy gwałtu. Są całkowicie bezbronni. Każda osoba, która – kłamiąc na temat naszych relacji – przyczyniła się do tego, że musiałam się z nimi konfrontować, ląduje na mojej shit-liście i w życiu już nie będę się z tą osobą kontaktować. Szczególnie, że już wcześniej mówiłam, że to są wariaci i nie są godni zaufania.

Więcej już chyba nie mam nic do powiedzenia.

Postulantka

Mam problemy ze schizofrenikami i maniakami religijnymi od dzieciństwa. Z jedną schizofreniczką – nawet z jej równie szalonym krewnym – dałabym sobie radę i laska dostałaby pomoc medyczną, gdyby nie Kościół, a szczególnie Opus Dei. Moja prześladowczyni była w szpitalu psychiatrycznym jako dziecko, ale zabobon ludzi Kościoła sprawił, że z niego wyszła przed czasem. Potem wbili ją w pychę i obiecali zrobić z niej świętą – skoro dzięki wizjom zsyłanym przez Boga, wie tyle o wszystkich ludziach – i do tej chwili szczerze wierzą w każde jej słowo. Dla odmiany jej ojciec jest przekonany, że wie tyle o wszystkich, bo ze wszystkimi się przyjaźni, jest wybitnie lubiana, a pobyt w szpitalu psychiatrycznym wynikał z nadmiernej troski czy wręcz kłamstw.

Oczywiście oboje jej rodzice grzecznie się leczą, przyjmują leki i wierzą, że córka nie odziedziczyła ich choroby.

Muszę złożyć więc pewne oświadczenie, żeby zaprzeczyć ponownie słowom schizofreniczki oraz jej krewnego schizofrenika – nigdy nie byłam prostytutką, nigdy nie obiecywałam zostać zakonnicą, zawsze za to słuchałam heavy metalu i będę słuchać. I co najważniejsze nie jestem z Gdańska. Nie mam z Gdańskiem żadnych więzów rodzinnych czy jakichkolwiek innych.

Gdańskiego R. spotkałam pierwszy raz w Warszawie przed koncertem heavy-metalowym, gdzie przybył z resztą swojej sekty, żeby mnie pobić. Byłam jeszcze nastolatką. A dlaczego tam przybyli? Warszawska schizofreniczka od mojego dzieciństwa oprócz rozpowiadania swoich kłamstw o mnie przychodziła do mojej podstawówki i liceum, żeby mnie ciągnąć za język, lub za moimi plecami zbierać o mnie informacje. Gdy dowiedziała się o tym, że z chłopakiem idę na koncert, postanowiła uderzyć na alarm, więc zleciał się tłum maniaków religijnych, którzy zaczęli mnie „wyzwalać z heavy metalu” oraz „chronić przed prostytucją” – czyli przed prowadzaniem zwykłego życia, do jakiego ma prawo każda dziewczyna, której sekta nie wyznacz na „męża” schizofrenika, z którym nigdy jej nic nie łączyło, bo nie powinno wystarczyć, że „on chce”. Rozmawiałam z nim – jest skrajnie niebezpieczny i grozi mi śmierć z jego rąk, oczywiście tylko wtedy „jeśli się nie dostosuję i nie będę godzinami modlić” – bo ten związek też miałaby być czymś w rodzaju klasztoru, tylko dodatkowo musiałabym schizofrenikowi oddawać wszystkie zarobione pieniądze.

Przeciętny człowiek nie zrozumie o co chodziło tej pindzie oraz jej poplecznikom, ale spróbuję wyjaśnić. Dzięki swojej schizofrenii oraz opowieściom o mnie i mojej rodzinie – jakoby mnie ocaliła przed prostytucją i dokonała innych cudów – zabobonny kler – który dla odmiany nie wierzy w istnienie chorób psychicznych, tylko zsyłanie wizji przez Boga – postanowił z panny schizofreniczki zrobić świętą. Dla osób z Opus Dei już jest święta i nie czekają na żadne procesy beatyfikacyjne. Jest tak traktowana, tkwi w tym wszystkim radosna jak pączek w maśle, rozpieszczana również przez rodzinę, która uwierzyła biskupowi, że jest zdrowa. Poza tym jej rodzina jest dumna, że zaskarbiła sobie życzliwość biskupa i pewnego przekupnego lekarza.

Cała ta banda szczerze wierzy w opowieści tej schizofreniczki i szczerze chce doprowadzić, żeby „nawrócona grzesznica i kurwa” dopełniła swojej „obietnicy” zostania zakonnicą. Powtórzę jeszcze raz – w życiu nie byłam prostytutką, moi rodzice byli najuczciwszymi ludźmi pod słońcem, mój ojciec mnie nigdy nie skrzywdził. Za to moja prześladowczyni powinna być przez swojego ojca postawiona przed Sądem Opiekuńczym, powinna mieć orzeczoną niepoczytalność i wsadzona na dłuższy pobyt do szpitala psychiatrycznego. Jeżeli jest gdzieś jakiś rodzic, który kogoś skrzywdził, to jest to rodzic tej schizofreniczki, a nie moi ukochani rodzice.

Nie pochodzę z Gdańska. Nie mam rodziny w Gdańsku. Gdański R. prawem kaduka opowiada o mnie bzdury – między innymi, że jest moim „opiekunem prawnym”. Jest maniakiem religijnym przekonanym, że dla „obrony Kościoła” może kłamać, niszczyć ludzi i ich nękać. Bo jakimś cudem „obrona Kościoła” wymaga, żeby niszczyć mi życie pod dyktando schizofreników, lub bić mnie za to, że chcę iść na koncert i chcę ułożyć sobie życie z kimś, kogo sobie sama wybrałam. Oczywiście na moje protesty i prośby, żeby przestali się mi wpierdalać i opowiadać o mnie kłamstwa, usłyszałam, że mam wyjść za warszawskiego R. – jest to coś na co nigdy się nie zgodzę, to schizofrenik i imbecyl. Nie odpowiadam za jego urojenia i mam dosyć tłumaczenia tym wariatom, że naprawdę nie wchodzę złośliwie w jego sny i nie odebrałam mu w nich dziewictwa.

W życiu nie byłam żadną pierdoloną postulantką w żadnym pierdolonym zakonie, od dziecka jestem ateistką i poganką, szczególnie po poznaniu zabobonów jakimi się kieruje Kościół i całej jego antynaukowości. Wszystko, co ci ludzie o mnie opowiadają, to wierutne kłamstwa.

To R. jest gwałcicielem z lat dziewięćdziesiątych, nie M. – to z nim planowałam ułożyć sobie życie, a nie z tępym, schizfrenicznym magazynierem ze sklepu wielkopowierzchniowego. Może ta powierzchnia jest dla niego ważna, ale dla mnie nie. Nie jestem imbecylem, za jakiego mnie mają ci ludzie, skończyłam studia wbrew temu wszystkiemu, co mnie spotkało z ich rąk w tamtym czasie. Dwoje moich przyjaciół zaszczuli na śmierć. Słyszałam też o innych ich ofiarach z fandomu.

Gdańskiego R. gówno powinno obchodzić z kim straciłam dziewictwo. I wcale nie zamierzam za to pokutować w żadnym pierdolonym zakonie. Wcale z tego powodu nie jestem wybrakowana i nie mam obowiązku zaakceptować kogoś psychicznie chorego, którego mi roi ten człowiek. Twierdząc jeszcze przy tym, że „jest to warunek, żeby została w Kościele”. Zignorujmy przez chwilę to, że od dziecka nie uważam się za kogoś, kto jest „w Kościele” i wcale nie sądzę, że „tylko Kościół ma pieniądze” – nie interesuje mnie branie łapówek od biskupa, uczciwie zarabiam na życie i wiem, dlaczego zaciskałam zęby i wytrwałam na studiach pomimo powtarzających się ataków schizofreników na mnie. A chciałam odejść i schować się gdzieś, gdzie nie mogliby mnie znaleźć. Wytrwałam pomimo wszystkiego, co z rąk Opus Dei mnie spotkało – czyli przeżyłam gwałt oralny z duszeniem, liczne pobicia, kampanię oszczerstw, rozpad mojego związku, krańcowe zaszczucie oraz pranie mózgu, bo tym jest zastraszanie i próby zmuszenia do przyznania, że urojenia schizofreników są prawdą. Wbrew moim protestom, ci wszyscy ludzie mieli wolny wstęp do budynku Instytutu i nikt ich nie wypraszał (zresztą nie tylko na tamtej uczelni tak było). Chociażby dlatego zawsze powiem, że osoby które mnie wtedy zawiodły, mogą się jebać, nie będę z nimi nigdy współpracować.

I kurwa, nie jestem żadną chorą psychicznie postulantką, która uciekła z zakonu. Stuknijcie się w łeb i zastanówcie się, kogo słuchacie. Nie będę kłamać, chociaż wiele osób tego chce, bo biskup potrzebuje wypromować święta, żeby się liczyć w swoim świecie i zasłużyć na purpurę kardynalską – zresztą podobno na podstawie tych różnych schizofrenicznych urojeń sam się wcześniej wypromował na swoje obecne stanowisko.

Ludzie obudźcie się i jeśli macie chociaż dwie komórki w głowie, rzucajcie apostazję czym prędzej na stół, bo inaczej nie mogą postąpić ludzie uczciwi oraz zdrowi psychicznie. Nie możecie normalizować takich zachowań, nadal będąc – nawet biernie i tylko na papierze – członkami tego Kościoła.

Schizofreniczka

Prześladująca mnie schizofreniczka nie jest z Gdańska, chociaż tak o sobie mówi.

Niestety schizofrenicy tak mają – szczególnie ta konkretna pani – że opowiadają w pierwszej osobie, rzeczy które przypisują ofierze swoich obsesji. Czyli w tym momencie mnie.

A zatem po kolei – nie pochodzę z Gdańska. Nie chciałam nigdy być w zakonie. Ani ja, ani moja matka nie byłyśmy kurwami. Mój ojciec był najuczciwszym z ludzi. Nie znam tej schizofreniczki, widziałam ją kilka razy w życiu. Nie jestem sklepową. Nie chodzę pijana po Gdańsku, tak samo jak pijana z nożem nie chodzę po warszawskim Żoliborzu. Nie straszę tej pani. Nie przyjaźnię się z nią. Nie kradnę jej żadnych tekstów, nie jestem plagiatorką. Nigdy ta pizda nie studiowała Anglistyki według mojej wiedzy. Za to awanturowała się, że powinna być dopisana do zajęć „bo biskup ją wpisał na listę studentów”. Niestety bywała w budynku Anglistyki tak często, że ludzie uznali ją za jedną z nas. Sama pracuje w sklepie, tak samo jak warszawski R. – którym łączy ją nieleczona schizofrenia oraz przekonanie, że powinna zmusić mnie do wyjścia za niego.

Nieprawdą jest, że była narzeczoną B. – tak samo jak M. spotkałam go na koncercie heavy metalowym. Za to owa schizofreniczka – jak to nieleczone schizofreniczki – zaczęła przypisywać sobie wszystkie moje związki. Więc nie, nie była narzeczoną B. – tak samo jak nie była narzeczoną M. Za to w obu przypadkach jej akcja, połączona z powtarzanym wszędzie przez jego sektę(1) bełkotem R., że jestem jego „żoną” rozwaliły mi całe życie.

Dodajmy do tego jej przyjaciół – czyli osoby bardzo mocno osadzone w Kościele, jak na przykład pewien hierarcha sypiący na lewo i prawo groszem i mamy nieszczęście gotowe. Czyli przekupnego lekarza, któremu osoby prymitywne, a głupie, wierzące, że nie ma chorób psychicznych i że jej urojenia są prawdziwe. Nie chcę już powtarzać, ile osób ten człowiek unieszczęśliwił. Ma się wynieść z fandomu, a nie ja. Fandom oraz konwenty są dla pisarzy, reaktorów, tłumaczy oraz innych artystów oraz fanów fantastyki, a nie dla ludzi, którzy za główne zagrożenia dla świata uważają heavy metal oraz fantasy. Lub co więcej uważają, że moja prześladowczyni, czyli nielecząca się schizofreniczka, jest prawdziwą, żywą świętą, której Bóg zsyła wizje.

Nie jestem w stanie sobie wyobrazić, ile kasy trzeba przytulić, żeby wyrzucić za okno podręcznik do diagnostyki chorób psychicznych, podstawowy dla wszystkich studentów, i prześladować kogoś takiego jak ja.

Nie wiem, jak można tej piździe ufać.

⛧⛧⛧

(1) tak, zawsze będę uważać i nazywać Opus Dei sektą, bo chociaż oficjalnie stanowią część Kościoła, to w rozmowie deklarują brak jakiegokolwiek poszanowania dla kanonów Kościoła (czyli jego kodeksu prawnego), tak samo jak uważają, że mają prawo kłamać,. kraść, mordować i zabijać „w obronie Kościoła”. Tak wygląda według ich słów „wewnętrzny Kościół”. I każdy osioł, który bierze ślub w kościele lub zanosi im do chrzczenia dzieci przyczynia się do przetrwania tej zbrodniczej organizacji stworzonej i zarządzanej przez wariatów i wykorzystujących ich maniaków religijnych. Nie po drodze mi z wami.

The story so far…

Jak już niektórzy wiedzą, miałam jako dziecko nieprzyjemność chodzić na religię, gdzie ignorancka zakonnica odsłaniała przed nami wszystkie zasady, którymi kieruje się tak zwany „wewnętrzny Kościół” – bo jak pewnie nie wszystkim wiadomo, zwykli ludzie, którzy zaglądają do kościoła od czasu od czasu, tylko po to, aby załatwić sobie jakąś ładną imprezę z udziałem księdza, nie tworzą prawdziwego Kościoła.

„Prawdziwy” Kościół wyznaje wiele zasad, które jeżą włos na głowie przeciętnie wykształconemu człowiekowi. Wystarczy powiedzieć, że dzięki badaniom psychologicznymi wiadomo, że nikt kto wybiera karierę kościelną Einsteinem nie jest. Taki jest profil ich profesji. Podobnie ludzie głęboko religijni nie są inteligentni. Ma to bardzo nieprzyjemne konsekwencje, bo im ktoś coś wie, tym bardziej chętnie zabiera głos i chce rządzić innymi ludźmi. Nie tylko mną.

A chciała mną rządzić ta niespełna rozumu zakonnica z religii, a którą się pokłóciłam o „Lolitę” Nabokova. Podobno Biskup wiedząc, że ma pod swoją opieką małe dziewczynki, zatrwożył się o ich wychowanie i przykazał zakonnicy umoralniać nas, opowiadając o Lolicie, która miała być dziecięcą prostytutką. I że nie mamy takie być. Moi rodzice bardzo zaprotestowali – przypomnijmy, że Lolita pada ofiarą bardzo niebezpiecznego przestępcy-pedofila, który ją gwałci. Ludzie inteligentni są w stanie czytając tą powieść, skupić się na tym co się dzieje naprawdę, a nie na pustych zapewnieniach o miłości, które snuje gwałciciel. Jestem magistrem filologii angielskiej ze specjalizacją w literaturze, wiem, o czym mówię.

Oczywiście podobno nikt z prześladujących mnie od tamtej pory kościelnych schizofreników nie przeczytał tej powieści, ale za to powołują się, że „przecież wszyscy wiedzą, o czym jest ta powieść”.

No więc, nie. Nie wiedzą. Jakiś czas na Nordconie, gdzie występowałam z moją prelekcja o Lolicie i Labiryncie, ponownie pojawił się wariat, zgorszony tym, że śmiem mówić, że ta powieść nie jest o miłości tylko pedofilu. Sądzę, że będę musiała dalej prowadzić edukację narodu w kwestii Lolity. Taki mój belferski obowiązek.

Ale wróćmy do mojej szurniętej katechetki. Już mniejsza o jej normalizację pedofilii, i twierdzenia typu, że podobno dzieci są czyste i ksiądz nie grzeszy, gdy je dyma. Oczywiście jej stwierdzenia wywołały gwałtowny protest mojego ojca i matki. I pewnie dlatego przez różnych kościelnych schizofreników byli i są opluwani jako pedofil i prostytutka – a dzielna zakonnica wedle ich przedstawienia miała być moją wybawicielką. Jeszcze zabawniejsze było, że dla zakonnicy – tak samo jak dla biskupa, któremu doniosła o „problemach” ze mną – nie istnieją choroby psychiczne, tylko „bogate życie duchowe”. Nie ma wedle ich modeli urojeń, tylko „wizje zesłane przez Boga”, a schizofrenicy są święci.

Kościelne teorie na temat zdrowia psychicznego są powodem dlaczego od lat dziewięćdziesiątych ściga mnie dosyć głupawy, a przekupny „psychiatra” (a rzeczywistości maniak religijny, rekruter z Opus Dei, który łże w żywe oczy, mówiąc kim jest – przy czym ma świadomość, że kłamie), opłacany szczodrze przez hierarchę, którego niektórzy nazywają „Biszkoptem”. Podobno już ten „lekarz” sobie dom wybudował za same te łapówki. Ale wróćmy do „psychiatry”. Źródłem informacji o mnie, na które się cały czas powołuje, jest schizofreniczka, która nigdy nie była moją przyjaciółką. Jest absolutnie chora psychicznie. Tak bardzo chora, że ma urojenia, wedle których była „prawdziwą” żoną każdego z moich facetów. Oczywiście po kolei. Zniszczyła mój związek z narzeczonym z czasów liceum, podkopała też moje zaufanie do mojego prawie już męża z czasów studiów. Innym zaś jej urojeniem jest, że chodzę po Gdańsku z nożem i jej zagrażam. Ewentualnie chodzę po Żoliborzu pijana, bo mam tam mieszkać. Nie bywam w Gdańsku w związku z tym. Mój telefon komórkowy loguje się cały czas poza tym miastem.

Mam problem nie tylko ze schizofreniczką – oprócz tej niby gdańskiej, (1) a naprawdę warszawskiej, nęka mnie imbecyl z Gdańska, który od dawna próbuje mnie zrekrutować do Opus Dei, zupełnie ignorując to, że nie jestem chrześcijanką. Jest terrorystą łamiącym wszelkie zasady. Wmawiał mi, że jest lekarzem, bo w swojej głupocie chce mnie przekonać, że mój brak wiary to choroba psychiczna i że mam się nawrócić.

Mam to szczęście, że ojciec mojego byłego jest świetnym i znanym psychiatrą, więc już w latach dziewięćdziesiątych nasypał soli na ogon idiocie z Opus Dei, więc maniak przestał przyłazić nieproszony na teren Anglistyki. Jestem zdrowa psychicznie, zaszkodziło mi jedynie pranie mózgu, w czasie którego idiota zaczął mnie przekonywać, że między innymi że jestem uciekinierką z zakonu i mam tam wracać. Ciekawe bardzo, jak miałabym się znaleźć w klasztorze, mając jedynie chrzest. Mam dosyć równych idiotów, którzy mu pomagają, bo „pomoc” tego człowieka ogranicza się do wmawiania mi rzeczy z urojeń schizofreników, którzy mają doskonałą siatkę, niemalże terrorystyczną, oplatającą cały kraj dzięki Opus Dei.

Wariaci z Opus Dei najbardziej na świecie nienawidzą kobiet, które prowadzą życie seksualne. Wyobrażają sobie, że każda pani powinna z największym obrzydzeniem i bólem odbyć stosunek tylko po to, aby zajść w ciążę, więc liczba wytrysków powinna się zgadzać z liczbą poczętych dzieci. Każda laska, która oczekuje przyjemności z seksu, to dla nich jest kurwa. Którą najchętniej ratują przed kurewstwem zaszczuwając i terroryzując. Lubią „leczyć” te „kurwy”, którymi się opiekują, wmawiając im anoreksję i doprowadzając do depresji lub prób samobójczych, żeby „już nie grzeszyły”. Mam ich na karku już od dziesięcioleci i gdy tylko się pozbieram, schudnę po zaszczuciu i zacznę uprawiać sport, atakują mnie ponownie i terroryzują.

Jeżeli coś się takiego ponownie powtórzy, zamierzam wyciągnąć wszelkie konsekwencje wobec ludzi, którzy wariatom pomagają. Mam dosyć wszystkich uczynnych idiotów. Mam też aplikację, do której wpisuję wszelkie posiłki i jak zwykle stosuję zdrową dietę, około 1800 kcal, chudnę uprawiając sport i będąc aktywną. Ważne też są proporcje macro – czyli ile jem węglowodanów, tłuszczy, a ile białka.

Nigdy w życiu nie byłam anorektyczką i nigdy nie trzeba mnie było „ratować” przed sportem czy mężczyznami. Może z wyjątkiem warszawskiego R. – schizofrenika, który chyba nadal twierdzi zgodnie ze swoimi urojeniami, że mieszka ze mną na warszawskim Żoliborzu. Mieszkam gdzie indziej, nigdy się nie przeprowadzałam. Przy okazji – „moja” schizofreniczka w życiu nie była w moim mieszkaniu, nie będzie potrafiła go opisać, chociaż podobnie jak R. twierdzi, że wie o mnie wszytko. Kto ich słucha, słucha tylko ich urojonych opowieści.

⛧⛧⛧

(1) Znaczy się nie ma w tej historii kogoś takiego jak „gdańska” schizofreniczka – jest jak najbardziej warszawska schizofreniczka z mojej podstawówki. Problem w tym, że taka chora osoba przeżywa swoje urojenia w taki sposób, że na głos opowiada w pierwszej osobie, co jej się roi w głowie na temat człowieka, który jest jej obsesją. Więc od swojej chorej koleżanki w latach siedemdziesiątych słyszałam, że to ona przyjeżdzała do mojej szkoły z Gdańska. Inni od niej to słyszeli o mnie. Sama opowiadała w pierwszej osobie, że jest kurwą. Podejrzewam, że były to słowa wypowiadane jednocześnie z tym, co „słyszała” w swojej głowie. Stąd pojawiła się nieistniejąca „gdańska schizofreniczka” – czyli dla mnie moja prześladowczyni z podstawówki. A dla jej znajomych to ja miałam być z Gdańska i ją nękać. To, że schizofrenik oskarża swoją ofiarę o to, co sam robi jest tak częste, że aż nie warto p tym wspominać. Podobnie jak przypisywanie sobie wszystkich osiągnięć swojej ofiary. Powtarzam – studiowałam w Warszawie, jestem z Warszawy. Studiowałam na UW i jestem autorką swoich tekstów i tłumaczeń. Schizofreniczka z mojej podstawówki nic z tych rzeczy nie zrobiła. Nie była „żoną” nikogo z moich znajomych mężczyzn. Nie jest prawdą, że jest przyjaciółką „prawdziwej” pisarki Małgorzaty Wieczorek. Mam dosyć wysłuchiwania tych bzdur, tym bardziej, że już w podstawówce miała być przyjaciółką „prawdziwej pływaczki” lub wręcz ona sama była „prawdziwą pływaczką”. Chodziłam przez semestr na pływalnię zamiast WF, byłam na tyle dobra, że zakwalifikowałam się do głównego konkursu w zawodach międzyszkolnych. Wiem, że różne moje zainteresowania są pożywką dla zawistnej schizofreniczki. Ale trudno, moje życie nie jest moim życiem. Ma się w końcu ode odpierdolić.